Przyjaciel Jana Marchwickiego – Jan Klimczak, młody homoseksualista, zeznał jakoby Zdzisław Marchwicki zamordował Jadwigę Kucię na prośbę brata.
Po raz pierwszy morderca zabił w 1964 roku. Ofiarą była Anna Mycek, którą znaleziono ze zmasakrowaną od kilku uderzeń głową. Nikt ze śledczych nie traktował wtedy tego zabójstwa kobiety jako preludium do dalszych. Dla milicji było to „zwyczajne morderstwo” – w śląskiej aglomeracji rzecz niemal normalna i bardzo prawdopodobna.
– Morderstwa, w milionowym skupisku ludzi jakim był Śląsk, zdarzały się. Nawet kilka dziennie. Kiedy jednak później co kilka miesięcy zaczęto znajdować obnażone, martwe kobiety z ogromnymi ranami na głowie, zaczęła się psychoza. Gdy w podobny sposób zamordowano trzy kobiety, prokuratorzy i śledczy skojarzyli, że w regionie grasuje seryjny morderca
- wspomina Wiesław Tomaszek, emerytowany technik kryminalistyczny z grupy „Anna”.
Ponieważ kryminolodzy stwierdzili u wszystkich ofiar podobne obrażenia, w Komedzie Wojewódzkiej milicji w Katowicach powołano grupę śledczą „Anna” do wykrycia sprawcy tych morderstw. Lekarze z Zakładu Medycyny Śląskiej Akademii Medycznej wykazali, że morderca uderzał „twardym, podłużnym i tępym przedmiotem”. Orzekli też, że zabójstwa miały podłoże seksualne. To, że w „systemie socjalistycznym” pojawił się masowy zabójca, było dla władz i organów ścigania szokiem.
Na czele grupy „Anna” stanął młody, ambitny kapitan Jerzy Gruba. Za ujęcie mordercy miał dostać generalskie szlify. Dostał, ale znacznie później. To Gruba zapisze się potem w historii jako jeden z pacyfikatorów strajku górników kopalni „Wujek” w Katowicach.
Po latach Tomaszek mówi, że „sprawa Marchwickiego” to było największe śledztwo, w jakim brał udział. - Mężowie odprowadzali żony do pracy, ojcowie czekali na córki po lekcjach. Na każdym rogu w Katowicach stał milicjant. Za ujęcie mordercy wyznaczono astronomiczną wówczas nagrodę – miliona złotych – mówią jego koledzy z MO.
Najwięcej kobiet „wampir” – bo tak nazywali go w przekazywanych sobie pełnych grozy opowieściach mieszkańcy Śląska – zabił w 1965 roku – dziewięć. Nie miał określonego typu ofiary – ginęły blondynki, brunetki, rude, chude. Stare i młode. Kiedy w listopadzie 1966 roku ofiarą została 18-letnia Jolanta Gierek – córka przyrodniego brata Edwarda Gierka, który był wówczas I sekretarzem KW PZPR w Katowicach, nie było wyjścia – morderca musiał się znaleźć. Za wszelką cenę.
Do sprawy zabrano się systematycznie. Opracowano model cech fizycznych i psychicznych hipotetycznego przestępcy tego rodzaju. Katalog liczył 483 cechy. Milicyjni wywiadowcy odwiedzili każde mieszkanie w rejonie Będzina. Bezskutecznie. W poszukiwania zabójcy, szczególnie po tym jak zamordowana została Jolanta Gierek, włączyła się SB.
Dopiero dwa lata po zabójstwie dr Jadwigi Kuci, wykładowczyni Uniwersytetu Śląskiego – 6 stycznia 1972 roku – aresztowano Zdzisława Marchwickiego. Już trzy dni później został okrzyknięty w gazetach „wampirem”. Milicja Obywatelska miała sukces.
- Kiedy do aresztu trafił Zdzichu, Jan Marchwicki uruchomił cały sztab swoich znajomości, aby zorientować się, za co aresztowano jego brata. Dotarł nawet do ministerstwa sprawiedliwości, gdzie dowiedział się od znanego, dawnego studenta, że Zdzisław ma postawiony zarzut zabójstwa kobiety. Odwiedził więc całą swoją rodzinę, i kazał zniszczyć wszystko, co jest związane z bratem – każdy kawałek papieru, buty i ubrani
– wspomina Tomaszek. Kilka miesięcy później zatrzymano również rodzeństwo Z. Marchwickiego – braci Jana i Henryka, siostrę Halinę Flak i jej syna.
18 września 1974 roku w Klubie Fabrycznym Zakładów Cynkowych „Silesia” w Katowicach odbył się publiczny proces. Decyzja o miejscu procesu ( i jak niektórzy sądzą – wyroku ) zapadła w Komitecie Wojewódzkim PZPR. Ludowa sprawiedliwość domagała się ofiar. Przewodniczył rozprawie sędzia Władysław Ochman, orzekał razem z nim również sędzia Andrzej Rembisz i pięciu ławników.
Oskarżał osobiście prokurator Prokuratury Generalnej PRL Józef Gurgul i Zenon Kopiński, zastępca prokuratora wojewódzkiego w Katowicach. Zapadły bardzo surowe wyroki. Zdzisława i Jana Marchwickich powieszono w milicyjnym garażu w centrum Katowic.
Morderstwo sądowe?
Jeden z obrońców z urzędu Zdzisława Marchwickiego, nieżyjący już mec. Mieczysław Frelich twierdził, że „był to proces poszlakowy, odgórnie sterowany”. Wydaniem wyroków skazujących miał być osobiście zainteresowany Edward Gierek – wtedy I sekretarz Komitetu Centralnego PZPR. Adwokat twierdził też, że Z. Marchwicki był niewinny. Swoje przekonanie mecenas opierał jednak na poszlakach, które powinny świadczyć o niewinności oskarżonych .
- Przyjaciel Jana Marchwickiego – Jan Klimczak, młody homoseksualista, zeznał jakoby Zdzisław zamordował J. Kucię na prośbę brata. Lecz Zdzisław był oskarżony za morderstwa z lubieżności, toteż nie mógł nikogo zamordować na zamówienie
- twierdził mec. Frelich.
Jan Klimczak na pytanie sędziego Ochmana „Czy oskarżony przyznaje się do winy ?” – odpowiedział: „Tak, przyznaję się w całej rozciągłości. Zdaję sobie sprawę z popełnionego czynu i okropności zbrodni popełnionych przez Zdzisława Marchwickiego. Chciałbym powiedzieć całą prawdę, wszystko, co wiem. To moja jedyna szansa rehabilitacji”. Jego skrucha poparta zeznaniami obciążającymi rodzinę Marchwickich wystarczyła.
Zdzisława Marchwickiego obciążyła także mocno w swych zeznaniach jego żona – Maria. Przesłuchującym ją milicjantom powiedziała krótko, że „był zboczony”. Przedstawiła postać Zdzisława tak sugestywnie, że odpowiadał cechom psychofizycznym sprawcy. Odmienne jednak zdanie na temat Zdzisława Marchwickiego miały jego dwie kochanki.
Uczestnicy procesu pamiętają taki dialog pomiędzy Zdzisławem Marchwickim a sędzią Ochmanem pod koniec procesu:
Marchwicki: „Ja nie chcę już po prostu zeznawać, bo nie mam nic do powiedzenia. Wiele zawiniłem to na pewno, że tak postąpiłem tego żałuję, no ale dzisiaj to już za późno”.
Ochman: „No to ostatnie pytanie: oskarżony się przyznaje, czy nie?”
Marchwicki: „No cóż że – Najwyższy Sądzie – cóż to jest za różnica”.
Ochman: „Czy oskarżony jest mordercą ?”
Marchwicki: „No z tego co słyszałem, co się dowiedziałem, no to chyba tak”.
Pamiętnik pisany pod dyktando
Być może o winie Zdzisława Marchwickiego przeważył pamiętnik, który napisał w celi, czekając na apelację wyroku. Nikt po latach nie ma wątpliwości, że Z. Marchwicki swoje wspomnienia napisał pod dyktando współwięźnia. Panuje zgodna opinia, że pamiętnik miał uwiarygodnić wysiłek śledczych i zebrane dowody przez grupę „Anna”. Nagrodą dla Zdzisława Marchwickiego miało być życie.
Może Jerzy Gruba powiedział „przyznasz się i opiszesz – dostaniesz najwyżej dożywocie”?
- Jako człowiek ze ukończonymi 4 klasami szkoły podstawowej Marchwicki nie potrafił napisać dłuższego zdania. W pamiętniku są długie i rozbudowane zdania, co prawda z błędami ortograficznymi. Aby uwiarygodnić swoje wspomnienia, autor podpisał je „Marchwicki Zdzisław wampir Zagłębia”
– relacjonuje emerytowany milicjant.
Podczas procesu wyszło na jaw, że nie tylko Zdzisław Marchwicki przyznał się (potem jednak zeznania odwołał) podczas intensywnego śledztwa do zamordowania kobiet. Ale przyznawali się też inni… Mąż jednej z ofiar – zawodowy żołnierz – opisał nawet dokładnie, jak mordował swoją żonę. Brał nawet udział w wizji lokalnej. Kilkunastu mężczyzn w aresztach spędziło kilka tygodni, bo że doniesiono na nich z zemsty.
Wątpliwości co do winy oskarżonych w procesie podnosili nawet milicjanci i prokuratorzy. Wątpliwości głośno wyrażali m.in. porucznik Zbigniew Gątarz i płk Zygmunt Kalisz. Jeden z prokuratorów prowadzących śledztwo w sprawie „Anna” – Leszek Polański po pięciu latach zrezygnował z pracy. Mówił, że „chyba nieszczęśliwy człowiek pada ofiarą”. Wątpiących Jerzy Gruba nie tolerował – bezlitośnie usuwał z grupy „Anna”, co kończyło ich karierę.
Tajna opinia
Opinie biegłych psychiatrów o „wampirze” zajmują ponad sto stron. Na podstawie ekspertyz Zdzisława Marchwickiego uznano za osobnika o „cechach psychopatycznych”. Wykluczono chorobę psychiczną.
- Obszerną opinię psychiatryczną o Zdzisławie Marchwickim wydał amerykański psychiatra dr James A. Brussel. Pomógł on ująć „Dusiciela z Bostonu”. Psychiatra stwierdził, że sprawca opisanych morderstw jest schizofrenikiem typu paranoidalnego. Podał jego wiek – około 40. lat. Sposób zadawania ran narzędziem tępokrawędzistym wskazywał na to, że morderca był mańkutem. W żaden sposób nie wskazywało to na Zdzisława Marchwickiego – był praworęczny, a za narzędzie zbrodni uznano znaleziony w mieszkaniu pejcz – opowiada W. Tomaszek.
Jednak ekspertyzę dr Brussela wówczas utajniono. Oficerom z grupy „Anna” najbardziej utkwił list nadany w Tarnowskich Górach 11 marca 1970 roku. Nadawca informuje, że popełnione niedawno morderstwo, było ostatnim. W liście są sugestie, że jest on chory psychicznie i przewiduje swoją śmierć, zanim schwyta go milicja. I rzeczywiście zabójstwa ustały.
15 marca 1970 roku w Sosnowcu Piotr Olszowy w Sosnowcu zamordował żonę, dwoje dzieci, potem popełnił samobójstwo i podpalił dom. Olszowy miał samochód (tłumaczyłoby to popełnienie dwóch morderstw w odległych od siebie miejscach w odstępie kilkudziesięciu minut). Leczył się psychiatrycznie, był schizofrenikiem.
Jednak ponieważ ciało Olszowego było zwęglone, to nie można było pobrać odcisków palców.Za jego kandydaturą na „wampira” przemawia m.in. to, że w chwili zamordowania dr Kuci był na imieninach 3 km od miejsca zbrodni, i na chwilę wyszedł.
cdn