czerwiec 2014
Rudy
Szpiedzy, agenci i dyplomaci
Były już honorowy konsul w Monako Wojciech Janowski przyznał się do udziału w zabójstwie swojej teściowej – miliarderki Helen Pastor. To nie jedyny jego konflikt z prawem. Osoba Janowskiego przewija się w sprawie CERPO, w którą byli zamieszani oficerowie służb specjalnych, agenci i politycy.
Centralny Rejestr Pojazdów Oznakowanych (CERPO) powstał 12 maja 1997 roku w Gliwicach. Spółka jako przedmiot działalności podawała „usługi w zakresie przetwarzania informacji oraz pomoc techniczna zapobiegania kradzieżom pojazdów”. Największymi udziałowcami CERPO była konkurencyjna dla PZU firma ubezpieczeniowa Polisa, założona m.in. przez Józefa Oleksego Fundacja Bezpieczny Dom, Wytwórnia Papierów Wartościowych oraz PZU. Kapitał zakładowy spółki wynosił 40 tysięcy zł. Każdy z udziałowców miał po 25 proc.
Jesienią 1997 r. (17 października podpisano umowę z PZU SA) firma CERPO skopiowała za zgodą ówczesnego prezesa PZU Jana Monkiewicza bazy danych, zawierające informacje o klientach (m.in. nazwisko, imię, adres, marka ubezpieczonego samochodu i wysokość składki) tej największej polskiej firmy ubezpieczeniowej.
Przedstawiciele CERPO jeździli po całym kraju i w oddziałach PZU przegrywali dane dotyczące ubezpieczonych pojazdów. Dane miały posłużyć do stworzenia rejestru pojazdów ubezpieczonych. PZU SA płaciło CERPO 8,05 zł netto za wpis do komputerowej bazy danych. Dane przechowywało CERPO.
Głównym pomysłodawcą CERPO był Wiesław S. To były oficer wojska, a w latach 80. – rezydent SB ps. Maj. Jego nazwisko przewijało się w kilku aferach paliwowych. S. jest dowodem na występowanie w niej ludzi związanych ze służbami specjalnym PRL i III RP. Nie podaję jego nazwiska, bo jest bardzo „nerwowy”.
W CERPO Wiesław S. został dyrektorem technicznym. Razem z Richardem Martinem (to pochodzący z Katowic obywatel niemiecki, który wyjechał z Polski w latach 80.) z Holodata Technologies GmbH w swoim mieszkaniu w Gliwicach zgrywał bazy danych na płytki CD. S. dane dał R. Martinowi, który wywiózł je zagranicę, a tam przekazał je Jorgowi Arnets, przedstawicielowi firmy Siemens. Taki opis sytuacji jest w akcie oskarżenia przeciwko Martinowi, do którego miałem szczęście dotrzeć.
Z aktu oskarżenia przeciwko R. Martinowi:
„W lipcu 2000 roku Martin zeznał w prokuraturze nieprawdę o tym, że w 1997 roku w hotelu Mariott w Warszawie brał udział w pewnym spotkaniu. W czasie spotkania, w którym mieli brać udział Mieczysław Włosek, Leszek Miller i Wojciech Janowski, planowano wręczenie 10 tysięcy dolarów łapówki dyrektorowi Aresztu Śledczego w Bytomiu za pomoc w uchyleniu aresztu tymczasowego Wiesława S.” Akt oskarżenia w 2005 roku trafił do Sądu Rejonowego w Gliwicach.
Martin miał postawiony zarzut „zamiaru wykorzystania danych do wywierania wpływu na CERPO, aby podjęła działania prowadzące do korzystnego dla Holodata rozwiązań finansowych”. W ubiegłym roku R. Martin został uniewinniony. Nie skończyły się natomiast jego problemy z Janowskim, który nękał go wytaczanymi procesami i żądaniami milionowych odszkodowań za fikcyjną pożyczkę 2 mln euro. Niemiecki sąd wydał wyrok, w którym stwierdził, że nigdy takiej pożyczki nie było. Biznesmen jest przekonany, że sądowy kontratak Janowskiego być może został spowodowany właśnie zacytowanym wcześniej fragmentem zeznań.
Sprawdziłem, że w 1997 roku policja zatrzymała S. pod zarzutem pomocy w wyłudzeniu 800 tys. zł kredytu i działania na szkodę Fundacji Kardiologicznej „Serce”. Jako jej wiceprezes w 1993 r. sprzedał należącą do fundacji działkę (ponad 3000 metrów) i hotel w Zabrzu (przy ul. Knurowskiej) za 20 tys. zł. Rynkowa wartość tej działki i budynku wynosiła wtedy co najmniej 280 tys. zł. Zdaniem prokuratury naraził tym fundację na oczywiste straty.
7 marca 1997 roku S. został aresztowany, ale szybko wyszedł na wolność – pomogła mu w tym m.in. opinia prof. Stanisława Pasyka. Przypomnijmy – CERPO powstała 12 maja, czyli dwa miesiące o aresztowaniu S. Czy to przypadek?
Rezydent „Maj” nadaje
Nazwisko Wiesława S. wielokrotnie pojawiało się w czasie zeznań przed sejmową komisją ds. Orlenu. Ani razu jednak nie ujawniono dowodów, że był on współpracownikiem Służby Bezpieczeństwa.
Wiesław S. w 1980 r. ukończył w stopniu podporucznika Wyższą Oficerską Szkołę Radiotechniczną w Jeleniej Górze, i trafia do JW 4420 w Przasnyszu – jest Oficerem Analizy GATO (Grupa Analizy Techniczno-Operacyjnej). Rok później kończy szkołę WSW w Mińsku Mazowieckim i zostaje oficerem kontrwywiadu. Od lutego 1982 do listopada 1984 r. służy jako oficer kontrwywiadu WSW w Wydziale WSW 1 Dywizji Artylerii OPK w Bytomiu.
Z wojska odszedł na własną prośbę. Raport o odejście ze służby wojskowej, który złożył w 1984 r. uzasadniał powodami zdrowotnymi (renta, nerwica). Z wojskiem żegna się definitywnie kilka miesięcy później.
Jednak na pytanie SB w czasie opracowywania go jako tajnego współpracownika o powody odejścia do cywila, resort obrony narodowej odpowiada:
„Zwolniony do rezerwy został ze względu na posiadanie rodzinnych powiązań z zagranicą oraz nieidentyfikowanie się z zawodem oficera kontrwywiadu wojskowego. Formalną przyczynę stanowiła prośba o zwolnienie przed upływem 12 lat od chwili ukończenia szkoły wojskowej” – pisze 31 października 1985 roku płk Witold Jasiński, z‑ca Szefa Zarządu WSW Wojsk OPK.
Jak wynika z materiałów SB, jakie zachowały się w IPN (jedna teczka i mikrofilmy) cel „pozyskania” Wiesława S. określono następująco: „W charakterze rezydenta do obsługi osobowych źródeł informacji celów Dywizjonu Technicznego Artylerii OPK w Pszczynie”.
Do pozyskania Wiesława S. przez Wydział II SB (kontrwywiad) doszło 28 października 1985 Został rezydentem SB ps. „Maj”. Rezydent to wysokie stanowisko w agenturalnej hierarchii – odbiera raporty od pozostałych szpicli i przekazuje swemu oficerowi prowadzącemu. TW „Maj” oceniany jest dobrze, tak też wynagradzany. Współpraca z SB ustaje po spotkaniu, do którego dochodzi w Gliwicach 3 stycznia 1990 roku. Świadczy o tym notatka służbowa oficera prowadzącego:
„Udałem się na spotkanie z rezydentem ps. Maj, które wywołał telefonicznie. W trakcie rozmowy rezydent kategorycznie odmówił dalszej współpracy z kontrwywiadem oraz obsługą źródeł informacji. Jako powód podał względy osobiste oraz zaistniałą sytuację społeczno-polityczną. Na ponowne spotkanie kontrolne nie wyraził zgody”.
Być może uda się rozwikłać zagadkę interesów Janowskiego, Wiesława S. i kilku innych biznesmenów, których błyskotliwe kariery rozstały otoczone opieką służb specjalnych. Tych „starych”, jak i „nowych”.
Nadobywatel Aleksander Kwaśniewski
Prokuratura Apelacyjna w Katowicach odtajniła decyzję o umorzeniu śledztwa w sprawie ukrywania majątku przez Aleksandra i Jolantę Kwaśniewskich. To kolejny cios w wizerunek byłego prezydenta, bo z dokumentów prokuratury jasno wynika, że Aleksander Kwaśniewski zaniżył swoje dochody za 2006 rok, ale nie spotkały go z tego tytułu żadne konsekwencje.
Jak widać „duży może więcej”. Śledztwo zostało wszczęte:
„w sprawie uchylania się Jolanty Kwaśniewskiej i Aleksandra Kwaśniewskiego od opodatkowania, poprzez nieujawnienie właściwemu organowi przedmiotu i podstawy opodatkowania oraz podejmowania działań mogących utrudnić stwierdzenie przestępczego pochodzenia środków płatniczych”.
Podstawą wszczęcia śledztwa przeciwko Kwaśniewskiemu i jego żonie było słynne nagranie rozmowy Józefa Oleksego z Aleksandrem Gudzowatym. Józef „Długi Ozór” Oleksy podczas spotkanie z właścicielem Bartimpexu twierdził, że Aleksander i Jolanta Kwaśniewscy są bardzo bogaci, ale ukrywają część swojego majątku. Oleksy mówił m.in., że Aleksander Kwaśniewski jest właścicielem nieruchomości w Jazgarzewie, Kazimierzu Dolnym oraz Wilanowie, a to wszystko pochodzi z ukrytego przed fiskusem, majątku pary prezydenckiej.
Przesłuchany w prokuraturze Oleksy stwierdził jednak, że powtarzał tylko plotki o byłym prezydencie i była to złośliwość z jego strony.
„Nie umiem odpowiedzieć, dlaczego tak ujmowałem tę sprawę, jedyna odpowiedź może być taka, że byłem pod wpływem potocznych plotek na temat zasobów majątkowych dotyczących bardzo znanych osób. Po prostu musiałem ulegać potoczne zasłyszanym plotkom, które rodzą się wobec osób publicznych, bo sam jestem tego przykładem. Wielu sądzi na przykład o mnie, że jestem posiadaczem Bóg wie jakich obiektów w Polsce. I jest to nie do wyprostowania. Ten element mógł działać, że ja uważałem Aleksandra Kwaśniewskiego za osobę zamożną. Reszta mogła być złośliwością z mojej strony. Aleksander Kwaśniewski sam rozsiewał wrażenie, że cierpi na ograniczenia finansowe. To wrażane, oderwane od faktu, że jako Prezydent był na utrzymaniu państwa, mogło utwierdzać w przekonaniu, że sam jako osoba nie cierpi na brak środków finansowych” – zeznawał Oleksy.
Żadnych informacji nie potwierdził też Gudzowaty. Mimo kajania się Oleksego machina śledcza ruszyła. Zbadano dane z ZUS (umowy) oraz oświadczenia majątkowe Kwaśniewskich.
Wynikało z nich, że dochody Jolanty Kwaśniewskiej są regularne. Nie można tego było natomiast powiedzieć o dochodach byłego prezydenta.
„Aleksander Kwaśniewski składając deklaracje o wysokości uzyskanego dochodu na formularzu PIT-53, przeznaczonym dla podatników osiągających dochody bez pośrednictwa płatników, między innymi ze stosunku pracy z zagranicy, z emerytur i rent z zagranicy, a także z tytułu osobiście wykonywanej działalności, na przykład artystycznej, literackiej, z tytułu udziału w organach stanowiących osób prawnych, działalności wykonywanej na podstawie kontraktu menedżerskiego, a także osobistego świadczenia usług na podstawie umowy zlecenia lub umowy o dzieło podał, że dochody uzyskiwane w roku 2006 odznaczały się nieregularnością i dynamicznym wzrostem” – zauważyli śledczy.
Problem był jednak w tym, że – jak ustalili prokuratorzy:
„W zeznaniach podatkowych Aleksandra Kwaśniewskiego, ani w żadnych dokumentach, którymi dysponował Urząd Skarbowy, nie wskazano w jakikolwiek sposób, podmiotu, który przekazał Aleksandrowi Kwaśniewskiemu pieniądze, jak też, de facto, podstawy dla dokonania transferów”.
Urząd Skarbowy Warszawa-Ursynów wszczął więc postępowanie w tej sprawie. W 2008 r. pełnomocnik Aleksandra Kwaśniewskiego złożył dokumenty z banku PKO BP potwierdzające daty i wysokość przelewów oraz zestawienie sympozjów i konferencji w Wiedniu, Lagos, Pradze i Waszyngtonie. Były prezydent w nich uczestniczył, a za udział dostawał wynagrodzenie. Zapewne spore.
Pracownica Harry Walker Agency przesłała prokuraturze zestawienia sympozjów, w których brał udział Aleksander Kwaśniewski. Lista zawierała cztery pozycje:
1. 10 kwietnia 2006 roku na konferencji organizowanej przez firmę „Teleaxis” Petera Kovarcika, w Pradze Aleksander Kwaśniewski miał wygłosić wykład na temat „Obecna polityka; Nowy polski rząd, a relacja Polski między Unią Europejską oraz Stanami Zjednoczonymi”
2. 4 listopada 2006 roku na konferencji dyrektora inwestycyjnego Goldman Sachs, w Wiedniu Aleksander Kwaśniewski miał wygłosić wykład na temat „Szanse w Europie Wschodniej i Polsce”;
3. 30 listopada 2006 roku, na konferencji na Wyspie Wiktorii w Lagos, poświęconej myśli Emanuela Onyechere Osigwe Anyiam-Osigwe Aleksander Kwaśniewski miał tam wygłosić prelekcję na temat: „Dostępność demokracji w dzisiejszym, rozwijającym się świecie, ukazanie początków syntezy Afryki w zagadnieniach związanych z ekonomiczną i socjo-polityczną transformacją”;
4. 9 grudnia 2006 roku, na dorocznej konferencji inwestorów grupy Carlyle, w Waszyngtonie Aleksander Kwaśniewski miał uczestniczyć w dyskusji panelowej „Aktualizacja Spraw Światowych”.
Z uzasadnienia decyzji o umorzeniu śledztwa wynika, że według Urzędu Skarbowego Aleksander Kwaśniewski w 2006 r. zarobił 885 tys. zł, ale w rozliczeniu podatkowym zaniżył swoje dochody. O jaką kwotę? Nie wiadomo, została utajniona. W 2008 r. były prezydent zrobił korektę swojego zeznania podatkowego i zapłacił zaległe podatki wraz z odsetkami.
W tym samym czasie prokuratura zwróciła się do władz Warszawy, Piaseczna oraz Kazimierza Dolnego z pytaniem, czy Kwaśniewscy są płatnikami podatku od nieruchomości? Stołeczni urzędnicy odpisali, że para prezydencka posiada dwa lokale mieszkalne przy ul. Wiktorii Wiedeńskiej (83 metry kwadratowe) oraz Alei Wilanowskiej (419 metrów kwadratowych, kupiony w 2006 r. za 1,8 mln zł)
Z kolei władze Piaseczna stwierdziły, że Kwaśniewscy nie są płatnikami podatku od nieruchomości. Podobna odpowiedź przyszła z Kazimierza Dolnego.
Prokuratura ustaliła, że właścicielką willi przy ul. Góry w Kazimierzu była Maria J., znajoma Jolanty Kwaśniewskiej. W 2005 r. J. podpisała umowę przedwstępną o sprzedaży nieruchomości Markowi Michałowskiemu, prezesowi spółki Budimex. Nieruchomość była wyceniona na 1,5 mln zł. Maria J. dostała milion złotych zaliczki w gotówce, a notarialny akt sprzedaży podpisano dopiero w 2007 r.
Z informacji bankowych wynikało, że nie odnotowano wtedy żadnych operacji, których stronami mogli być Jolanta i Aleksander Kwaśniewscy. Prokuratorzy analizując transakcje bankowe Michałowskiego nie znaleźli też jednak żadnych transakcji (za wyjątkiem przelewu na 38 tys. zł dla notariusza) mogących mieć związek z kupnem przez niego willi od Marii J.
Jak było naprawdę, wynika z przecieków prowadzonej przez CBA operacji „Krystyna” oraz zapewne z utajnionego wystąpienia Mariusza Kamińskiego w Sejmie, kiedy ważyły się losy jego immunitetu.
Tajemnicą poliszynela było, że od wielu lat Kwaśniewscy często bywali w willi w Kazimierzu Dolnym, przyjmowali tam także swoich gości. Czuli się jak u siebie. Mieszkaniec jednego z sąsiednich domów opowiedział „Gazecie Polskiej”:
„W 2001 r. prezydent Kwaśniewski przyjmował w Kazimierzu prezydenta Ukrainy Leonida Kuczmę. Po zakończeniu części oficjalnej w pobliskim domu wczasowym „Karlik” panowie udali się właśnie do willi pod basztą”.
Zgodnie z dokumentacją, od lat 80. właścicielką willi była Maria J., przyjaciółka Jolanty Kwaśniewskiej. Dorota Kania w 2011 roku tak opisywała w „Gazecie Polskiej” historię z willą:
„Jeszcze w 2005 r. Maria J. wykazywała minimalne dochody, rzędu 7,6 tys. zł rocznie. Jej status materialny poprawił się na przełomie 2005 i 2006 r. CBA ustaliło, że w ostatnich miesiącach 2005 r. na konto Marii J. zaczęły wpływać ratami spore kwoty. Razem było to 830 tys. dol. Z inicjatywy prokuratury sprawą tą zainteresował się Urząd Kontroli Skarbowej w Lublinie. Równocześnie za zgodą prokuratora generalnego i sądu CBA założyło Marii J. podsłuch. Wynikało z niego, że Maria J. reguluje bieżące opłaty za pieniądze otrzymywane od osoby określanej w rozmowach z synem Janem J. jako „koleżanka”.”
W 2009 r. przygotowano operację specjalną, podczas której posługujący się nazwiskiem Tomasz Małecki agent (Tomasz Kaczmarek, obecny poseł) kupił od Marka Michałowskiego willę przy ul. Góry w Kazimierzu Górnym. Wynegocjowano cenę: 3,1 mln zł. 1,6 mln zł miało pójść oficjalnym przelewem bankowym, reszta „pod stołem”, czyli nieopodatkowana – przekazana w walizce.
Dorota Kania pisała:
„Z podsłuchów wiadomo, że Maria J. zadzwoniła do Jolanty Kwaśniewskiej. – Klient mówi, że 350 złotych za te buty to za drogo. Trzeba obniżyć cenę – tłumaczyła. W drodze negocjacji Maria J. uzgodniła z Małeckim ostateczną kwotę 3,1 mln zł.
Pewnego dnia Jan J. zakomunikował Małeckiemu: „Moja mama jest na spotkaniu z prawdziwymi właścicielami. Będzie decyzja, czy sprzedają, czy nie”. W tym czasie Maria J. spotkała się z Jolantą Kwaśniewską na Kongresie Kobiet. Po powrocie wyraziła zgodę na transakcję. Jednocześnie zaproponowała, by półtora miliona zostało przekazane „pod stołem”, ażeby sprzedający zapłacił mniejszy podatek.”
Akcja nie udała się. Michałowski przepakował bowiem pieniądze i pojechał je sprawdzić. Wtedy został zatrzymany. Razem z nim zatrzymano Marię J. i jej syna Jana. Zdobyte przez CBA dowody nie przekonały prokuratury, która śledztwo umorzyła.
„Należy podkreślić brak jakiegokolwiek materiału dowodowego idącego dalej niż poszlaki, a istniejący materiał nie uprawnia do zanegowania prawdziwości treści aktów notarialnych” – napisał w umorzeniu prokurator Rafał Nagrodzki.
I dodał umarzając 19 lutego 2010 r. (apogeum rządów PO) sprawę:
„W toku prowadzonego śledztwa uzyskano z Centralnego Biura Antykorupcyjnego materiały stanowiące dokumentację prowadzonej kontroli operacyjnej oraz kontrolowanego nabycia przedmiotu pochodzącego z przestępstwa z udziałem funkcjonariusza działającego pod przykryciem, jednak nie zostały one wykorzystane jako dowód w postępowaniu karnym”.
Mnie zastanawia fakt odtajnienia do niedawna ściśle tajnych dokumentów tej sprawy. Sprawy, która stawia w niekorzystnym świetle nie tylko Kwaśniewskich, ale także śledczych. Skąd taka decyzja? Czyżby prokuratorzy starali się podlizać „nowym panom”?
Stenogram rozmowy „przy ośmiorniczkach”
Cała (?) rozmowa Bartłomieja Sienkiewicza (MSW) z Markiem Belką (NBP) jest tu:
https://www.youtube.com/watch?v=aAfmXciiQTw
W necie (racjonalista.pl) pojawił się fragment tejże rozmowy w postaci stenogramu. I okazuje się, że rozmowa „przy ośmiorniczkach” rzeczywiście była ciekawa.
Marek Belka: Gdy miałem lat 22, to był rok 1974. W Polsce oglądaliśmy mecze polskiej reprezentacji, kiedy warto było jeszcze oglądać. Z moim kolegą wybraliśmy się z plecakami wypchanymi towarem na wycieczkę. Najpierw pojechaliśmy do Stambułu, gdzie na Kapalı Çarşı sprzedaliśmy wszystko, co było do sprzedania. Następnie za te pieniądze, plus 150 dolarów, które mieliśmy wymienionych — Gierek — pojechaliśmy autobusem i później po szynach, do Bejrutu, do Damaszku, do Ammanu. W Ammanie mój kolega dostał wizę do Iraku. Ja niestety musiałem czekać chyba z 30 lat blisko, żeby pojechać do Iraku. Ale już wtedy pojechałem, że tak powiem, jako okupant. On pojechał do Iraku, ja pojechałem do Akaby, do Petry. Potem próbowaliśmy się dostać do Izraela, ale na granicy na przejściu nad Jordanem, jakiś taki amerykański oficer służby, to znaczy Żyd amerykański: «Co mówi? Wyście z nami zerwali stosunki dyplomatyczne». Chociaż gdybyśmy mieli szczęście trafić na polskiego Żyda, to by nas puścił. To cholera jasna jeszcze nas opierdolił. Tośmy wtedy wrócili do Ammanu, poszliśmy do biura podróży w celu wykupienia za 60 dolarów, pamiętam, straszne pieniądze, biletu lotniczego do Nikozji. Stoimy w kolejce, no i bilety są. Poinformowano nas jednak, że lotnisko w Nikozji zamknięte, bo właśnie tam jest inwazja Turków. Czyli od dupy strony oglądałem historię. Dzień wcześniej i byłbym na wojnie turecko-greckiej. Takie rzeczy potrafiliśmy robić. Dlatego to awanturnictwo mi zostało do dzisiaj. Piękna rzecz!
Bartłomiej Sienkiewicz: Najlepsze lata.
Belka: Kiedyś trafiliśmy w miejscowości na północ od Ammanu do palestyńskiego obozu dla uchodźców. Taki, który był tam od czterdziestego któregoś roku. Dwóch białych w podkoszulkach i taka sfora młodzieży palestyńskiej nas otoczyła, żeby nas odpowiednio potraktować, to znaczy w dupę dać po prostu. No ale któryś tam się zapytał skąd jesteśmy. — Z Polski. — Z Polski, Polski, co Bolanda? — Bolanda! — Od Tomaszewskiego do Laty, cała nasza jedenastka wykuta na blachę! Takie friendy byliśmy wtedy. Gdybyśmy wykazali nieco więcej entuzjazmu, to jeszcze byśmy jakieś przyjęcie w rodzinach palestyńskich mieli. Polska była wtedy absolutnie najważniejszym krajem, bo o mało co Niemców nie rozpierdoliliśmy. Takie rzeczy.
Sienkiewicz: Syria będzie pustynią. Nic nie zostanie. Zbombardowali […], rozpieprzyli Aleppo. Pozbawili najstarszą świątynię muzułmańską, najstarszą szkołę koraniczną, oprócz egipskiej. Po prostu tam nie będzie nic, to znaczy tam będzie zdziczałe społeczeństwo na gruzach czegoś, co trwało tysiąc lat lub dwa tysiące lat i jakoś przeżyło. Alawici są o krok od buntu przeciwko swoim. Partyzanci sunniccy się napieprzają między sobą. Tam będzie takie postępujące piekło, które zczyści ten kraj do dna. Koszmar. Wszyscy się temu przyglądamy. Wszyscy wiemy jak się to skończy. I zero reakcji. Bo wiadomo, że reakcja to jest logika iracka mniej więcej, we wczesnej fazie. Nawet się im nie da pomóc — to jest najgorsze. Dojdzie tam broń. Komandosi szkolą. Coraz to mnożące się odłamy jakichś miśków. Nie no to koszmar. To jest coś, co jest najgorsze w tym świecie. Tak jak powstają plamy chorobowe na twarzy, to tak jesteśmy świadkami zanikania państw. Zawsze jakaś racja się znajdzie, aby się napieprzać. Nie ma nawet możliwości, żeby to wróciło do normy. Żeby tam woda leciała z kranu i policjant stał na ulicy. To już się skończyło. To się zaczęło w latach 90., też od WNP, od południa Europy, a teraz tych liszajów na mapie świata powstaje coraz więcej. Jest taka teoria, bardzo ciekawa teoria wojskowych zajmujących się tym: System najemniczy i system takich wojen to jest coś, co Europa przechodziła od średniowiecza do XVII wieku, do wojny trzydziestoletniej. My patrzymy na ten trzeci świat i mówimy: He he he, oni sa po prostu prymitywni i przechodzą te fazy, które myśmy przeszli wcześniej. Ale część teoretyków wojny mówi: Nic z tego, to jest nasza przyszłość. Wam się wydaje, że goście są z przeszłości, ale wszystko co się dzieje w kwestii militarnej i natury konfliktu we współczesnym świecie mówi coś innego: To jest przyszłość, która przyjdzie także do nas. I dlatego patrzę na tę Syrię z przerażeniem, bo to jest trochę tak, jakby coś co było napisane w latach 90. jako teoretyczna konstrukcja, zaczyna się spełniać na naszych oczach. Przecież Egipt jest o krok od tego, żeby być drugą Syrią. Nie będzie, bo za silna armia, bo za duża miłość do tej armii. Tylko koszt tego spowoduje, że to państwo już nie będzie nigdy takie, jak było przedtem. Ono będzie o ten poziom czy dwa poziomy niżej, to znaczy będą się mordowali w dzielnicach i tam nie będzie chodziła policja, bo już nie będzie policji w części Egiptu. Jak będzie bardzo źle i zapłonie cała dzielnica, to będą czołgi. Ale to jest kuźwa chory świat. To co mi opowiadał […], kiedy pracowałem w wywiadzie i na tej Bośni siedzieliśmy. No i odsłuchuję gościa, który siedział w Vukovarze, on mówi: Byłem w tym Vukovarze przez miesiąc i w życiu nie spodziewałem się, że coś takiego zobaczę. Jest ulica, światła działają na ulicy, jeżdżą samochody, chodzą baby z wózkami, działają kafejki, siedzą goście, piją kawę. I tylko słychać takie dup, dup, dup. Normalne miasto, wystarczy przejść 1500 m i człowiek się znajduje na wojnie, gdzie siedzą goście, opaski, najarani czym się da, moździerze, broń maszynowa, normalny front. Przechodzisz 1500 m i działają światła, siedzą goście w kafejkach. Wszyscy żyją z tej wojny.
Belka: Podobno tak było w czasie drugiej wojny światowej z niemieckimi miastami, takimi jak na przykład — przepraszam za wyrażenie — Kołobrzeg. To co mówisz, to powinno nas bardzo proeuropejsko nastawiać.
Sienkiewicz: Absolutnie tak. Jeśli bowiem mamy się bronić przed taką przyszłością, to…
Belka: To tak do kupy.
Sienkiewicz: Do kupy. Istnienie osobności państwowej nie jest żadną wartością, bo Syria nadal jest osobnym państwem.
Belka: Kurdystan uważa się za oddzielne.
Sienkiewicz: Masz Syrię, ona jest państwem, ma granice, jakiś rząd, wszystko jest osobnym państwem. To jest jeden wielki dramat pod każdym względem. To jest najbardziej niepokojące we współczesnym świecie a nie to, że tam się coś innego dzieje. Bo ten liszaj idzie i tych liszajów jest coraz więcej.
Belka: Liszaj… W Somalii.
Sienkiewicz: Macedonia, Albania, Kosowo.
Belka: A wiecie, że w Albanii, to jakoś umknęło mi, wygrał Edi Rama, czyli socjalista. To nie jest sensacja, ale to, że Berisha się z tym pogodził i przeszedł do opozycji normalnie. To jest dziwne, bo Berisha przy jego temperamencie, to oni nie wykazywali zamiaru przejść do opozycji. Przez cztery lata byłem w Albanii pare razy, doradzałem trzem kolejnym premierom Albanii w sprawach europejskich, do 1997 do 2001 roku.
Sławomir Cytrycki: To ciekawe jest, ta degrengolada postępująca w różnych miejscach. A co w Turcji się dzieje? Jak to było z tym powiedzeniem, gdzie się pisze książeki, gdzie się drukuje i gdzie się czyta? W Egipcie się pisze
Belka: Drukuje w Bejrucie
Cytrycki: A czyta w Bagdadzie. Popatrz, w Egipcie to społeczeństwo, które się rozpada, światłe, od wieków, jak muszą cierpieć ci ludzie na których oczach się to odbywa.
Sienkiewicz: Tam się więcej będzie odbywało. Przeprowadzili się tam najświatlejsi ludzie z Syrii, którzy nie chcieli żyć w obozach tureckich, które by ich kompletnie zdegenerowały. Przeprowadzili się do Egiptu, po czym przeżywają déjà vu. Są kompletnie w pułapce. Natomiast Turcja to jest bardzo ciekawa historia. Jest rewolucja Ataturka. Powstaje społeczeństwo krwią wyhodowane, komunizm absolutny, jeśli chodzi o działanie państwa, gigantyczne ofiary, absolutnie opresyjny reżim. Wojsko jako stabilność. No i mamy od 20 lat toczący się proces, który polega na tym, że Anatolia wygrywa. Turcja jaką my lubimy, z jaką chcemy się konfrontować, jaka jest dla nas zrozumiała, to jest Stambuł i okolice, a prawdziwa Turcja to jest Anatolia. W Stambule przybywa rocznie 50 ulic. Ok. 250 tys. ludzi przybywa do Stambułu z głębokiej Anatolii. I Stambuł się anatolizuje. I to jest na poziomie społecznym. A na poziomie państwowym. Jak byś poszedł na najbardziej zakapiorowaty targ w Stambule, to byś zobaczył plakaty z żarówką. Symbol światła, czyli oświecenia w islamie, jest wezwaniem do ortodoksji islamskiej. I ten fenomen polega na tym, że nie pali ci się na tym plakacie lampka oliwna, tylko pali ci się żarówka. Bo to jest wezwanie do anatolijczyków, a nie do stambułczyków. I w związku z tym od parunastu lat trwa zmiana tego, co było kośćcem tego państwa. Ona się odbywa w dwóch segmentach. Na poziomie szkoły i na poziomie wojska. Rekrutacja jest identyczna. Goście ze szkół koranicznych docierają do biednych i wielodzietnych rodzin w Anatolii, i mówią, że tego chłopca to my wyszkolimy, bierzemy go na swoje utrzymanie. On idzie do szkoły koranicznej, potem opłacają mu szkołę średnią, potem go wysyłają na studia na Zachód, a potem robią z niego oficera albo urzędnika oświatowego. I to trwało od parunastu lat. Pamiętam sprzed paru lat taką serię aresztowania kilkudziesięciu oficerów tureckich. To był moment, gdy armia chciała zadziałać tak jak zawsze w Turcji działała: Coś się dzieje, to my wjeżdżamy i robimy porządek. Jak oni się za to zabrali to się okazało, że są sami, bo pod spodem przez paręnaście lat, są goście z Anatolii. To co obserwujemy teraz w Turcji, z tą walką o ten plac i tak dalej, to jest być może ostatnie tchnienie Turcji ataturkowskiej, otwartej, mającej aspiracje europejskie. Moim zdaniem ta walka jest przegrana, bo po drugiej stronie jest o wiele większa masa ludzi. Jest taka książka, jedna z moich ulubionych, Siedem filarów mądrości, w której Lawrence opisuje fenomen wojska tureckiego w pierwszej wojnie światowej. To jest chłop z Anatolii, który jest prymitywem, który jeśli dostanie rozkaz być miłosiernym, to będzie najbardziej miłosiernym człowiekiem na świecie. Jeśli dostanie rozkaz, żeby być najbardziej okrutnym, to będzie dokonywał takich okrucieństw, jakich świat nie widział. To jest Anatolia. Ta Anatolia zaczyna teraz rządzić Turcją. A w finale jest kalifat. Bez złudzeń, w finale jest kalifat. Oni mają i ciągłość państwową, bo to dziwnie przetrwało: to przetrwało na poziomie religijnym. Skąd się wzięła ta elita tych gości, którzy prowadzą tę rewolucję turecką. Oni się nie wzięli znikąd, lecz z zakazanych klubów derwiszowskich. Kluby derwiszowskie Ataturk zakazał. Wiecie: czapeczka, kręcimy się, muzyczka, i tak dalej. Taka cepelia się zrobiła. To co politologowie nazywają głębokim państwem, czyli poziom instytucji oficjalnych i poziom instytucji, które naprawdę działają. W Turcji od lat 60. zaczęły odżywać kluby polityczno-religijne, one były także i wojskowe, były liberalne. Tak jak loże masońskie. Ale były także te, które są absolutnie ortodoksyjne. I ci, którzy przyjeżdżali z awansu, z prowincji, oni zaczęli odgrywać w tych klubach największą rolę. I oni nagle zaczęli tworzyć idee polityczne. I to co teraz obserwujemy jako kolejne wcielenia Partii Dobrobytu i Postępu, to jest efekt tego co się stało w latach 70. i 80. w klubach sunnickich w Stambule. To jest postępujący proces.Cytrycki: Parę lat temu czytałem duże story na temat dżentelmena, którego nazwiska nie pamiętam, który gdzieś mieszka w Stanach i sterował ruchem, tego…
Belka: Gülen?
Sienkiewicz: Gülen, tak.
Cytrycki: Jak czytałem to, to wydawało mi się to takie, kurde, co to, siedzi i on obsadzał ludzi, steruje ruchem.
Sienkiewicz: Tak jest. On jest moim zdaniem taranem tej rewolucji. Oni osiągnęli społeczną przewagę. Bo wzięli się za to, co było najistotniejsze.
Belka: Z tego wynika jeden wniosek: pierdolenie o europejskiej Turcji nie ma sensu. Wszystko to jest udawane, i z jednej i z drugiej strony.
Sienkiewicz: Jak byłem w Ośrodku to zrobiłem taki program, gdzie ci moi specjaliści od islamu jeździli w trzy miejsca w Turcji przez 6 lat. I mieli tych samych rozmówców. Miejscowego mułłę, aptekarza, szefa posterunku policji, burmistrza i nauczyciela. Jeździli więc co roku do głębokiej Turcji i przez sześć lat zadawali im mniej więcej te same pytania. W przeciągu czterech lat ci goście rozpoczynali rozmowę od tego, że my jesteśmy częścią Europy i chcemy do Europy. Potem nastąpił 2011 i oni mówili, że Ameryka jest złem. A na końcu mówili: Europa to jest nasza przyszłość, ale wtedy kiedy my tam przyjdziemy. Pomiędzy nami nie ma żadnych punktów stycznych. Ci sami goście. To badanie pokazuje coś, czego nie łapią ani duże think tanki, ani publicystyka, ani polityka, ani żadne wywiady. Jesteśmy w trakcie wielkiej zmiany społecznej na świecie. Nie zdajemy sobie sprawy do tej pory w którą stronę to idzie. Ale to pełznie, podskórnie to idzie cały czas. Zupełnie inny świat.
Cytrycki: Przypominam sobie spotkanie które robił w Warszawie chyba Świeboda. Z jednej stronie był zwolennik przyspieszenia rozmów akcesyjnych z Turcją, a z drugiej przeciwnik. [Kisariego?] lubię jeszcze z czasów dawnych, bo poznałem go w latach 80. jak był zastępcą sekretarza generalnego ONZ. Nieustannie przypominałem sobie wówczas dowcip o facecie, który miał coś zrobić w domu, ale nie miał młotka i żona posyłała go do sąsiada, a ten się zapierał: Pójdę, a on mi powie, że właśnie mu obiad przerwałem i spojrzy na mnie niechętnie i cały czas mnożył te problemy, co to będzie jak on pójdzie pożyczyć ten młotek. I zbudował sobie taki obraz, lecz w końcu jednak żona go zmusiła, więc poszedł. Puka do sąsiada, sąsiad pyta się: ‑Słucham?, a ten: — Pierdolę cię z tym młotkiem! I przychodziło mi wówczas do głowy, że to jest ten proces, który następuje właśnie w Turcji.
Sienkiewicz: W Egipcie jest jeden regulator władzy. Obojętnie czy jest ona demokratyczna, czy jest od kalifa, czy jest komunistyczna, bez znaczenia. Tym limitem każdej władzy jest bazar. I to się nie zmieniło od początków istnienia państw islamskich. Jeśli bazar w pewnym momencie odmawia współpracy z władzą, to znaczy, że władza jest głębokim kryzysie. I ten geniusz [Albengaba?] polegał na tym, że on do tej pory znakomicie się układał z bazarem.
Belka: Podobno koledzy w Iranie stracili zaufanie bazaru.
Sienkiewicz: Tak, ale dlaczego. Oni założyli swój bazar. Gigantyczne przedsiębiorstwa ajatollachów, którzy zabierają im towar i grają ceną. Trzeba pamiętać o bazarze, bo jeśli się zapomina o bazarze to zapomina się o tym prawdziwym wędzidle władzy w tych krajach. Turcja do tej pory jest w dobrym stanie, świetnie sobie radzi. Mimo tych różnych problemów, jest przyzwoita gospodarka, zresztą wielki kapitał. Jak jest silny bazar, to promieniuje. Bazar jest protokapitalizmem. Jak jest silny bazar w jakimś mieście to z niego korzystają wszyscy dookoła. Jeśli bazar dobrze działa w Stambule to znaczy, że dobrze też działa we wszystkich innych miejscach. Jak ma czkawkę w Stambule, to grypę mają… To jest ciekawy problem, bo oni stworzyli o wiele wcześniej kapitalizm niż my, według zupełnie innych reguł, a w sumie strukturalne podobieństwa są dość silne, więc jak mówimy o takiej pełzającej rewolucji w Turcji, to trzeba wziąć to zastrzeżenie, że ona ma szansę tak długo, dopóki się nie pokłóci z bazarem. Jeśli nie wypieprzy czegoś, co jest możliwością szybkiego obrotu. Bo na czym polega bazar? Bazar jest dlatego protokapitalizmem, bo pierwsi wymyślili własnie oni, że nie zasób towaru na sklepie, nie pieniądz, który chowasz jako zarobek, jest gwarantem twojego sukcesu, lecz szybkość obrotu. To szybkość obrotu decyduje o tym, że bazar od wieków działa według niezmiennych reguł. I jak masz kłopoty w kraju i spada ci szybkość obrotów, to znaczy, że bazar ma kłopoty.
(…)
Belka: Wybierzemy się w przyszłym roku prawdopodobnie do byłej Jugosławii… Przepiękne miejsca. Może najpiekniejsze w Europie. Poza Francją. (…) Tam jest fantastyczne wybrzeże i najwspanialszy kanion rzeki Kany. Płynę sobie pontonami, stajemy i Lipski mówi, słuchaj, może byś porozmawiał z Dominikiem, ambasadorem w Genewie. I wtedy mi zaproponowali przejście do IMF. Zgodziłem się, nawet przez 10 sekund sie nie zastanawiałem.Sienkiewicz: Wiesz, że ty pracowałeś przez pewien czas z moją żoną. Bo ona pracowała w Banku Światowym, a ty byłeś zdaje się doradcą Banku Światowego.
Belka: Jest taki plan, bym został szefem komitetu rozwoju Banku Światowego na kolejne dwa lata.
Cytrycki: A to byłby precedens
Sienkiewicz: A opowiedzcie coś o Węgrzech i o walce Orbana ze światową finansjerą i IMF.
Cytrycki: Ja nic nie wiem.
Sienkiewicz: Czy to się składa w jakiś spójny system czy to jest odwlekanie wyroku.
Belka: Nie.
Sienkiewicz: Co to jest za polityka, mógłbyś mi o tym opowiedzieć?
Belka: Strasznie dużo pytań w jednym pytaniu… To jest gość, który uwierzył, że jest lokalnym…
Sienkiewicz: Mojżeszem
Belka: Że Węgry nie są uwikłane w gospodarkę globalną. Kurwa są, jeszcze bardziej niż Polska. Ale parę rzeczy zrobił brawurowych, słusznych, choć strasznie kontrowersyjnych. Po pierwsze znacjonalizował ich OFE. Ich OFE to była 1⁄3 naszych OFE. W sensie rozmiaru. Akurat ten mój taki stosunek chłodny do Jacka Rostowskiego, ociepla się bardzo wyraźnie z tego powodu, że on jest jedynym człowiekiem, który jest w stanie ten błąd polskiej reformy gospodarczej naprawić.
Sienkiewicz: OK, poczekajmy na finał…
[nagłe przerwanie nagrania]
„Cygara dla Tuska”
Cała ambasada na Kubie dwoi się i troi, żeby zdobyć najlepsze cygara dla Tuska – odpowiada szef dyplomacji Radosław Sikorski byłemu wicepremierowi Jackowi Rostowskiemu.
Kolejne nagranie na stronie Wprost:
Orzeł się wstydzi, czyli 25 lat po (PO)…
Wojciech Surmacz: Nie utożsamiam się z dziennikarzeniem „Wprostu”
Poniżej wypowiedź Wojciecha Surmacza, dziennikarza śledczego i redaktora naczelnego Gazety Bankowej, jakiej udzielił portalowi Wirtualnemedia.pl
- Po raz kolejny media i opinia publiczna są manipulowane przez służby specjalne, a dziennikarstwo śledcze utożsamia się w Polsce ze współpracą z tymi służbami – tak publikację stenogramów nagrań przez tygodnik „Wprost” ocenia Wojciech Surmacz, dziennikarz śledczy oraz redaktor naczelny „Gazety Bankowej” (Fratria).
Wszystkim zainteresowanym całą tą „aferą taśmową” proponuję skoncentrować się na Piotrze Nisztorze, bo to on przyniósł nagrania do redakcji „Wprost”. Zresztą nie pierwszy to już raz ten człowiek używa „taśm prawdy”. Przypomnę, że to Nisztor w lipcu 2012 roku – wówczas dziennikarz „Pulsu Biznesu” – ujawnił tzw. „taśmy Serafina”, co doprowadziło do dymisji ówczesnego ministra rolnictwa Marka Sawickiego. Skąd ten facet bierze te nagrania? Gdzie jest teraz Nisztor? Gdzie jest nasz bohater narodowy – nosiciel prawdy podsłuchanej? O jaką to wolność słowa walczą dzisiaj „wszyscy dziennikarze” z Moniką Olejnik na czele? O wolność słowa podawaną na tacy przez służby specjalne? Czy o swoją własną wolność do publikowania informacji, okupionych ciężką i żmudną do bólu pracą? O jakim dziennikarstwie tu się mówi? Publikację wątpliwej proweniencji stenogramów, których stenotypiści „Wprost” nie potrafili nawet porządnie spisać, nazywa się dziś dziennikarstwem?
A teraz o „aferze taśmowej”. Tak, jest afera, która jednak nie polega na tym, że ktoś nagrał i upublicznił rozmowy wysokich urzędników państwowych, którzy sobie kpią z państwa i z nas wszystkich przy okazji. To już niestety fatalny standard w Polsce, żadne zaskoczenie. Afera polega na tym, że po raz kolejny media i opinia publiczna są manipulowane przez służby specjalne, że dziennikarstwo śledcze utożsamia się w Polsce ze współpracą z tymi służbami. Afera polega na tym, że ludzie mieniący się dziennikarzami publikują stenogramy, dokonując swoistego outsourcingu, zdają się mówić do wszystkich kolegów po fachu: „zobaczcie, to są te skandaliczne rozmowy. Do roboty! Powiedzcie nam teraz, o co tu chodzi”.
Ja za takie „dziennikarzenie” dziękuję, ja się z nim nie utożsamiam. Jeśli zaś chodzi o wtargnięcie funkcjonariuszy Agencji Bezpieczeństwa Wewnętrznego do redakcji „Wprost”, to po prostu nie kupuję tego teatrzyku. I nie wyobrażam sobie, żeby ci smutni panowie odstawili taką szopkę w „Polityce” czy „Newsweeku”. Swoją drogą ciekawe dlaczego Nisztor nie pojawił się z nagraniami w tych redakcjach? A może był tylko go nikt nie zauważył?
Tyle W. Surmacz. Macie jeszcze jakieś pytania lub wątpliwości? Na razie jest szok i niedowierzanie. Analiza całej afery oraz tego, kto jest prawdziwym „nosicielem” i kto go „zaraził” – zapewne wkrótce…
Andrzej Grajewski o aferze podsłuchowej
Andrzej Grajewski w Gościu Niedzielnym ciekawie analizuje ukazanie się nagrań z podsłuchów członków rządu.
Grajewskiego o zbytnie umiłowanie PO podejrzewać raczej nie można, zna natomiast dobrze metody działania sowieckich służb specjalnych.
Rosjanie zacierają ręce po kolejnej odsłonie afery taśmowej.
Publikacja taśm z wynurzeniami min. Radosława Sikorskiego na temat naszych sojuszników wywoła skandal, nie tylko w polskiej polityce. Oderwijmy się na chwilę od polskiego piekiełka, aby w szerszym kontekście zobaczyć to, czego właśnie jesteśmy świadkami. Nagrania Sikorskiego pojawiło się w momencie szczególnie ważnym, ale nie z punktu widzenia polskiej polityki wewnętrznej. Gdyby punktem odniesienia były sprawy krajowe, nagrania zostałyby opublikowane przed wyborami do parlamentu europejskiego, przesądzając o porażce Platformy. Na obecnym kryzysie zyskuje PiS, ale nie na tyle, aby samodzielnie rządzić. Organizatorowi przedsięwzięcia podsłuchowego nie chodziło więc o sprawy wewnętrzne. W tym zakresie swą nieudolnością i brakiem konsekwencji rząd Tuska skutecznie, bez afery podsłuchowej, zmierza do klęski w najbliższych wyborach.
Podstawowym punktem odniesienia całej afery, moim zdaniem, są kwestie międzynarodowe. Sienkiewicz, Belka i Nowak zostali nam zaserwowani na deser, aby rozmyć prawdziwy cel tej operacji, czyli uderzenie w Sikorskiego oraz pozycję Polski na arenie międzynarodowej. Zwracam uwagę, że taśma z rozmową Sikorskiego pojawiła się w newralgicznym momencie kryzysu ukraińskiego. W ciągu najbliższych dni rozstrzygnie się, czy pełzająca wojna zamieni się w regularną rosyjską agresję na Ukrainę.
Mam duże zastrzeżenia wobec polityki realizowanej przez Sikorskiego, zwłaszcza w kontekście roli, jaką jego resort odegrał w przygotowaniach do wizyty prezydenta Lecha Kaczyńskiego w Katyniu w kwietniu 2010 r. Także późniejsze działania Sikorskiego w kwestii wyjaśnienia przyczyn katastrofy pod Smoleńskiem były niekonsekwentne, bojaźliwe i nieskuteczne. Irytujące było wielokrotnie jego besserwisserstwo oraz zaciekłe atakowanie opozycji bez względu na to, co mówiła i robiła. Jednocześnie nie ulega dla mnie wątpliwości, że Sikorski jest w tej chwili jedynym ministrem spraw zagranicznych w Unii Europejskiej, który rozumie naturę wydarzeń na Ukrainie i próbował budować front solidarności w obronie suwerenności i terytorialnej integracji naszego najważniejszego partnera na Wschodzie. Ujawnienie jego rozmowy z min. Rostowskim oznacza koniec jego międzynarodowej kariery, a także poważne kłopoty na scenie krajowej. Być może nawet zmuszony będzie podać się do dymisji. Z pewnością możliwości jego działania na arenie międzynarodowej zostały obecnie sprowadzone do zera. Także jego ewentualnego następcy, który przez dłuższy czas nie będzie mógł skutecznie reagować na wydarzenia na Wschodzie.
Przekładając to na język międzynarodowej praktyki, kompromitacja polskiego ministra spraw zagranicznych oznacza radykalne osłabienie Ukrainy w starciu z Rosją. Ma to miejsce w momencie, kiedy separatyści odrzucili propozycje pokojowe, zaś Rosja koncentruje swoje wojska przy ukraińskiej granicy, którą codziennie przekraczają jednostki „ochotników”, wspierane ciężkim sprzętem. Dodam, że rosyjski Internet kipi nienawiścią do „faszystów” z Kijowa i wezwaniami do akcji zbrojnej w obronie zagrożonych rodaków we Wschodniej Ukrainie. Przypomnę, że wkrótce ma zebrać się szczyt Unii w sprawie polityki energetycznej, który miał przygotować projekt działań wspierających Ukrainę oraz szukający alternatywnych rozwiązań wobec uzależnień od Rosji. Teraz nikt tam nie będzie słuchał argumentów polskiego premiera, którego minister tak niefrasobliwie gaworzył na temat Amerykanów, naszego najważniejszego sojusznika w rozgrywce z Rosją.
Jeśli polskie medium w takim momencie publikuje taśmy kompromitujące naszą dyplomację, to oznacza, że jego kierownictwo zupełnie lekceważy polską rację stanu. Istniało bowiem szereg innych możliwości, nie narażających interesów państwa, aby podsłuchany materiał stał się przedmiotem dochodzenia zarówno w wymiarze politycznym, jak i prawnokarnym. Dlatego bardzo bym uważał z wyrazami solidarności z dziennikarzami „Wprost”. Łatwo bowiem można się znaleźć w kręgu, który Włodzimierz Lenin z właściwą sobie dosadnością i celnością nazywał „użytecznymi idiotami”.