Dziennikarz Gazety Wyborczej Wojciech Czuchnowski w opublikowanym dzisiaj artykule „Sąd kończy proces lustracyjny: SB fałszowała kwity”, opisując lustracyjne perypetie wspiął się na wyżyny profesjonalizmu. I odleciał.
Artykuł Czuchnowskiego zaczyna się mocno:
„Sąd w Katowicach oczyścił Piotra Bożka z zarzutu kłamstwa lustracyjnego, bo bezpieka tworzyła fikcyjne raporty na jego temat. „Powszechnie wiadomym jest fakt fałszowania dokumentacji przez SB” – stwierdził sąd”.
Problem Czuchnowskiego oraz Piotra Bożka, radcy prawnego z Bielska-Białej polega na tym, że orzeczenie sądu lustracyjnego nie jest prawomocne i prokurator Okręgowego Biura Lustracyjnego złoży wkrótce apelację.
Kłamliwa jest zatem informacja w artykule Czuchnowskiego, że lustrowany radca prawny Bożek
„W ubiegłym tygodniu dostał oficjalne potwierdzenie, że wydany 16 września wyrok w jego sprawie lustracyjnej jest już prawomocny. To znaczy, że nie będzie się od niego odwoływał prokurator IPN”.
„Robienie w konia” opinii publicznej w sprawie lustracji i IPN Gazeta Wyborcza ma opanowane do perfekcji. Swego czasu „rewelacją” stały się instrukcje nakazujące ukrywanie informacji pochodzących z tzw. techniki operacyjnej, czyli podsłuchów, perlustracji (cenzury) korespondencji i obserwacji zewnętrznej.
Historyk IPN Grzegorz Majchak w jednej ze swoich publikacji tak ocenił publicystykę Czuchnowskiego i jego redakcyjnej koleżanki Agnieszki Kublik:
„W ich artykule pt. „Instrukcja Kiszczaka 0018” umieszczonego na pierwszej stronie „Gazety Wyborczej” z 5 kwietnia 2006 r. pojawiła się nawet następująca informacja: „»Gazeta« dotarła do nieznanej instrukcji peerelowskiego MSW. Gen. Czesław Kiszczak kazał w niej esbekom ukrywać, że źródłem informacji są podsłuchy. Mieli je zamieniać na fałszywe raporty tajnych współpracowników”. W swym artykule cytowali anonimowego „byłego szefa MSW”, który stwierdzał: „Baliśmy się przecieków, a zdekonspirowany podsłuch był nic niewart. Dlatego Kiszczak polecił, by informacje z podsłuchu wpisywać do raportów tajnych współpracowników. Nie było żadnej instrukcji, jak to konkretnie robić. Decydowali sami naczelnicy wydziałów. Czasami informacje z podsłuchów wpisywali do raportów fikcyjnych TW, czasami, choć rzadziej, do raportów prawdziwych TW”. Autorzy artykułu konkludowali: „na podstawie ocalałych raportów SB bardzo trudno się zorientować, które informacje uzyskano bezpośrednio od agenta, a które inną drogą. Chyba że agent spisał raport własną ręką”.
Bożek i esbek
Problemy lustracyjne bohatera artykułu Czuchnowskiego rozpoczęły się po sprawdzeniu przez prokuratora jego oświadczenia, jakie złożył w 2008 roku. Bożek zaprzeczył w nim jakimkolwiek związkom i współpracy z SB.
Piotr Bożek od 1 listopada 1980 r. do 13 grudnia 1981 roku był doradcą prawnym w Zarządzie Regionu Podbeskidzie NSZZ „Solidarność” w Bielsku-Białej. Pracował równocześnie jako radca prawny w Polonijno-Zagranicznym Przedsiębiorstwie „Damari” w tym mieście.
Do pierwszej rozmowy Bożka i esbeka z Wydziału V bielskiej bezpieki doszło w nocy z 30 na 31 grudnia 1981 roku. Bożek został wtedy zatrzymany przez funkcjonariusza SB plutonowego Andrzeja Krawczyka. Esbek powiedział Bożkowi, że jego zatrzymanie ma związek z dochodzenie w sprawie nieprawidłowości finansowych w Zarządzie Regionu oraz ukrycia pieniędzy „S” tuz przed wprowadzeniem stanu wojennego.
Bożek jeszcze 30 grudnia 1981 roku na piśmie (!) podał, z kim się spotykał z Zarządu Regionu „S”, i co robił w pierwszych dniach stanu wojennego. Dokładnie opisywał, jak jeździł do domów działaczy „S” i sporządził dokładne charakterystyki działaczy związku.
Jak wynika z notatki napisanej przez plutonowego Krawczyka, Bożek wyraził zgodę na współpracę z SB, którą zachować miał w tajemnicy także przed najbliższymi. Napisał także wymagane przez instrukcję operacyjną SB zobowiązanie do współpracy i podał, iż donosy będzie sygnować pseudonimem „Marek”. Podpisał przy okazji tzw. lojalkę, czyli deklarację „nie podejmowania jakichkolwiek działań na szkodę Państwa Polskiego”.
W archiwum IPN zachowała się teczka personalna i pracy agenta „Marka” oraz m.in. jego akta paszportowe. Jak wynika z akt TW „Marek” ze swoim prowadzącym esbekiem spotykał się kilka razy. O kilka razy za dużo.
Latem 1982 roku Bożek podjął decyzję o wyjeździe do Francji. Z dokumentów SB wynika, że TW „Marek” miał się zgodzić na współpracę za granicą, i rozpracowywać środowiska emigracji solidarnościowej.
Zgodę na wydanie paszportu pozytywnie zaopiniował naczelnik Wydziału V SB w Bielsku – Białej ppłk Jerzy Benbenek, który wiedział, że Bozek jest współpracownikiem SB. I tak Bożek, z błogosławieństwem bezpieki dostał w październiku 1982 roku paszport na wyjazd emigracyjny do Francji.
Do kraju przyjechał (z paszportem konsularnym) już w czerwcu 1983 roku, aby starać się o wydanie paszportu dla żony, która do sierpnia 1980 roku pracowała w MO (była m.in. sekretarką zastępcy Komendanta Wojewódzkiego MO ds. Służby Bezpieczeństwa). Próby spełzły na niczym, i Bożek wyjechał znowu zagranicę. O tym jednak Czuchnowski już nie wspomina.
Esbecy zeznają, sąd – ocenia
Podczas procesu lustracyjnego Bożek przyznał, że zobowiązanie do współpracy jest napisane przez niego. Przyznał się również do autorstwa trzech pisemnych informacji dla SB. Zakwestionował natomiast inne dokumenty, stwierdzając, iż dokumentacja dotycząca jego osoby została w znacznym stopniu sprokurowana przez SB.
Uzasadnienie Sądu Okręgowego w Katowicach, który rozpatrywał w pierwszej instancji w tym procesie lustracyjnym Piotra Bożka jest kuriozalne.
Sędziowie Damian Owczarek, Katarzyna Smołka i Justyna Kowalska, którzy orzekali w tej sprawie stwierdzili, iż:
„Sama okoliczność, że Piotr Bożek podpisał zobowiązanie do współpracy i kolejno sporządził dla Służb Bezpieczeństwa własnoręcznie pisemne informacje oraz spotykał się i rozmawiał z funkcjonariuszem wyżej powołanych Służb, przy czym zdaniem Sądu nie da się w sposób precyzyjny ustalić ilości tychże spotkań poza pewnymi trzema spotkaniami […] nie oznacza automatycznie, że z rzeczonymi Służbami współpracował […]”.
„Nadto zdaniem Sądu informacje przekazywane przez lustrowanego […] wskazują na okoliczność, iż lustrowany nie posiadał i nie przekazywał Służbom Bezpieczeństwa żadnych informacji o miejscach ukrywania się poszukiwanych działaczy NSZZ „Solidarność”
I na koniec crème de la crème:
„Należy stwierdzić, iż podpisane zobowiązanie do współpracy ze Służbami Bezpieczeństwa w odniesieniu do Piotra Bożka nie zmaterializowało się w świadomie (sic!) podejmowanych konkretnych działaniach w celu urzeczywistnienia podjętej współpracy, […] i współpracę tę należy uznać za pozorną”.
Alojzy Pietrzyk, jeden z działaczy podziemnej „Solidarności” jest zasadniczy.
- Każde zainteresowanie służb komunistycznych należało zgłaszać, upubliczniać w strukturach „S”. Kto tego nie robił, ten był częścią gry operacyjnej SB, a sam fakt nieupublicznienia był zawsze podejrzany –
przypomina.
Także Piotr Wroński, emerytowany oficer wywiadu dość zdecydowanie na Facebooku rozprawia się z tezami o „fałszowaniu dokumentacji przez SB”.
- Jeśli cokolwiek fałszowano, to na krótką metę. System kontroli i nadzoru był dość dobrze rozwinięty, mimo, że nie aż tak nachalny, jak w dzisiejszych służbach. Sam znam przypadki, które błyskawicznie ujawniano. Możliwa jest jednak nadinterpretacja postawy lub kontaktu, ale to było zawsze weryfikowane przez Centralę
– stwierdza Wroński.
Artykuł opublikowany na portalu wPolityce.pl