Wakacje, i po… wakacjach. Wspomnienia (tym razem w kwadracie) trzeba utrwalać.
sierpień 2014
Certyfikat Sienkiewicza
Dlaczego ABW do tej pory nie rozpoczęła procedury odebrania Bartłomiejowi Sienkiewiczowi, szefowi MSW certyfikatu dostępu do informacji niejawnych? Czy tajemnice państwowe są zagrożone?
Bartłomiej Sienkiewicz lata pracował w służbach specjalnych, zatem zasady zachowania tajemnicy, czyli „trzymanie języka za zębami” winien mieć we krwi. Jednak wyszło jak zwykle.
Zgodnie z ustawą o ochronie informacji niejawnych „Szef ABW pełni funkcje krajowej władzy bezpieczeństwa”. To ABW decyduje, kto dostanie tzw. poświadczenie bezpieczeństwa.
Kto nie może takiego poświadczenia mieć (a jeśli je posiada, to powinien stracić)? Przełożonemu ministra Bartłomieja Sienkiewicza (czyli Donaldowi Tuskowi) i Dariuszowi Łuczakowi, Szefowi ABW polecam lekturę (uważną) Art. 24. pkt. 2 ustawy o ochronie informacji niejawnych:
„W toku postępowania sprawdzającego ustala się, czy istnieją uzasadnione wątpliwości dotyczące:
[…]
5) wystąpienia związanych z osobą sprawdzaną okoliczności powodujących ryzyko jej podatności na szantaż lub wywieranie presji;
6) niewłaściwego postępowania z informacjami niejawnymi, jeżeli:
a) doprowadziło to bezpośrednio do ujawnienia tych informacji osobom nieuprawnionym,
b) było to wynikiem celowego działania,
c) stwarzało to realne zagrożenie ich nieuprawnionym ujawnieniem i nie miało charakteru incydentalnego.”
Prokuratura Okręgowa w Warszawie zajmuje się treścią rozmowy nagranej w lipcu 2013 roku pomiędzy Bartłomiejem Sienkiewiczem, ministrem spraw wewnętrznych, a Markiem Belką, prezesem Narodowego Banku Polskiego. Dziś szef resortu spraw wewnętrznych Bartłomiej Sienkiewicz ma się stawić w warszawskiej prokuraturze. Chodzi o aferę podsłuchową i układ, jaki szef MSW miał zawrzeć z prezesem Narodowego Banku Polskiego Markiem Belką.
Z publikacji „Wprost” wynika, że Sienkiewicz i Belka omawiali możliwość usunięcia Jacka Rostowskiego ze stanowiska ministra finansów w zamian za finansowanie deficytu budżetowego przez NBP. Sienkiewicz dopytywał, czy nie dałoby się go sfinansować przez bank. Inaczej, jak przewidywał, sytuacja finansowa kraju doprowadzi do przejęcia władzy przez PiS, co grozi – „ucieczką inwestorów” i pojawieniem się „paru innych kłopocików”.
- Wszczęliśmy śledztwo w sprawie przekroczenia uprawnień przez prezesa Rady Ministrów, ministra spraw wewnętrznych i prezesa Narodowego Banku Polskiego. Przekroczenia te miały polegać na naruszeniu niezależności NBP poprzez zawarcie w lipcu 2013 przez prezesa Rady Ministrów z prezesem NBP nieformalnego porozumienia za pośrednictwem ministra spraw wewnętrznych – tłumaczył Przemysław Nowak, rzecznik Prokuratury Okręgowej w Warszawie.
- W zamian za odwołanie ministra finansów, wprowadzenie regulacji prawnych umożliwiających powołanie Rady Ryzyka Systemowego oraz zmniejszenia roli Rady Polityki Pieniężnej, prezes NBP umożliwiłby finansowanie przez Narodowy Bank Polski deficytu budżetowego poprzez wykupowanie obligacji – dodał Nowak.
Śledztwo toczy się w sprawie, a nie przeciwko konkretnym osobom. Nikt nie ma postawionych zarzutów. Przynajmniej na razie.
Gadatliwość szefa MSW to jedno, a obowiązujące przepisy – to drugie. Art. 24 pkt 1. ustawy o ochronie informacji niejawnych brzmi: „Postępowanie sprawdzające ma na celu ustalenie, czy osoba sprawdzana daje rękojmię zachowania tajemnicy”.
Informacje chronione jako tajemnica służbowa czy państwowa
„mogą być udostępnione wyłącznie osobie dającej rękojmię zachowania tajemnicy, czyli takiej, która spełnia ustawowe wymogi w celu zapewnienia ochrony informacji niejawnych przed ich nieuprawnionym ujawnieniem”.
I tu pojawia się pytanie – czy rozmowa szefa MSW z szefem NBP w pomieszczeniu nie zabezpieczonym przed podsłuchem to przejaw roztropności czy wręcz przeciwnie? Czy Sienkiewicz (nota bene pułkownik służb specjalnych) taka gwarancję daje? Na razie rozmowa przy stole dotyczyła politycznego knucia, ale kto zagwarantuje, że w czasie innych „towarzyskich spotkań” nie były ujawnione sprawy, które był obwarowane gryfem „ściśle tajne”?
A swoją drogą, to ciekawa może być w obecnej sytuacji międzynarodowej reakcja naszych sojuszników. Szef MSW ma bowiem także dostęp do sekretów o klauzuli adekwatnej do „ściśle tajne” – czyli „Très Secret UE/EU Top Secret”, „Cosmic Top Secret”. Powyższe wątpliwości dotyczą również wszystkich ministrów czy urzędników podsłuchanych przez „ekipę kelnerów”. Nadal jednak mam wątpliwości, dla jakiej służby specjalnej pracowali owi „kelnerzy”…
Ustawa o ochronie informacji niejawnych przewiduje trzy rodzaje postępowań sprawdzających, w zależności od klauzuli informacji, do których sprawdzana osoba ma uzyskać dostęp.
Pierwsze – zwykłe – przeprowadza się w stosunku do osób, które maja być zatrudnione na stanowiskach z dostępem do tajemnicy służbowej oznaczonej klauzulami zastrzeżone oraz poufne.
Drugie – poszerzone – prowadzone jest w stosunku do tych, którzy ubiegają się o pracę związaną z dostępem do informacji niejawnych opatrzonych klauzulą „tajne”.
Ostatnim, trzecim rodzajem postępowania jest tzw. specjalne. Osoby (m.in. ministrowie), które przejdą pozytywnie tę weryfikację, otrzymują dostęp do informacji opatrzonych klauzulą „ściśle tajne”.
Rozpracować papieża
Polecam wszystkim mój artykuł, który ukazał się w dzisiejszym „Plusie Minusie”.
Oto fragment:
Wywiad PRL był świetnie zorientowany w kuluarach watykańskich. Wiedział też niejedno o rzeczywistych mocodawcach zamachu na Jana Pawła II.
W kwietniu 2006 roku katowicki Oddział Instytutu Pamięci Narodowej rozpoczął śledztwo z zamiarem zbadania, czy w związku z zamachem na papieża „istniał związek przestępczy o charakterze zbrojnym, w którym brali udział funkcjonariusze służb specjalnych państw komunistycznych”. Wszczęcie śledztwa IPN uzasadniał tym, że ranny w zamachu Karol Wojtyła był Polakiem, a przestępstwo można kwalifikować jako tzw. zbrodnię komunistyczną, czyli nieprzedawniający się na normalnych zasadach czyn funkcjonariusza państwa komunistycznego. Sprawa została jednak umorzona w maju.
Prokurator Michał Skwara, który prowadził to śledztwo, przez prawie osiem lat przeczytał tysiące stron dokumentów – zarówno tych już odtajnionych, jak i tych, które nadal znajdują się w zbiorze zastrzeżonym w archiwum IPN.
Za zamachem mogły stać sowieckie służby specjalne, jednak, jak to bywa w świecie tajnych służb, dowodów na to brak, są tylko poszlaki. Mgły dezinformacji, prowadzonej od dnia zamachu niemalże do dzisiaj, nie udało się do końca rozwiać.”
Eksperci od etyki
Klauzula sumienia jest przez lekarzy nadużywana – uznał Komitet Bioetyki PAN. A jak z sumieniem osób, które wchodzą w skład tegoż komitetu?
Nietrudno się domyślić, że stanowisko tego gremium, którego skład jest dostępny tu [http://www.bioetyka.pan.pl/index.php/skad] to pochodna tzw. sprawy prof. Bogdana Chazana. Profesor był do niedawna dyrektorem szpitala ginekologiczno-położniczego pod wezwaniem Świętej Rodziny. Po odmowie przeprowadzenia aborcji u pacjentki, która miała do tego zabiegu wskazania, po kontroli został zwolniony ze stanowiska przez prezydent Warszawy.
Według bioetyków z Polskiej Akademii Nauk prawo do stosowania klauzuli sumienia prawo to przysługuje wyłącznie lekarzom, dentystom, pielęgniarkom czy położnym. Nie mają go przedstawiciele innych zawodów medycznych, w szczególności farmaceuci. Z klauzuli sumienia mogą też korzystać wyłącznie osoby fizyczne, tymczasem np. aborcji odmawiają podobno nawet całe szpitale. To – wg członków Komitetu – „należy uznać za nadużycie”.
Ciekawe, że o etyce wypowiadają się osoby, których postępowanie w przeszłości wywoływało kontrowersje.
W 2009 roku pojawiła się informacja o wysokości zarobków znanych onkologów z Centrum Onkologii w Warszawie, którzy przeprowadzali szkolenia lekarzy rodzinnych. Podano, że dr Janusz Meder, prezes Polskiej Unii Onkologii, przez trzy lata zarobił 619 tys. zł za prowadzenie wykładów, a w sumie na opłacenie wykładowców wydano w tym okresie 2 mln zł. Takie stawki za szkolenie co roku akceptowało Ministerstwo Zdrowia. Lekarze tłumaczą, że nie wzięli nawet złotówki więcej, niż zaakceptował resort. Z ich wyliczeń wynika, że szkolenie jednego lekarza rodzinnego kosztowało ok. 320 zł.
Dr Meder tak tłumaczył udział w szkoleniach:
„- Atakują nas moraliści. A ja np. nie brałem udziału w żadnych badaniach klinicznych, które byłyby płatne za pacjenta. Jeżeli uczestniczyłem, to w bezpłatnych, we współpracy z kolegami z Europy. Nie mam czasu na praktykę prywatną, a wiadomo, jakie dzisiaj są ceny prywatnych wizyt. Dyżurów lekarskich nie biorę, bo po nocach piszę. Żeby zarobić podobne pieniądze, wystarczyłoby brać dyżury w dwa weekendy miesiąca – tłumaczy doktor.
Program, który realizowało Centrum Onkologii, miał edukować społeczeństwo, lekarzy i studentów medycyny. Pieniądze przeznaczone na jego realizację nie były przewidziane na leczenie.
- Nie popełniliśmy żadnego przestępstwa. Jestem przygnębiony, ponieważ czuję się malutki wobec machiny, która próbuje mnie zmiażdżyć – podsumował dr Meder.”
(cytat za Miesięcznikiem Okręgowej Izby Lekarskiej w Warszawie)
Profesor Wiesław W. Jędrzejczak, hematolog, był do niedawna konsultantem krajowym. W maju 2003 r. profesor zdecydował się na eksperyment medyczny. Polegał on na leczeniu białaczki nowatorską metodą. Eksperyment polegał na przeszczepieniu – zamiast szpiku – komórek macierzystych krwi pępowinowej. Ciężko chory na białaczkę Bartek Misiak był, według profesora, idealny do przeprowadzenia eksperymentu, bo w ogromnej, 8‑milionowej bazie dawców szpiku kostnego – jak twierdził prof. Jędrzejczak – nie było dawcy dla tego pacjenta. Nieprawda. W chwili, gdy ważyło się życie chłopaka i gdy decydowano się na eksperyment, na całym świecie w bazie danych było dla niego 565 potencjalnych dawców, w samej Europie 291.
Profesor Jędrzejczak opisał tę historię w 2005 r. w piśmie medycznym „Archivum Immunologiae Et Therapiae Experimentalis”. Stwierdza tam jasno, że decyzja o rozpoczęciu eksperymentu z udziałem Bartka została podjęta po nieudanych poszukiwania dawcy szpiku: „Nie posiadał on (Bartosz Misiak) dawcy rodzinnego, również poszukiwania dawcy niespokrewnionego nie przyniosły rezultatu” – napisał profesor. Kiedy Bartek czekał na przeszczep szpiku, prof. Wiesław W. Jędrzejczak dostał prawie 300 tys. zł z ówczesnego Komitetu Badań Naukowych na przeprowadzenie eksperymentu medycznego.
Bartek był pierwszym pacjentem, na którym wypróbowano nową metodę leczenia. Jako że nie było dawców szpiku, profesor Jędrzejczak dostał zielone światło od Komisji Bioetycznej przy Akademii Medycznej w Warszawie na przeprowadzenie nowatorskiej terapii. Jednak nieprawda, że nie było dawcy. Bartek miał ojca, który mógł być dawcą, a zgodnie z obowiązującą procedurą jedną z pierwszych obowiązkowych czynności przy leczeniu białaczki jest zbadanie krewnych chorego. Profesor Jędrzejczak musiał o tym wiedzieć, bo jako krajowy konsultant ds. hematologii zatwierdzał tę procedurę. Jest ona zresztą dla wszystkich fachowców oczywista. 103 dni po przeprowadzeniu terapii Bartek zmarł.
Razem z Łukaszem Kurtzem opisałem tę historię w „Dzienniku” w 2007 r. Mainstereamowe po publikacji media zaatakowały jednak nie profesora, ale autorów reportażu i redakcję. „Gazeta Wyborcza” w chórze z Moniką Olejnik twierdziła, że… artykuł był skierowany przeciwko przeszczepom. Działania hematologa poparł ówczesny minister zdrowia – prof. Zbigniew Religa.
Z kartoteki Ministerstwa Obrony Narodowej przejętej przez IPN wynika, że Wiesław Jędrzejczak został pozyskany do współpracy 29 marca 1968 r. przez Zarząd Wojskowej Służby Wewnętrznej Pomorskiego Okręgu Wojskowego (oddział WSW w Łodzi) i zarejestrowany jako TW „Wiktor” (nr rej. 16343). Z życiorysu prof. Jędrzejczaka wynika, że był wtedy 21-letnim studentem Wojskowej Akademii Medycznej w Łodzi. Akta „Wiktora” zostały zniszczone 21 sierpnia 1990 r.
Wobec niektórych członków Komitetu formułowane są zarzuty, że można ich nazwać lobbystami firm zajmujących się in vitro. Prof. Zbigniew Szawarski jest przewodniczącym Komitetu Bioetyki PAN. Wraz z innymi członkami Komitetu Bioetyki, prof. Eleonorą Zielińską z UW, prof. Leszkiem Kubickim i prof. Jackiem Zarembą, członkiem-korespondentem PAN był współautorem SLD-owskiego projektu ustawy legalizującej in vitro, przygotowanego w Sejmie poprzedniej kadencji pod patronatem Federacji na rzecz Kobiet i Planowania Rodziny oraz Stowarzyszenia „Nasz Bocian”.
Iga i Off Festival 2014
Skromnie, bo w chórku 😉 Po powrocie stwierdziła: „Fajny ten Artur Rojek, wiesz”?
Akcja X2
Komuniści 60 la temu wysiedlili zakonnice, by ograbić. Siostry w czasie Akcji X2 przewożono do miejsc internowania autokarami z dużym napisem „wycieczka” lub „pielgrzymka”.
Jednym z etapów walki komunistów z Kościołem w latach 50. ub. wieku było wysiedlenie do obozów ponad 1,5 tysiąca sióstr zakonnych ze Śląska, by zagarnąć ich majątek przeprowadzone w ramach akcji pod kryptonimem „X2”.
Trzeba było blisko pół wieku, aby zakonnice, które trafiły do obozów pracy i internowania w lecie 1954 roku zdecydowały się o tym, co przeżyły opowiedzieć śledczym z Oddziału Instytutu Pamięci Narodowej Katowicach.
IPN w Katowicach w 2002 roku rozpoczął śledztwo w sprawie bezprawnego pozbawienia wolności w latach 1954–56 sióstr z dziesięciu zgromadzeń zakonnych z terenów byłego województwa stalinogrodzkiego, wrocławskiego i opolskiego. Bezprawną deportację sióstr z ich domów zakonnych do kilku obozów internowania, które były de facto obozami pracy, władze uzasadniały rzekomymi rewizjonistycznymi postawami zakonnic lub ich niemieckim pochodzeniem. W rzeczywistości chodziło o przejęcie nieruchomości i majątków sióstr, ale także wyrugowanie zakonnic ze środowiska, w którym działały. Większość zgromadzeń zakonnych prowadziła np. działalność charytatywną, niosąc pomoc chorym, prowadząc przedszkola czy szpitale.
Decyzję o rozpoczęciu akcji „X2” podpisał ówczesny premier Józef Cyrankiewicz w czasie tajnej narady 30 lipca 1954 r. - Jak wynika z dokumentów, akcję nadzorował Urząd do Spraw Wyznań w Warszawie. W tzw. terenie powołano specjalne sztaby, w skład których weszli lokalni sekretarze PZPR, szefowie MO i UB oraz przewodniczący prezydiów rad narodowych – mówił mi przed laty ksiądz dr Alojzy Sitek, zajmujący się dokumentowaniem represji, które dotknęły zakonnice w czasie akcji „X2”.
Ksiądz Sitek mówił wprost, że celem akcji było wysiedlenie sióstr zakonnych z Ziem Zachodnich i przejęcie posiadanych przez nich nieruchomości pod jakimkolwiek pretekstem. – To była zorganizowana grabież pod pretekstem, że część zakonnic była autochtonkami lub Niemkami – stwierdził duchowny.
Akcja „X2” rozpoczęła się 3 sierpnia 1954 roku nad ranem. „Zabrano nam dowody osobiste, kazano spakować wszystkie rzeczy oraz meble. Byłyśmy przerażone, bo nikt nam nie powiedział, co z nami będzie, dokąd nas wywiozą. Ja byłam przekonana, że pojedziemy do Rosji, na rozstrzał. Ta niewiedza dalszego losu była okropna” – tak brzmi fragment zeznań w IPN jednej z zakonnic ze Zgromadzenia Sióstr Świętej Elżbiety z Katowic. Domy zakonne kilka godzin wcześniej zostały otoczone przez MO i UB. Podobny scenariusz rozgrywał się w innych domach zgromadzenia. Zakonnice dostały kilkadziesiąt minut na spakowanie.
Siostry zostały tak naprawdę aresztowane, potem wbrew własnej woli przewiezione do specjalnie przygotowanych miejsc odosobnienia, m.in. w Otorowie, Dębowej Łące, Gostyniu Wielkopolskim i Kobylinie, w sumie takich miejsc było w Polsce osiem Były to tak naprawdę jednak obozy internowania lub pracy przymusowej utworzone w męskich klasztorach, z których usunięto zakonników.
Najbardziej perfidnym jednak posunięciem ze strony władz było przewożenie zakonnic do miejsc internowania autokarami z dużym napisem „wycieczka” lub „pielgrzymka”.
Siostry zakonne nie mogły opuszczać klasztorów bez zezwolenia, prowadzić korespondencji czy przyjmować odwiedzin krewnych. Ograniczano zaopatrzenie w opał czy dostawy żywności. W Kobylinie z tego powodu omal nie doszło do głodówki protestacyjnej sióstr.
Władze komunistyczne postanowiły natomiast poddać zakonnice procesowi – jak to nazwano – „produktywizacji sióstr”. Zmuszono je do pracy w szwalniach, które zorganizowano na terenie klasztorów, gdzie wstawiono maszyny do szycia. Zakonnice musiały w systemie akordowym szyć ubrania, pościel, bieliznę czy haftować odznaki na wojskowych mundurach. W większości siostry były pielęgniarkami, katechetkami, przedszkolankami.
Pracowały od rana do wieczora, w tragicznych warunkach sanitarnych. Często też młodsze siostry UB próbowało nakłonić do wystąpienia z zakonu, obiecując załatwienie pracy i mieszkania. Zdarzały się również próby werbowania sióstr jako agentek bezpieki. Nawet do lekarza mogły chodzić tylko w towarzystwie funkcjonariusza UB.
Zakonnice gorzko wspominają wizyty tzw. „księży patriotów” nasłanych przez UB. – Jeden z nich powiedział siostrom przy powitaniu: Tu jest wasze miejsce i mieszkanie na zawsze, a Śląska już nigdy nie zobaczycie – opowiadał kapłan.
Po ponad dwóch latach represje, wraz z nadchodząca „odwilżą” w 1956 roku, powoli łagodzono. Pierwsze grupy zakonnic zaczęto uwalniać na przełomie 1956 i 1957 roku. Jednak w większości przypadków siostry nie miały do czego wracać.
Represje dotknęły dziesięć żeńskich zgromadzeń zakonnych, którym zabrano ponad 200 nieruchomości. Budynki, które kiedyś były ich własnością zostały przejęte przez władze, reszta została albo zdewastowana, albo rozkradziona. Krzywdy nigdy nie zostały naprawione, winni nie zostali ukarani. W obozach zmarły 23 siostry. Wiele zakonnic w obawie, że represje mogą się powtórzyć, wyemigrowało do Niemiec lub Austrii. Plan „X2” na Śląsku był użyty do dezorganizacji Kościoła katolickiego i likwidacji stanu jego posiadania.
Prokuratorzy IPN byli pełni szacunku dla postawy zakonnic. – Przesłuchałam blisko czterdzieści sióstr, które na skutek akcji „X2” były represjonowane. Wszystkie wielokrotnie wspominały o tym, że wybaczyły swoim ciemiężycielom – mówiła przed laty prokurator Teresa Kurczabińska z IPN w Katowicach, która prowadziła śledztwo.
Śledztwo umorzono postanowieniem z dnia 13 grudnia 2007 roku wobec śmierci ustalonych sprawców zbrodni oraz niewykrycia pozostałych sprawców.
Chwała bohaterom!
31 lipca 1944 r. o godz. 19.00 pułkownik Antoni Chruściel ps. „Monter”, dowódca Okręgu Warszawskiego AK, wydał rozkaz bojowy o treści:
„Alarm, do rąk własnych Komendantom Obwodów. Dnia 31.7. godz. 19.00. Nakazuję »W« dnia 1.08. godzina 17.00… Otrzymanie rozkazu natychmiast kwitować X”.
I tak rozpoczęło się 1 sierpnia 1944 r. Powstanie warszawskie.