Sprawca wypadku ścigany listem gończym, a pasażer, który zacierał dowody, robi karierę polityczną.
Wypadek na drodze pod Częstochową w nocy z soboty na niedzielę, 14 września 1997 roku zmienił życie kilku osób. Dwóch przyjaciół z liceum w Chorzowie Mariusz K. i Dawid K. po północy wracało z pokazu sztucznych ogni na zamku w Olsztynie koło Częstochowy. Autem kierował Mariusz, obok niego siedział Dawid. Polonez uderzył w grupkę kilku osób, które szły poboczem. Na miejscu zginął 18–letni Tomasz Kręciwilk, poważnie ranni zostali jego koledzy – Mariusz Lenczewski i Norbert Radecki. Szybko przyjechała policja i pogotowie.
Policyjny protokół sucho podaje fakty:
„Pogoda na miejscu wypadku dobra, bez opadów. Ujawniono szkła kierunkowskazu prawdopodobnie pochodzące od samochodu osobowego polonez caro. Na rozbitym szkle znajdują się numery SW 720306. Sprawca odjechał z miejsca wypadku”.
Zanim policyjno-prokuratorska machina ruszyła, kilka godzin później na komisariat policji w Świętochłowicach przyszedł Józef K., który powiedział – jak czytam w aktach sprawy – „że jest właścicielem poloneza caro. Dał samochód swemu synowi, który jechał do Olsztyna koło Częstochowy na pokaz ogni sztucznych i laserów. Po powrocie do domu dowiedział się od syna, że w nocy potrącił mężczyznę, który nagle wtargnął na jezdnię”.
Mariusz K. został zatrzymany, usłyszał zarzuty i zamiast na lekcje – trafił na kilka tygodni do aresztu. Podczas pierwszego przesłuchania Mariusz K. powiedział, że prowadził samochód, a razem z nim jechał Dawid K.
„Jechałem z prędkością około 50 km/h, droga była nieoświetlona, a z przeciwnego kierunku nadjeżdżały samochody (droga była jednokierunkowa – przyp. TS). Usłyszałem uderzenie. Zatrzymałem się po kilkudziesięciu metrach. Wysiadłem wraz z Dawidem. Od dziewczyny, która stała obok leżącego mężczyzny usłyszeliśmy, że nic mu nie jest i aby nie wzywać policji, bo jest pijany. Pokrzywdzony wstał z pobocza i podszedł do całej grupy. Dawid trzymał w ręku tablicę rejestracyjną mojego samochodu. Odjechaliśmy. Po pewnym czasie byłem tak rozdygotany, że zatrzymaliśmy się na poboczu, aby się zdrzemnąć”.
Dawid K. nie miał wyrzutów sumienia, tak jak ojciec jego kolegi, i nie zgłosił się na policję. Zapewne odpoczywał po pełnej wrażeń nocy. Także policjanci nie chcieli niepokoić syna ważnej osoby w resorcie górnictwa w niedzielę. Został przesłuchany dopiero w poniedziałek. Zeznał:
„Ruch na drodze odbywał się w obu kierunkach. Mężczyźni byli w dobrym stanie zdrowia, nikt nie skarżył się na urazy. Dziewczyna z ich towarzystwa powiedziała, żebym wziął tablicę rejestracyjną i odjechał. Mariusz K. mówił, żeby nie zgłaszać sprawy na policję, bo nikomu nic się nie stało”.
Protokoły sekcji Tomasza Kręciwilka, która stwierdziła, że był trzeźwy, jednoznacznie stwierdzają, że został uderzony z dużą siłą. Samochód jechał tak szybko, że ofiara została odrzucona kilkanaście metrów dalej. Na pewno prędkość auta była większa, niż dozwolona w tym miejscu. Dwóch pozostałych rannych przeżyło wypadek tylko dlatego, że impet samochodu został złagodzony wpierw uderzeniem w kolegę, który zginął.
Postępowanie trwało kilkanaście miesięcy. Mariusz K. został oskarżony o to, że:
„naruszył nieumyślnie zasady bezpieczeństwa w ruchu lądowym w ten sposób, że kierując samochodem osobowym marki polonez jadąc drogą w kierunku Brzyszowa nie obserwował należycie drogi przed pojazdem, a zwłaszcza nie zachował bezpiecznego odstępu od wymijanych uczestników ruchu, w wyniku czego potrącił idących lewą krawędzią jezdni oraz poboczem w kierunku Częstochowy trzech pieszych: w następstwie czego jeden z nich poniósł śmierć na miejscu. Ponadto zbiegł z miejsca wypadku”.
Dawid K. natomiast został oskarżony o to, że:
„będąc pasażerem samochodu osobowego marki polonez kierowanym przez Mariusza K. i wiedząc o tym, iż kierujący ten uczestniczył w wypadku drogowym potrącając idące w kierunku Częstochowy osoby, pomimo, że wysiadł z tego samochodu i widział na poboczu drogi znajdujące się w położeniu grożącym bezpośrednim niebezpieczeństwem utraty życia ofiary wypadku – pieszego Tomasza Kręciwilka, Norberta Radeckiego i Mariusza Lenczewskiego nie udzielił im pomocy chociaż mógł jej udzielić bez narażania siebie lub innych osób na bezpośrednie niebezpieczeństwo utraty życia lub poważnego uszczerbku na zdrowiu”
oraz o to, że:
„poprzez zabranie z miejsca zdarzenia tablicy rejestracyjnej należącej do pojazdu marki polonez, którym kierował Mariusz K. uczestniczący w wypadku utrudnił w ten sposób postępowanie zmierzające do wykrycia sprawcy i pociągnięcie go do odpowiedzialności karnej a w szczególności zacierając ślady przestępstwa tj. o przestępstwo z art. 252 par 1 DKK”.
Kilka miesięcy po wypadku Dawid K. i Mariusz K. zdali maturę i zaczęli studia. Dawid K. zgłębiał tajniki prawa, Mariusz K. – chemii. O wypadku przypominał im jedynie rytm wyznaczonych rozpraw.
Sąd Rejonowy w Częstochowie w lutym 2000 roku wydał wyrok. Mariusz K. przyznał się do winy, jego przyjaciel Dawid K. – nie. Wyjaśniał, że to obecna na miejscu wypadku dziewczyna dała mu tablicę, i kazała jechać.
Sędzia Bożena Połcik skazała Mariusza K. na dwa lata w zawieszeniu na trzy za spowodowanie wypadku ze skutkiem śmiertelnym i ucieczkę, a Dawida K. na półtora roku także w zawieszeniu na trzy lata za zacieranie śladów przestępstwa.
Uzasadnienie wyroku było druzgocące dla Dawida K., który
„nie udzielił pomocy rannym, tylko zabrał z miejsca wypadku urwaną od pojazdu tablicę rejestracyjną. Powiedział Mariuszowi K., że nic się nie stało i razem odjechali z miejsca wypadku. Policję i pogotowie wezwali świadkowie. Na zachowanie sprawcy wypadku wpływ miało działanie Dawida K., który zacierał ślady przestępstwa”.
Tak łagodny wyrok oburzył obserwatorów procesu, w tym rodziny ofiar.
– Kiedy po wyroku wyraziłem swoje oburzenie, że taka niska kara za śmierć, to sędzia zagroziła że mnie policjanci wyprowadzą z sali. Złożyłem apelację od wyroku – mówi Józef Kręciwilk, ojciec Tomasza.
Sąd Okręgowy w Częstochowie w październiku 2000 roku zmienił znacząco wyrok wobec kierowcy. Mariusz K. zostaje skazany na trzy lata bezwzględnego pozbawienia wolności. Jego kompanowi tylko podwyższono grzywnę.
Wyrok uprawomocnił się, ale Mariusz K. nie trafia za kratki. Sąd kilka razy udziela odroczenia w jej wykonaniu najpierw ze względu na studia, potem na stan zdrowia. K. kończy studia, zakłada rodzinę, prowadzi firmę. Od 2004 roku Mariusz K. trzykrotnie prosi Prezydenta RP o łaskę. Bezskutecznie. Mimo to nadal nie odbywa kary!
Sąd był nadzwyczaj łaskawy na tego skazanego. Czy dlatego, że w wydziale penitencjarnym pracuje sędzia, która przed laty tak ulgowo potraktowała panów K.? Jej przełożeni zapewniają, że nie ma to związku, bo w tym wydziale pracuje od niedawna.
W lutym 2013 r. ważyły się losy Mariusza K., bo miało zapaść ostateczne rozstrzygnięcie w sprawie kolejnego wniosku o odroczenie wykonania kary (przypomnę – minęło prawie 16 lat od wypadku, a 13 – od uprawomocnienia wyroku!). W sądzie się nie pojawił. [Mariusz K. został dopiero zatrzymany po publikacji tego artykułu, w lecie 2013 r. – TS]
– Mariusz K. jest poszukiwany listem gończym, ukrywa się przed policją. Kiedy zostanie zatrzymany, trafi do więzienia i zacznie odbywać karę pozbawienia wolności – wyjaśnia sędzia Bogusław Zając, rzecznik prasowy Sądu Okręgowego w Częstochowie.
Kiedy Mariusz K. desperacko walczy o życie na wolności, życie jego kolegi toczy się zaprogramowanym torem. Dawid K. kończy studia. Wyrok ulega zatarciu. Robi karierę polityczną. Zostaje asystentem eurodeputowanego Jerzego Buzka, a potem radnym Katowic. Ile J. Buzek, który był promotorem kariery Dawida K. wiedział o jego kłopotach z prawem? Co prawda wyrok uległ zatarciu, ale K. jest osoba publiczną.
- W okresie kampanii wyborczej do Parlamentu Europejskiego w 2009 r. K. współpracował ze mną jako doradca medialny i współorganizator tej kampanii. O sprawie jakiegokolwiek prawomocnego wyroku wobec Pana Dawida K. nie wiedziałem – odpisuje w e‑mailu prof. Buzek.
O kryminalnym epizodzie w życiorysie Dawida K. nic nie wiedzieli także organizatorzy jego kampanii wyborczej w wyborach Prezydenta Świętochłowic w 2010 r. Nie wiedzą do dzisiaj też wyborcy, którzy na Dawida K. oddali swój głos. Naiwnie czekają na zrealizowanie wyborczych obietnic. Pojęcia o tym nie mają politycy Platformy Obywatelskiej, w której K. aktywnie działa.
– Wypadki się zdarzają, ale ukrywania dowodów tragedii raczej szokiem tłumaczyć nie można. Cyniczne zachowanie teraz jest chyba miarą klasy polityka – ironizuje jeden z organizatorów zwycięskiej kampanii prezydenckiej Dawida K. Ale to temat na inny reportaż.
Artykuł został opublikowany ponad rok temu na portalu wpolityce.pl