Służba Bezpieczeństwa niezbyt przykładała się do śledztwa w sprawie Zdzisława Marchwickiego i jego braci. Jego poszukiwania były jednak dla SB cenne, bo przy okazji zbierano obyczajowe „haki” na inne osoby.
Lektura materiałów grupy „SB Anna” pozwala wyobrazić sobie skalę inwigilacji społeczeństwa przez SB w czasach PRL. Akta opisują nieznane dotąd szczegóły zabójstw kilkunastu kobiet, za które na szubienicę trafili bracia Zdzisław i Jan Marchwiccy oraz wieloletnią bezradność milicji.
- Funkcjonariusze SB działali w pracującej równolegle z milicją grupie „SB Anna”. – Bardziej nam przeszkadzali, niż pomagali. Przede wszystkim niechętnie dzielili się informacjami. Tak naprawdę, to chyba SB nie chodziło o złapanie „wampira”, ale o zbieranie „haków” na ludzi – tłumaczy jeden z milicjantów, który szukał „wampira”.
Służba Bezpieczeństwa uparcie szukała podłoża politycznego zabójstw. Tak tłumaczono przypadki zbrodni:
„Sprawca chciał sterroryzować społeczeństwo i uzyskać rozgłos. Komunikaty w prasie, oficjalne apele, panika wśród kobiet i absencja w zakładach pracy wykazują bezsilność władz. […] Sama zbieżność nazwisk ofiar: Gomułka, Gierek, Sąsiek w zestawieniu z datami przestępstw i okolicznościami im towarzyszącymi są chyba wystarczającym uzasadnieniem. Zagłębie znane jest z najbardziej rewolucyjnej postawy jego społeczeństwa w najbardziej ciężkim dla kraju okresie zaborów i w czasie międzywojennym. Stąd wywodzi się szereg wybitnych działaczy partyjnych i państwowych piastujących wysokie stanowiska. […] W porównaniu do innych regionów kraju, w tym także Śląska, społeczeństwo Zagłębia jest najmniej podatne na propagandę kleru, potępia otwarcie jego polityczne aspiracje. W tej sytuacji czynnikiem, który mógłby podważyć zaufanie tego społeczeństwa do władz jest wykazanie ich bezsilności. W pewnym sensie sprawca, o ile działa sam, cel ten osiągnął”
– pisał major Jerzy Gruba 3 listopada 1968 r. w „Analizie motywów działania sprawcy na podstawie ustaleń śledczych i operacyjnych w sprawie kryptonim Anna”.
Oprócz milicyjnych konfidentów informacji o podejrzanych o zabójstwa dostarczała również agentura Służby Bezpieczeństwa. Donosy do bezpieki o tym, kto może być „wampirem” wpływały od 23 Tajnych Współpracowników, 101 kontaktów poufnych i 37 kandydatów na Tajnego Współpracownika.
Uprzejmie donoszę
Zachowały się setki meldunków operacyjnych, w których sprawdzano informacje z donosów obywateli. W większości były to informacje dotyczące intymnych szczegółów życia. Pisały zdradzane kobiety i donosiły na swoich partnerów opisując – prawdziwe bądź zmyślone – szczegóły ich pożycia, świadczące o tym, że miały kontakt z potencjalnym „wampirem”. Mężczyźni denuncjowali rywali. Rzucenie choć cienia podejrzenia w anonimie (choć są też takie podpisane nazwiskiem) uruchamiało całą machinę operacyjną SB. Taka osoba była inwigilowana, sprawdzano jej kontakty prywatne i zawodowe. Z obyczajowym „hakiem” pozyskanie informatora nie było trudne…
SB sprawdzała także osoby, które pełniły funkcje w obozach koncentracyjnych, służyły w hitlerowskich jednostkach likwidacyjnych, „należały do nielegalnych organizacji podziemnych wykonując zbrodnicze funkcje”. Bezskutecznie. Kobiety nadal ginęły. Podejrzewano zupełnie poważnie, że zabójcą może być osoba związana z milicją lub SB.
Brano też pod uwagę motyw zemsty, bo przedostatnia ofiara wampira – Jadwiga Sąsiek, zamordowana 3 października 1968 r. – była krewną dwóch komendantów powiatowych MO i oficera dyżurnego KPMO Będzin.
SB listy czyta
Bezpieka nie próżnowała. Tylko w ciągu dwóch tygodni w październiku 1966 roku, po zabójstwie Jolanty Gierek, krewnej ówczesnego I sekretarza Komitetu Wojewódzkiego PZPR w Katowicach Edwarda Gierka, wydział „W” zajmujący się czytaniem korespondencji sprawdził 21300 listów, z czego 723 dotyczyły wypadków morderstwa na terenie Zagłębia. Informacje z 34 skontrolowanych listów esbecja potraktowała jako „naprowadzenie”, 26 – skonfiskowano, i nigdy nie dotarły do adresatów, bo „wyolbrzymiały wypadki morderstw”.
„Musimy Pani powiedzieć, że u nas grasuje wampir, który morduje kobiety. Tak, że o godzinie 5 po południu wszystkie siedzą w domu. W Sosnowcu zamordował 8 kobiet, w Będzinie też chyba tyle […]”
– pisała Teresa z Będzina do Józefy Więckowskiej z Radomia.
„Cała ta sprawa nabrała rozgłosu dopiero teraz, kiedy zamordowano bratanicę Gierka, mimo że seria zabójstw ciągnie się od dwóch lat. W ubiegła sobotę MO i prokuratura wystosowały komunikat i apel do społeczeństwa o pomoc w ujęciu mordercy, bo sami nie mogą sobie poradzić. Milicja nie może dać sobie rady z tym, mimo że na pomoc przyjechała milicja z NRD, i ze Scotland Yardu”
– relacjonowała wydarzenia Jadwiga z Sosnowca Bronisławowi Kogutowi z Łańcuta.
Pierwszy ślad zainteresowania Janem Marchwickim przez grupę „SB Anna” pochodzi z 14 listopada 1966 roku. W notatce służbowej starszy oficer operacyjny ppor. Stanisław Wower pisze:
„W Sosnowcu przy ulicy Dzierżyńskiego 43 zamieszkuje Jan Marchwicki ur. 1929 r. Wymieniony jest nieukończonym klerykiem, ponieważ z seminarium został wydalony, gdyż był pederastą. Ob. Jan Marchwicki odpowiada rysopisowi sprawcy, mieszka samotnie i nawet ma osobne wejście. Przez kilka lat był zatrudniony w Katowicach wykonuje funkcje szkoleniowca, wyjeżdżał w różne kierunki naszego województwa, i teren będziński zna bardzo dobrze”.
Nieważne łapówki
Po aresztowaniu Zdzisława Marchwickiego na początku 1972 roku, co nie było „zasługą” SB, ale nastąpiło po donosie żony skuszonej astronomiczną nagrodą miliona złotych, później za kratki trafili m.in. dwaj jego bracia (Jan i Henryk). Jako jedyny z dziennikarzy i pisarzy ujawniłem, że Jan Marchwicki był agentem SB ps. „Janusz”.
Podczas śledztwa Jan Marchwicki załamał się. Zaczął SB opowiadać o łapówkach dawanych i wręczanych na wydziale prawa. Był jednym z ogniw tej afery [szczegóły opisywałem tu]. Za przyjęcia na studia J. Marchwicki wziął w sumie 1,2 mln złotych (ówczesnych)!
„Wskazałem wiele osób, które także czerpały korzyści finansowe z tego procederu. Ob. Aleksander Chmielewski – pracownik SB – pozostawił mi kartkę z nazwiskami swoich protegowanych na Zaoczne Studium Administracji, i nie tylko, z Komendy Wojewódzkiej MO. Oczywiście wszyscy zostali przyjęci, ale przez to musiałem dwa nazwiska skreślić z listy Wojewódzkiej Rady Narodowej, sporządzonej przez Franciszka Miksę, a ci kandydaci mieli pierwszeństwo. […] Jeżeli chodzi o Aleksandra Chmielewskiego to tutaj muszę dodać o czym nie chciał pisać protokole por. Jan Kowalski, że właśnie czasie kiedy byłem zabierany na rozmowy do KW MO, pouczał mnie abym nie poruszał sprawy łapówek i uważał na podpis protokołów – chodziło o to, aby między ostatnim zdaniem protokołu a podpisem nie było miejsca, gdyż przesłuchujący mogą coś niekorzystnego tak dopisać” – żalił się Jan Marchwicki.
Jak widać SB o swoje interesy potrafiła zadbać i skutecznie uciszyć zbyt rozmownych.
Na razie to koniec tryptyku o „Wampirze z Zagłębia”, który powstał na podstawie wielu artykułów napisanych przeze mnie.