Bohater wielu moich artykułów, czyli dr hab. Jan Iwanek znany jako szpicel SB ps. Piotr chce być profesorem zwyczajnym. Ma taki kaprys, i zapewne uważa, że to jemu się należy.
Za kilka dni Rada Wydziału Nauk Społecznych Uniwersytetu Śląskiego w Katowicach zajmie się jego wnioskiem o rozpoczęcie postępowania, które ma zaowocować, no właśnie czym? Czy tym, że konfident bezpieki zostanie profesorem (professor ordinarius) i odbierze z rąk Prezydenta RP stosowny akt, czy kompromitacją uczelni, która w tym roku obchodzi 50-lecie powstania?
Jak to będzie brzmiało? „Prof. dr hab. Jan Iwanek TW Piotr”. Zastanawiam się, po co Iwankowi ten cały cyrk, który doprowadzi do przypomnienia szczegółów jego delatorskiej przeszłości i kariery? Najbardziej na tym ucierpi Uniwersytet Śląski.
Poniżej autoreferat dr hab. Jana Iwanka. Warto zwrócić uwagę na dorobek naukowy przyszłego (oby nie) profesora zwyczajnego. Zgodnie z Ustawą o stopniach naukowych z 14 marca 2003 roku:
Art. 26. 1. Tytuł profesora może być nadany osobie, która uzyskała stopień doktora habilitowanego lub osobie, która nabyła uprawnienia równoważne z uprawnieniami doktora habilitowanego na podstawie art. 21a,
oraz:
1) posiada osiągnięcia naukowe znacznie przekraczające wymagania stawiane w postępowaniu habilitacyjnym; (Ustawa z dnia 14 marca 2003 r. o stopniach naukowych i tytule naukowym oraz stopniach i tytule w zakresie sztuki, Dz.U. 2003 nr 65 poz. 595)
Tymczasem konfident TW Piotr po habilitacji (czyli po roku 1990) nie wydał ŻADNEJ innej, samodzielnie napisanej książki. Co gorsza: swoją rozprawę habilitacyjną (tytuł monografii habilitacyjnej – „Problemy Kanału Panamskiego w stosunkach bilateralnych między Panamą a Stanami Zjednoczonymi”, Uniwersytet Śląski Katowice 1989) wydał po 20 latach ponownie i próbuje ją teraz przedstawić jako książkę profesorską (Tytuł monografii będącej podstawą wniosku profesorskiego – „Konflikt o Kanał Panamski”, Warszawa 2013).
Z informacji nieoficjalnych, jakie do mnie dotarły wynika, że jednym z recenzentów dorobku naukowego TW Piotra podczas postępowania kwalifikacyjnego ma być Jerzy Jaskiernia (sic!).
Jaskiernia to były działacz ZSMP, profesor nauk prawnych, poseł pięciu kadencji, były minister sprawiedliwości i były prokurator generalny Jerzy Jaskiernia.
Jaskiernia został uznany za kłamcę lustracyjnego, czemu zaprzeczał, przez dziewięć lat walczył o dobre imię i kasację wyroku Sądu Apelacyjnego. W 2009 roku Sąd Najwyższy uchylił wyrok Sądu Apelacyjnego oczyszczając Jaskiernię z zarzutów.
Obecnie nowy dziekan Wydziału Prawa, Administracji i Zarządzania kieleckiego uniwersytetu oraz były minister sprawiedliwości rządu SLD pełni także funkcję w składzie Komitetu Nauk Politycznych Polskiej Akademii Nauk.
Sprawa lustracji dziennikarzy od lat budziła, budzi i budzić będzie wiele emocji.
W 2007 r. znowelizowane przepisy dotyczące obowiązku lustracji zakładały, że oprócz prezydenta, parlamentarzystów, osób pełniących kierownicze stanowiska państwowe, sędziów, prokuratorów i adwokatów, a także szefów mediów publicznych weryfikacji mieli podlegać wszyscy naukowcy i dziennikarze. Przepis ten jednak zakwestionował w maju 2007 r. Trybunał Konstytucyjny.
„niezatrudnianie byłych funkcjonariuszy komunistycznych służb, a także o niepodejmowanie z nimi żadnej innej formy współpracy mającej wpływ na treść programu”.
Sprawa jednak nie będzie łatwa. Niektórzy z konfidentów mają szczęście, gdyż nie zachowały się akta, które są dowodem wymaganym w postępowaniu przed sądem lustracyjnym. Mogą twierdzić, że są „czyści”. Niektórzy mieli pecha, bo zachowały się oryginały akt, donosów i raportów. Cześć może się nieprzyjemnie zdziwić, kiedy ostatecznie zostanie ujawniony zbiór zastrzeżony IPN.
Poniżej wykaz, który powstał na podstawie kart ewidencyjnych agentury Służby Bezpieczeństwa w Katowicach, która była zaangażowana do inwigilacji pracowników katowickiego ośrodka telewizji (kryptonim „Helios”), radia („Eter”) i prasy („Prasa”). Większość z nich to dziennikarze.
Jakieś 30 procent osób z tegoż wykazu nadal pracuje w mediach.
Stanisław Gościniak – były reprezentant Polski w siatkówce został prawomocnie uznany przez sąd za kłamcę lustracyjnego.
24 czerwca ubiegłego roku do Sądu Okręgowego w Gliwicach został skierowany wniosek IPN o wszczęcie postępowania lustracyjnego wobec Stanisława Gościniaka, jednego z siatkarzy reprezentacji Huberta Wagnera.
Gościniak to były członek reprezentacji olimpijskiej w siatkówce, prowadzonej przez Huberta Wagnera. Był mistrzem świata w Meksyku w 1974, został też uznany za najlepszego gracza tych mistrzostw. Zdobył brązowy medal mistrzostw Europy (Stambuł 1967), a także drugie miejsce w Pucharze Świata w Pradze. Polskę reprezentował 218 razy (1965–1974). Był jednym z najlepszych rozgrywających na świecie.
Wedle źródeł z Instytutu Pamięci Narodowej, Stanisław Gościniak został pozyskany do współpracy, a następnie był prowadzony przez Gromosława Czempińskiego.
Stanisław Gościniak był gwiazdą mistrzostw świata w 1974 roku. Wybrano go najlepszym rozgrywającym imprezy, uznawany za najlepszego na tej pozycji na świecie. Z kadry odszedł po MŚ, nie pojechał na igrzyska do Montrealu, wybrał grę w USA.
W Polsce grał w Gwardii Wrocław i Resovii Rzeszów. Szybko został trenerem, prowadził do sukcesów AZS Częstochowa – cztery mistrzostwa Polski, dwa razy był selekcjonerem Biało-Czerwonych (1986−1987, 2003–2004). Członek galerii sław piłki siatkowej (Volleyball Hall of Fame).
Orzeczeniem z dnia 28 grudnia 2015 r. SO w Gliwicach uznał za niezgodne z prawdą oświadczenie lustracyjne złożone przez Stanisława Gościniaka jako kandydata na radnego w Częstochowie wyborach 2010 r.
Orzekł wobec niego „utratę prawa wybieralności w wyborach do Sejmu, Senatu i Parlamentu Europejskiego oraz w wyborach powszechnych organu i członka organu jednostki samorządu terytorialnego oraz organu jednostki pomocniczej jednostki samorządu terytorialnego, której obowiązek utworzenia wynika z ustawy, a także orzekł zakaz pełnienia funkcji publicznej, o których mowa w art. 4 pkt 2–57 „ustawy lustracyjnej” – na okres 6 lat”.
Opowieść będzie prawdziwa, choć wydaje się zupełnie nieprawdopodobna. Nieprawdopodobna głównie ze względu na finał.
Na portalu wpolityce.pl opisałem swego czasu przypadki „lustracyjnych wpadek sędziów i prokuratorów” z województwa śląskiego („Agenci w togach”). Historia ma dalszy ciąg, który obfituje w ciekawe zwroty akcji. Jeżeli Władysław Pasikowski kiedykolwiek zechce nakręcić kolejny odcinek Psów, to ma gotowy scenariusz.
Kilka lat temu do jednej z prokuratur na południu Polski listonosz przyniósł przesyłkę. Nie był to anonim. List miał prawdziwego nadawcę, ale nie to zaskoczyło śledczych. Szok przeżyli, kiedy okazało się, że zawierał szokujące informacje i dowody o „prywatyzacji akt” przez esbeków.
Proces niszczenia dokumentów SB rozpoczął się na przełomie 1988/1989 roku, trwał z przerwami podczas rozmów Okrągłego Stołu, był kontynuowany po wyborach 4 czerwca 1989 r., a w skali masowej rozpoczął się po sierpniowej nominacji Mazowieckiego na premiera. Nie wszystko zniszczono.
Okazało się, że teczki wybranej („perspektywicznej”) agentury w środowisku prawniczym i naukowym na Śląsku i Podbeskidziu, zamiast trafić do archiwum UOP (gdzie później znalazłyby się zapewne ze względu na rangę agentury w zbiorze zastrzeżonym IPN), wyniesiono do prywatnych zbiorów.
Autorką listu do prokuratury była żona wysokiego rangą funkcjonariusza Służby Bezpieczeństwa. Poinformowała śledczych o tym, iż w regionie działa grupa byłych esbeków, którzy szantażują przedstawicieli wymiaru sprawiedliwości dokumentami sprzed lat. Napisała, że tylko jej mąż wyniósł z archiwum SB kilkadziesiąt tomów akt agentury, którą miały Wydziały: V (przemysł) i III (środowiska naukowe, twórcze, inteligenckie).
Wyjęte z archiwum SB teczki, które trafiły do prywatnych „czytelni” esbeków dotyczyły nie byle jakiej agentury. Były to dokumenty – dowody agenturalnej przeszłości wielu obecnie prominentnych sędziów, prokuratorów, notariuszy i adwokatów województwa śląskiego, i nie tylko.
Prokuratorzy zainteresowali się przysłanym listem. Zostało wszczęte postępowanie, objęte klauzulą najwyższej tajności. Informatorka prokuratury została przesłuchana. Podała konkretne przykłady, kto i jakie składał propozycje „ocalałym agentom”. Nietrudno się domyślić, że były z gatunku „nie do odrzucenia”, no chyba że ktoś z nich nagle chce, aby odnalazły się oryginalne akta, świadczące o jego delatorskiej przeszłości. A w konsekwencji na zarzut złożenia nieprawdziwego oświadczenia lustracyjnego i wystrzałowy koniec prawniczej kariery.
W jednym dniu w kilku mieszkaniach na Śląsku i Podbeskidziu funkcjonariusze ABW przeprowadzili wielogodzinne przeszukania w domach esbeków, których nazwiska podała kobieta. Znaleziono wiele dokumentów, których nie powinno tam być. Zaczęły się przesłuchania podejrzewanych o prywatyzację esbeckich akt. Wszystkie znaki na niebie i ziemi wskazywały, że zgodnie z zasadami prokuratorskiej sztuki, organizatorzy procederu powinni mieć postawione zarzuty. Jednak tak się nie stało.
Śledztwo IPN ze Śląska zostało nagle odebrane i trafiło do Warszawy. Tam utknęło na długie miesiące. Prokurator Instytutu Pamięci Narodowej nie śpieszył się. Zamiast stawiać zarzuty organizatorom szantażu, wezwał autorkę listu. Podczas przesłuchania poinformował ją nagle, że mogą jej zostać postawione zarzuty. Taka deklaracja prokuratora wywołała u świadka natychmiastową amnezję.
Sławomir Cenckiewicz tak opisywał proceder niszczenia akt, elegancko nazywany przez podwładnych Czesława Kiszczaka, ówczesnego szefa MSW „brakowaniem”:
„Pierwsza fala zniszczeń nastąpiła wiosną 1989 r. Jeszcze podczas trwania obrad Okrągłego Stołu, 26 marca 1989 r., dyrektor Departamentu IVMSW gen. Tadeusz Szczygieł poinformował szefa SB gen. Henryka Dankowskiego i dyrektora Biura „C” (archiwum MSW) płk. Kazimierza Piotrowskiego o zniszczeniu tzw. teczek ewidencji operacyjnej na księży. […]Kolejny etap niszczenia archiwów związany był z reorganizacją MSW w sierpniu 1989 r. Zlikwidowano wówczas najważniejsze piony operacyjne bezpieki, m.in. departamenty III (działalność antykomunistyczna), IV (walka z Kościołem), V (sfera produkcyjna) i owiane złą sławą Biuro Studiów zajmujące się elitą solidarnościowego podziemia. Przykładowo z połączenia Departamentu IV i Biura Studiów powstał później Departament Studiów i Analiz. W ten sposób skoncentrowano bodaj najważniejsze, z punktu widzenia bezpieczeństwa procesu transformacji ustrojowej, aktualne sprawy operacyjne i zbiory archiwalne dotyczące ludzi Kościoła i „Solidarności”. Elita byłego Departamentu IV i Biura Studiów przystąpiła wówczas do akcji niszczenia akt”.
Decyzja śledczych sparaliżowała nie tylko naiwnych informatorów. Dlatego zapewne nigdy nie dowiemy się, czy i jaki był związek pomiędzy prywatyzacją akt przez esbeków, a operacją kryptonim „Oaza” prowadzoną w Bielsku Białej przez Wojskowe Służby Informacyjne na początku lat 90. ubiegłego wieku. Niektóre szczegóły tejże operacji zostały ujawnione w 2007 roku w „Raporcie z likwidacji WSI”.
Okazało się, że WSI w Bielsku Białej utworzyły tajną rezydenturę w ramach sprawy o kryptonimie „Oaza”, która była prowadzona od 10.10.1994 r. do 25.09.1996 r. Operacja „Oaza” prowadzona przez WSI na Podbeskidziu, jednak niewykluczone, że w całym kraju były jej odpowiedniki.
Informacje, zawarte w aktach tej sprawy są szokujące:
„Plan rozpoczynający teczkę o kryptonimie „O” wskazuje na konieczność budowania systemu zabezpieczenia kontrwywiadowczego na terenie województwa bielskiego z wykorzystaniem negatywnie zweryfikowanych b. oficerów SB i ich źródeł osobowych. Działalność ta miała być prowadzona pod przykryciem jako firma ochroniarska „Komandos”. Rezydentura miała składać się z trzech b. funkcjonariuszy SB, którzy mieli powtórnie pozyskać b. funkcjonariuszy oraz tajnych współpracowników SB w interesujących WSI środowiskach w kraju i zagranicą. Planowano podjęcie b. współpracowników uplasowanych w środowiskach dziennikarskim, prawniczym, urzędników administracji państwowej, biznesu, stanowisk kierowania oraz osób związanych ze służbami specjalnymi i wojskiem. Przewidywano zwerbowanie 8–10 b. TW na jednego członka rezydentury. Planowano wyposażenie szefa rezydentury (negatywnie zweryfikowanego b. funkcjonariusza SB) w dokument polecający do organów Policji i Straży Granicznej, skłaniający szefów miejscowych organów MSW do udzielania pomocy. Wynagrodzenie dla rezydentów miało opiewać na kwotę 4–5 milionów starych złotych miesięcznie. Do łącznikowania rezydentury wyznaczeni zostali płk Marek Wolny i ppłk Jan Węgierski. Wykluczono kontakty rezydentury z jawnymi placówkami terenowymi Kontrwywiadu WSI. Był to zabieg zapewniający konspirację działań, przy czym jednocześnie powodował, że stworzona struktura nie podlegała niczyjej kontroli ani merytorycznej, ani finansowej”.
Do działań zaangażowanych zostało trzech byłych funkcjonariuszy SB, którzy zostali pozyskani do współpracy z WSI jako rezydenci tej służby specjalnej o pseudonimach: „Ryszard […]”, „Władysław […]” i „Jan […]”. Autorzy raportu ustalili, że to „pseudonimy nadane przez WSI, jednak w niektórych przypadkach są to jednocześnie imiona i nazwiska osób powszechnie znanych na terenie byłych województwa bielskiego”.
Byli esbecy „sprzedali” wojskowej służbie specjalnej swoje informacje na temat agentury, która działała na kontrolowanym przez nich terenie w latach 80. Sporządzono listę ponad stu nazwisk byłych tajnych współpracowników SB
„Nie można wykluczyć, że osoby, które nie znalazły się w aktach sprawy realizowały przedsięwzięcia tak dalece naruszające prawo, że prowadzący sprawę nie zaryzykowali ich udokumentowania” – piszą autorzy raportu o WSI.
Następnie wytypowane nazwiska sprawdzono w ewidencji operacyjnej UOP, uzyskując potwierdzenie charakteru rejestracji osoby jako TW, a przy okazji możliwość wglądu w materiały z archiwum SB. Dobór osób, którymi zainteresowały się WSI w ramach „Oazy” był dosyć przypadkowy. Wojskowy kontrwywiad nie powinien (co jednak podczas operacji „Oaza” robił) interesować aktorem, plastykiem czy handlowcem, bo nie mieli oni ani kompetencji związanych z bezpieczeństwem państwa, tym bardziej w aspekcie sił zbrojnych.
Z raportu o WSI:
„Przykładem tego nastawienia jest działanie b. funkcjonariusza SB, ps. „Janusz O.”, który przed pozyskaniem ujawnił, że posiada w ukryciu materiały ze sprawy prowadzonej w czasie, gdy służył w SB (sprawa miała kryptonim „PALESTRA” a z ukierunkowania funkcjonariusza można wnioskować, że dotyczyła środowiska prawniczego w rejonie bielskim). Około 300 stron tych materiałów przekazał on do WSI. Zawierały one m.in. fakty kompromitujące osoby ze środowiska prawniczego, wskazywały na tajnych współpracowników w tym środowisku (m.in. prokurator, sędzia, notariusz). O ukryciu materiałów oraz o ich zawartości zostali poinformowani M. Wolny i K. Głowacki. Inny funkcjonariusz SB, ps. „WŁADYSŁAW K.” wskazywał na swoje źródła, które były zwerbowane do rozpracowania struktur NSZZ „Solidarność”. Komisja dotychczas nie ustaliła, co dalej stało się z tymi materiałami. Z dotychczasowej analizy sposobu działania WSI można wnioskować, że zostały użyte bądź do szantażu występujących w sprawie osób, bądź jako pretekst do ich ponownego rozpracowania i zwerbowania. Tymczasem obowiązkiem WSI było przekazanie akt sprawy „PALESTRA” do IPN” ”.
Niewykluczone, że podczas operacji „Oaza” WSI prowadziły – jak czytamy w raporcie WSI – „zaprogramowane sprawdzenia środowiska biznesowo-prawniczego w woj. bielskim, z wyraźnym ukierunkowaniem na pozyskanie wiedzy umożliwiającej szantażowanie wybranych osób”.
Jednak nie tylko o rozpoznanie środowisk biznesowo-prawniczych w Operacji „Oaza” chodziło. Dotarłem do jednej z osób zaangażowanych w jej prowadzenie.
– Struktura organizacji była wzorowana na działaniach włoskich służb specjalnych w latach 50. XX w. i utworzenie w łonie tychże służb tajnej struktury bojowej pod kryptonimem Gladio. Gladio miała przeciwdziałać dojściu komunistów do władzy. Była też częścią struktury Stay-behind działającej w wielu krajach NATO. We Włoszech miała powiązania z tajną lożą P2, która pod wodzą bankiera i faszysty Licio Gelliego skupiała magnatów władzy ekonomicznej, politycznej i wojskowej. W razie wojny mieliśmy tworzyć ruch oporu – mówi J.
Podczas „Oazy” prowadzono działania wykraczające poza kompetencje kontrwywiadu WSI, realizując działania skierowane na rejon bielski i typowe dla wywiadu. Z jednej strony służyły rozpoznaniu stanu zabezpieczenia przez służby specjalne pewnych środowisk i osób, z drugiej zaś mogły być wstępem dla planowanych działań, dla których konieczne było rozpoznanie przeprowadzone w środowisku politycznym i prawniczym.
Dla bezpieczeństwa swoich informatorów nie podaję nazwisk oraz kryptonimów, pseudonimów, stanowisk bohaterów tej opowieści. Nadal też nie znamy odpowiedzi na podstawowe pytanie: Czy „Oaza” i „skręcone” śledztwo w sprawie prywatyzacji teczek agentury SB maja jakiś wspólny mianownik? Jeżeli tak, to umorzenie śledztwa opisywanego na początku tej opowieści wskazuje, że wpływy służb specjalnych IIIRP sięgają wymiaru sprawiedliwości.
Tomasz Szymborski
Artykuł ukazał się w tygodniku wSieci w listopadzie 2014 roku
Waldemar Mróz, były wiceprezes Katowickiego Holdingu Węglowego złożył nieprawdziwe oświadczenie lustracyjne, gdyż nie przyznał się do współpracy z bezpieką jako tajny współpracownik „Krzysztof” – orzekł Sąd Okręgowy w Katowicach.
Mróz w jednej z największych spółek górniczych – Katowickim Holdingu Węglowym SA przez 12 lat pełnił funkcję wiceprezesa. 30 października 2014 r. do Sądu Okręgowego w Katowicach trafił wniosek prokuratora biura lustracyjnego IPN o wszczęcie postępowania w sprawie Waldemara Mroza. Ów urzędnik był górniczą szychą. Do 2013 roku z wyboru załogi był wiceprezesem Katowickiego Holdingu Węglowego S.A. Jako członek zarządu państwowej spółki musiał złożyć oświadczenie lustracyjne. Złożył, ale skłamał.
- Sąd pierwszej instancji orzekł, iż Waldemar Mróz jest kłamcą lustracyjnym, bo skłamał, iż nie był współpracownikiem Służby Bezpieczeństwa. Orzekł wobec niego 5‑letni zakaz pełnienia funkcji publicznych – mówi prokurator Andrzej Majcher, szef Oddziałowego Biura Lustracyjnego w Katowicach.
Mróz został surowo ukarany, bo zazwyczaj sądy skazują kłamców lustracyjnych na 3 lata zakazu pełnienia funkcji publicznych. Orzeczenie jest nieprawomocne.
O Mrozie, gdy był wiceprezesem KHWSA napisałem wiele. Na przykład to, że z dokumentów zachowanych w archiwach Instytutu Pamięci Narodowej wynika, iż Waldemar Mróz został zarejestrowany jako tajny współpracownik SB ps. „Krzysztof” (IPN Kr 309⁄525, IPN Kr 009⁄9514).
Dzięki temu, że zachowała się teczka pracy TW „Krzysztof” bez trudu można poznać szczegóły kontaktów ze Służbą Bezpieczeństwa. Skala współpracy robi wrażenie, bo teczka pracy TW „Krzysztof” miała 315 stron (!), jednak trzysta stron zostało zniszczonych i zachowało się jedynie 15.
Zachowały się oryginalne donosy pisane przez agenta. „Krzysztof” donosił o działaczach NZS na AGH, przekazywał ulotki oraz charakteryzował kolegów z uczelni. Jak wynika z numerów stron w teczce pracy TW Krzysztof pomiędzy jesienią 1980 roku a marcem 1983 roku przybyło 240 stron – to obraz skali współpracy. Ostatnie zachowane doniesienie jest z 1 marca 1983 roku.
Mróz nie przyznał się w swoim oświadczeniu lustracyjnym do współpracy z SB w Krakowie w latach 1980–1984. Moje źródła w ABW poinformowały mnie prawie dwa lata temu, że już po wyborze Mroza na stanowisko wiceprezesa KHW w 2001 roku, służby specjalne (wówczas Urząd Ochrony Państwa) sprawdzały przeszłość nowego członka zarządu strategicznej spółki węglowej.
I natrafiono od razu na ślad przeszłości Mroza. Problem w tym, że tę wiedzę UOP, a potem ABW zachowały dla siebie, i nie poinformowały Rzecznika Interesu Publicznego (a później IPN) o tym, co pozostało w esbeckich materiałach o Waldemarze Mrozie.
Ten przykład wskazuje na dziwną bezradność służb specjalnych, które są odpowiedzialne za osłonę kontrwywiadowczą spółek Skarbu Państwa oraz sektora energetycznego. Tolerowanie na kierowniczym stanowisku osoby, które w przeszłości była konfidentem SB jest skandalem i stawia (po raz kolejny) pod znakiem zapytania profesjonalizm funkcjonariuszy ABW odpowiedzialnej za przyznawanie certyfikatów bezpieczeństwa.
Dlaczego? Czy Mróz mógł był np. szantażowany swoją przeszłością przez byłych funkcjonariuszy, którzy prowadzą interesy z KHWSA? A może wręcz przeciwnie – był na usługach służb IIIRP?
Na razie, jak wynika z KRS Waldemar Mróz jest na usługach jednego z najbogatszych Polaków – Krzysztofa Domareckiego, który rok temu ogłosił, iż chce kupić trzy kopalnie węgla kamiennego na Śląsku. Mróz jest prezesem zarządu spółki Universal Energy.
„Sąd w Katowicach oczyścił Piotra Bożka z zarzutu kłamstwa lustracyjnego, bo bezpieka tworzyła fikcyjne raporty na jego temat. „Powszechnie wiadomym jest fakt fałszowania dokumentacji przez SB” – stwierdził sąd”.
Problem Czuchnowskiego oraz Piotra Bożka, radcy prawnego z Bielska-Białej polega na tym, że orzeczenie sądu lustracyjnego nie jest prawomocne i prokurator Okręgowego Biura Lustracyjnego złoży wkrótce apelację.
Kłamliwa jest zatem informacja w artykule Czuchnowskiego, że lustrowany radca prawny Bożek
„W ubiegłym tygodniu dostał oficjalne potwierdzenie, że wydany 16 września wyrok w jego sprawie lustracyjnej jest już prawomocny. To znaczy, że nie będzie się od niego odwoływał prokurator IPN”.
„Robienie w konia” opinii publicznej w sprawie lustracji i IPN Gazeta Wyborcza ma opanowane do perfekcji. Swego czasu „rewelacją” stały się instrukcje nakazujące ukrywanie informacji pochodzących z tzw. techniki operacyjnej, czyli podsłuchów, perlustracji (cenzury) korespondencji i obserwacji zewnętrznej.
Historyk IPN Grzegorz Majchak w jednej ze swoich publikacji tak ocenił publicystykę Czuchnowskiego i jego redakcyjnej koleżanki Agnieszki Kublik:
„W ich artykule pt. „Instrukcja Kiszczaka 0018” umieszczonego na pierwszej stronie „Gazety Wyborczej” z 5 kwietnia 2006 r. pojawiła się nawet następująca informacja: „»Gazeta« dotarła do nieznanej instrukcji peerelowskiego MSW. Gen. Czesław Kiszczak kazał w niej esbekom ukrywać, że źródłem informacji są podsłuchy. Mieli je zamieniać na fałszywe raporty tajnych współpracowników”. W swym artykule cytowali anonimowego „byłego szefa MSW”, który stwierdzał: „Baliśmy się przecieków, a zdekonspirowany podsłuch był nic niewart. Dlatego Kiszczak polecił, by informacje z podsłuchu wpisywać do raportów tajnych współpracowników. Nie było żadnej instrukcji, jak to konkretnie robić. Decydowali sami naczelnicy wydziałów. Czasami informacje z podsłuchów wpisywali do raportów fikcyjnych TW, czasami, choć rzadziej, do raportów prawdziwych TW”. Autorzy artykułu konkludowali: „na podstawie ocalałych raportów SB bardzo trudno się zorientować, które informacje uzyskano bezpośrednio od agenta, a które inną drogą. Chyba że agent spisał raport własną ręką”.
Bożek i esbek
Problemy lustracyjne bohatera artykułu Czuchnowskiego rozpoczęły się po sprawdzeniu przez prokuratora jego oświadczenia, jakie złożył w 2008 roku. Bożek zaprzeczył w nim jakimkolwiek związkom i współpracy z SB.
Piotr Bożek od 1 listopada 1980 r. do 13 grudnia 1981 roku był doradcą prawnym w Zarządzie Regionu Podbeskidzie NSZZ „Solidarność” w Bielsku-Białej. Pracował równocześnie jako radca prawny w Polonijno-Zagranicznym Przedsiębiorstwie „Damari” w tym mieście.
Do pierwszej rozmowy Bożka i esbeka z Wydziału V bielskiej bezpieki doszło w nocy z 30 na 31 grudnia 1981 roku. Bożek został wtedy zatrzymany przez funkcjonariusza SB plutonowego Andrzeja Krawczyka. Esbek powiedział Bożkowi, że jego zatrzymanie ma związek z dochodzenie w sprawie nieprawidłowości finansowych w Zarządzie Regionu oraz ukrycia pieniędzy „S” tuz przed wprowadzeniem stanu wojennego.
Bożek jeszcze 30 grudnia 1981 roku na piśmie (!) podał, z kim się spotykał z Zarządu Regionu „S”, i co robił w pierwszych dniach stanu wojennego. Dokładnie opisywał, jak jeździł do domów działaczy „S” i sporządził dokładne charakterystyki działaczy związku.
Jak wynika z notatki napisanej przez plutonowego Krawczyka, Bożek wyraził zgodę na współpracę z SB, którą zachować miał w tajemnicy także przed najbliższymi. Napisał także wymagane przez instrukcję operacyjną SB zobowiązanie do współpracy i podał, iż donosy będzie sygnować pseudonimem „Marek”. Podpisał przy okazji tzw. lojalkę, czyli deklarację „nie podejmowania jakichkolwiek działań na szkodę Państwa Polskiego”.
W archiwum IPN zachowała się teczka personalna i pracy agenta „Marka” oraz m.in. jego akta paszportowe. Jak wynika z akt TW „Marek” ze swoim prowadzącym esbekiem spotykał się kilka razy. O kilka razy za dużo.
Latem 1982 roku Bożek podjął decyzję o wyjeździe do Francji. Z dokumentów SB wynika, że TW „Marek” miał się zgodzić na współpracę za granicą, i rozpracowywać środowiska emigracji solidarnościowej.
Zgodę na wydanie paszportu pozytywnie zaopiniował naczelnik Wydziału V SB w Bielsku – Białej ppłk Jerzy Benbenek, który wiedział, że Bozek jest współpracownikiem SB. I tak Bożek, z błogosławieństwem bezpieki dostał w październiku 1982 roku paszport na wyjazd emigracyjny do Francji.
Do kraju przyjechał (z paszportem konsularnym) już w czerwcu 1983 roku, aby starać się o wydanie paszportu dla żony, która do sierpnia 1980 roku pracowała w MO (była m.in. sekretarką zastępcy Komendanta Wojewódzkiego MO ds. Służby Bezpieczeństwa). Próby spełzły na niczym, i Bożek wyjechał znowu zagranicę. O tym jednak Czuchnowski już nie wspomina.
Esbecy zeznają, sąd – ocenia
Podczas procesu lustracyjnego Bożek przyznał, że zobowiązanie do współpracy jest napisane przez niego. Przyznał się również do autorstwa trzech pisemnych informacji dla SB. Zakwestionował natomiast inne dokumenty, stwierdzając, iż dokumentacja dotycząca jego osoby została w znacznym stopniu sprokurowana przez SB.
Uzasadnienie Sądu Okręgowego w Katowicach, który rozpatrywał w pierwszej instancji w tym procesie lustracyjnym Piotra Bożka jest kuriozalne.
Sędziowie Damian Owczarek, Katarzyna Smołka i Justyna Kowalska, którzy orzekali w tej sprawie stwierdzili, iż:
„Sama okoliczność, że Piotr Bożek podpisał zobowiązanie do współpracy i kolejno sporządził dla Służb Bezpieczeństwa własnoręcznie pisemne informacje oraz spotykał się i rozmawiał z funkcjonariuszem wyżej powołanych Służb, przy czym zdaniem Sądu nie da się w sposób precyzyjny ustalić ilości tychże spotkań poza pewnymi trzema spotkaniami […] nie oznacza automatycznie, że z rzeczonymi Służbami współpracował […]”.
„Nadto zdaniem Sądu informacje przekazywane przez lustrowanego […] wskazują na okoliczność, iż lustrowany nie posiadał i nie przekazywał Służbom Bezpieczeństwa żadnych informacji o miejscach ukrywania się poszukiwanych działaczy NSZZ „Solidarność”
I na koniec crème de la crème:
„Należy stwierdzić, iż podpisane zobowiązanie do współpracy ze Służbami Bezpieczeństwa w odniesieniu do Piotra Bożka nie zmaterializowało się w świadomie (sic!) podejmowanych konkretnych działaniach w celu urzeczywistnienia podjętej współpracy, […] i współpracę tę należy uznać za pozorną”.
Alojzy Pietrzyk, jeden z działaczy podziemnej „Solidarności” jest zasadniczy.
- Każde zainteresowanie służb komunistycznych należało zgłaszać, upubliczniać w strukturach „S”. Kto tego nie robił, ten był częścią gry operacyjnej SB, a sam fakt nieupublicznienia był zawsze podejrzany –
przypomina.
Także Piotr Wroński, emerytowany oficer wywiadu dość zdecydowanie na Facebooku rozprawia się z tezami o „fałszowaniu dokumentacji przez SB”.
- Jeśli cokolwiek fałszowano, to na krótką metę. System kontroli i nadzoru był dość dobrze rozwinięty, mimo, że nie aż tak nachalny, jak w dzisiejszych służbach. Sam znam przypadki, które błyskawicznie ujawniano. Możliwa jest jednak nadinterpretacja postawy lub kontaktu, ale to było zawsze weryfikowane przez Centralę
Jerzy Buzek nie należy do moich ulubieńców. Jednak pojawienie się w Internecie artykułów o jego „agenturalnej” przeszłości na milę śmierdzi prowokacją i zamiarem skompromitowania „na wszelki wypadek” lustracji.
Niedawno na portalu Fronda.pl pojawił się skandaliczny artykuł „Jerzy Buzek TW Karol”? przedrukowany za portalem pressmania.pl. O ile Fronda.pl artykuł autorstwa Irka Cezarego Tuniewicza szybko usunęła, to na tym drugim portalu nadal można go przeczytać.
Publikacja Tuniewicza, który jak wynika z jego profilu na portalu społecznościowym pochodzi z Gdańska a mieszka w Toronto, o rzekomej (bo brak dowodów na nią) agenturalności Jerzego Buzka opiera się na wniosku posłów Tomasza Karwowskiego oraz Adama Słomki z Konfederacji Polski Niepodległej – Ojczyzna z 1999 roku do Sądu Lustracyjnego. Posłowie domagali się lustracji ówczesnego premiera rządu AWS.
Była to reakcja na decyzję Bogusława Nizieńskiego, ówczesnego Rzecznika Interesu Publicznego, który postanowił nie uwzględnić wniosku. Postanowieniem z dnia 2 września 1999 r. Sąd Apelacyjny w Warszawie (sygn. akt V AL32⁄99) utrzymał w mocy postanowienie Rzecznika Interesu Publicznego o odmowie wystąpienia z wnioskiem o wszczęcie postępowania lustracyjnego.
W Katalogu IPN czytamy następujące informacje o Jerzym Buzku:
Jerzy Buzek występuje w aktach SO krypt. „Debata” dotyczącej I Krajowego Zjazdu Delegatów NSZZ „Solidarność”. Sprawa została zarejestrowana 3.09.1981 pod nr 66477 przez Wydział III Departamentu III‑A (od listopada 1981 Departamentu V) MSW. Zakończono 11.12.1981 i zarchiwizowano pod sygn. 2282/IV. Materiały zawierają m.in.: plany działań operacyjnych, meldunki i notatki funkcjonariuszy SB, stenogramy z przebiegu obrad, wykazy uczestników Zjazdu i osobowych źródeł informacji. Mat. o sygn. IPNBU236⁄243 (2282/IV)
W dn. 16.11.1981 zarejestrowany pod nr 47524 przez Grupę IIISB Gliwice, w dzienniku rejestracyjnym jako kategorię zapisano „meld. spraw.” [meldunek sprawdzeniowy?], 17.09.1985 materiały przekwalifikowano na kwestionariusz ewidencyjny [KE] o krypt. „Negocjator”. W dn. 08.08.1986KE przekazano do Referatu V‑1RUSW Gliwice, a następnie do Wydz. XI Dep. I MSW. Materiały po zwróceniu zostały zniszczone jako „bezwartościowe”. Zapis w dzienniku rejestracyjnym WUSW Katowice, poz. 47524; karta E‑16 z kartoteki odtworzeniowej Biura „C” MSW.
W dniu 27.08.1986 zarejestrowany pod nr 97987 przez Wydz. XI Dep. I MSW w kategorii zabezpieczenie. W dniu 09.10.1989 r. – zdjęto z czynnej ewidencji operacyjnej z powodu rezygnacji jednostki operacyjnej SB. Zapis w dzienniku rejestracyjnym MSW, poz. 97987; zapis w ZSKO-88.
Brak jakichkolwiek informacji operacyjnych. Zapis zawiera jedynie informacje o danych personalnych i adresach zamieszkania. Zapis w ZSKO-90.
Akta paszportowe (EAGL110980, EAGL54116 i EAPP503040). Karta Pz-35 o sygn. arch. EAGL110980 (poprzednia sygn. EAKA23300) z kartoteki paszportowej Wydz. Paszportów KWMO/WUSW Katowice. Akt paszportowych nie odnaleziono.
Karwowski we wniosku (nadal dostępny w Internecie) opierał się na głównie na
„informacjach przekazanych mnie przez świadków (zgłoszonych formalnie w postępowaniu lustracyjnym) oraz z danych Wydziału Operacyjnego (Kontrwywiadowczego)”.
Poniżej fragmenty wniosku Karwowskiego (niemal tożsame z artykułem Tuniewicza):
„Jerzy Buzek został zwerbowany przez Wywiad Wojskowy PRL w roku 1971 przed wyjazdem na stypendium naukowe do Wielkiej Brytanii (1971−72 r. ). Informacja na ten temat zawarta jest w zachowanych aktach [ zał. nr 1]. Pierwszym zadaniem agenta było zdobycie dla Układu Warszawskiego najnowszych technologii utylizacji gazów bojowych. Po powrocie do kraju, w końcu 1972 roku, Jerzy Buzek złożył stosowny raport. Wobec podejrzenia o przewerbowanie agenta przez MI5 (siostrzane do CIA służby brytyjskie) Wywiad PRL zrezygnował z użycia agenta „na kierunku państw kapitalistycznych”.
W związku z tym przekazano agenta do dyspozycji Służby Bezpieczeństwa [ zał. nr 2]. Użyty przez Służbę Bezpieczeństwa po wydarzeniach 1976 r (protesty na uczelniach) do operacji rozpracowania środowisk akademickich m.in. w ramach sprawy obiektowej „Politechnika”. Chodzi o Politechnikę Gliwicką. Działania te koordynował przede wszystkim Wydział IIIKWMO Katowice, [zał. Nr. 3. ]. Nagrodą za efektywną pracę było umożliwienie przyznania tytułu naukowego docenta (akta rozpracowania „Docent”).
Jerzy Buzek posiadał minimum 3 „teczki” , pierwszą gdy był rozpracowywany – przymuszany do współpracy „Docent” (?), drugą założył Wywiad, trzecią Służba Bezpieczeństwa, nadając kryptonim Tajny Współpracownik (TW) „Karol”. Natomiast w ramach każdej z wymienionych, występowały m.in. teczka personalna oraz teczka pracy tzw. operacyjna.
Po strajkach sierpniowych 1980 roku Jerzego Buzka skierowano do Niezależnego Samorządnego Związku Zawodowego „Solidarność”. Najpoważniejszym sukcesem agenta TW „Karol” stały się działania manipulacyjne podczas I‑szego Krajowego Zjazdu Delegatów NSZZ „Solidarność” w Gdańsku, gdzie jako współprowadzący obrady m.in. doprowadził do uchwalenia słynnej Odezwy do Narodów Europy Środkowo- Wschodniej. Celem autorów z komunistycznego Ministerstwa Spraw Wewnętrznych PRL była prowokacja i uzyskanie bezpośredniej pomocy (z interwencją zbrojną włącznie) od ZSRR, zaniepokojonego rozszerzaniem się wolnościowej „zarazy” na inne kraje socjalistyczne.
Agent otrzymał za to zadanie wysoką nagrodę finansową, [zał. nr 4]. W 1985 podpisał kolejny ważny dokument złożony w teczce operacyjnej TW „Karol” [zał. nr 5] .
Charakterystyczną rolę Jerzy Buzek odgrywa w aresztowaniu przywódców Śląskiego podziemia solidarnościowego. Poznaje wyjątkowo lokal, w którym ukrywa się Tadeusz Jedynak. Wkrótce zostaje w nim aresztowany tenże lider władz regionalnych i krajowych..
Następnie Jerzy Buzek poznaje mieszkanie, w którym ukrywa się następny szef regionalnych struktur „Solidarności”- Jan Andrzej Górny. Po kilku godzinach lokal okrąża ogromna liczba samochodów SB oraz cywilnych i mundurowych funkcjonariuszy służb bezpieczeństwa PRL. Poszukiwanego przez 7 lat listem gończym Prokuratury Wojskowej czołowego działacza podziemnych struktur, w tym Komisji Krajowej NSZZ „Solidarność” aresztowano… bez rewizji lokalu !
Jerzy Buzek niezauważony, z torbą pełna związkowych pieniędzy, bez kłopotu opuszcza po kwadransie „kocioł”. Nie znany jest w dziejach podziemia przypadek (a tym bardziej na „czerwonym” Śląsku), by przy tak ważnym aresztowaniu Służba Bezpieczeństwa nie dokonywała gruntownej rewizji i „zabezpieczenia” lokalu.
Jedynym, który skorzystał na powyższych aresztowaniach był Jerzy Buzek, który jako >doradca< zaczął „nieformalnie” reprezentować Górny Śląsk w pracach krajowego kierownictwa (TKK) „Solidarności”. Było to możliwe, gdyż SB nie dopuściła do wyłonienia kolejnego przywódcy regionalnej NSZZ „Solidarność”.
Dotychczasowa odmowa przesłuchania w procesie lustracyjnym Tadeusza Jedynaka, przywódcy podziemnej „S” przez powołanie się na opinię J.A. Górnego jest kompletnie absurdalne (str. 7 Postanowienia Rzecznika). W tej sprawie nie oceniamy więzi przyjacielskich czy też jawnych współpracowników Moskwy (Miller, Oleksy itp.) ale utajnionych przed nami (działaczami demokratycznej opozycji) tajnych współpracownikach służb specjalnych.
[…] Akta rozpracowania i aresztowania J.A. Górnego zachowały się i potwierdzają rolę jaką odegrał TW „Karol”. Niezbędne jest ich dogłębne zweryfikowanie przez Sąd Lustracyjny na opisaną okoliczność [ świadek z MSWIIIRP odn. Nr 6].
Za powyższe zasługi oraz przekazanie dokumentów władz podziemnej „Solidarności” agent TW „Karol” otrzymał od Służby Bezpieczeństwa 7000USD (Równowartość ówczesnych ok. 350 pensji!) [zał. nr 7].
Co najciekawsze, Jerzy Buzek nigdy nie został aresztowany czy nawet internowany, choć już od roku 1981 z racji jawnej działalności w legalnej NSZZ „Solidarność”, był doskonale znany Służbie Bezpieczeństwa. Mało tego, wielokrotnie (10 razy) wyjeżdżał do krajów kapitalistycznych. Jest to również wypadek wśród działaczy opozycji bez precedensu. Tym bardziej, że na Śląsku szalał największy komunistyczny terror. „Ekstremie” paszport czasami wręczano, owszem, ale z pieczątką: bez prawa powrotu do PRL.
Sprawa wybuchła ponownie podczas Regionalnego Zjazdu „Solidarności” Śląsko-Dąbrowskiej, gdzie Wiceprzewodniczący Zarządu Regionu Zbigniew Martynowicz zarzucił publicznie J. Buzkowi współpracę z SB.”
Tyle Karwowski. Wydział XI Departamentu I zajmował się zwalczaniem „dywersji ideologicznej” – czyli w latach 80. także „Solidarności” i jej zagranicznych struktur. W latach 1985–99 naczelnikiem tegoż wydziału był Aleksander Makowski.
Działacze podziemia z Gliwic twierdzą zgodnie, że konspiracyjnym pseudonimem Buzka był „Karol”. To jego drugie imię. Nic nie wspominają o podejrzeniach wobec Buzka.
Jerzy Buzek w maju 1987 r. z przyczyn osobistych wycofał się z działalności w podziemiu. Wiosną 1985 roku lekarze zdiagnozowali u Agaty Buzek nowotwór, ziarnicę złośliwą. Buzkowie rozpoczęli walkę o życie dziecka. - Przez cztery lata żyliśmy na skraju wytrzymałości psychicznej – mówiła w reportażu w Polska The Times ówczesna żona Buzka – Ludgarda. Ostatni zabieg i chemioterapia zakończyły się wiosną 1989 roku.
Niewykluczone, że warunkiem wydania paszportu dla Buzka, aby córka mogła wyjechać na leczenie do RFN, było właśnie wycofanie się przez niego z działalności opozycyjnej. Czy taki szantaż był? Tego nie wiadomo, bo Buzek o tym nigdy nie mówił.
W listopadzie 1987 r. w skład nowo powstałej Krajowej Komisji Wykonawczej jako przedstawiciel regionu śląsko-dąbrowskiego wszedł Jan A. Górny, który jednak szybko, bo już 19 listopada został zatrzymany w tym „kotle”, o którym wspomina Karwowski.
W Encyklopedii Solidarności możemy przeczytać o dalszych losach Jana A. Górnego:
„19 listopada 1987 r. zatrzymany, 21 listopada 1987 r. aresztowany na 3 mies. pod zarzutem niepłacenia alimentów, przetrzymywany w Areszcie Śledczym w Katowicach, skazany przez Kolegium ds. Wykroczeń w Gliwicach na karę wysokiej grzywny, a 25 stycznia 1988 r. przez Sąd Rejonowy w Dąbrowie Górniczej na 4 lata więzienia”.
Zatem Górny ledwo co został powołany w skład KKW, to SB go zatrzymała i skutecznie wyeliminowała z działalności opozycyjnej.
Górny po 1989 roku zniknął z życia publicznego. Zajął się biznesem, ale to inna bajka.
Nadal nie wyjaśniona do końca jest sprawa agenta „Oris”, który rozpracowywał gliwicką opozycję. Według moich informacji był to agent nie bezpieki, ale kontrwywiadu wojskowego.
Niektórzy „biznesmeni” i urzędnicy branży górniczej już cierpią na bezsenność. Powód? Rozpoczynające się procesy lustracyjne wysokich rangą osób z branży i swoistego „węglowego towarzystwa wzajemnej adoracji”.
Po katastrofach górniczych i aferach węglowych zawsze kolejni premierzy mówili o tym, że należy „zrobić porządek w górnictwie, spółkach węglowych oraz skończyć z patologią”. Take słowa padały pod lat 90. ubiegłego wieku, po tym jak pojawiły się pierwsze informacje o „mafii węglowej” i „znikających” pociągach z węglem.
W większości przypadków skończyło się jedynie na deklaracjach „puszczenia w skarpetkach”. Dlaczego? Ano dlatego, że spółki górnicze od lat są miejscem zatrudnienia „swoich” i rezerwuarem partyjnych pieniędzy na kampanie wyborcze.
Czy lustracja przez prokuratorów IPN wysokich rangą urzędników spółek i urzędów górniczych pomoże wyjaśnić wiele afer węglowych? To prawdopodobne. Jednak najważniejsze, że być może zostaną ujawnione pewne mechanizmy polityczno-biznesowe w górnictwie.
W tak patologicznym środowisku, pełnym mniej lub bardziej formalnych układów, z milionami złotych krążącymi „do swoich” pełno jest ludzi służb. Tych dawnych, jak i obecnych. Nietrudno bowiem sobie wyobrazić, jaka była siła argumentów z esbeckich teczek, cudownie ocalonych od „brakowania” pod koniec 1989 roku.
Dlatego tak ważne jest oczyszczenie tego środowiska, swoista „opcja zerowa”. Na razie rozpoczyna się lustracja górniczej „wierchuszki”.
Od lipca 2013 r. przed Sądem Okręgowym w Katowicach toczy się sprawa Wojciecha Jeziorowskiego pełniącego funkcję dyrektora Okręgowego Urzędu Górniczego w Krakowie, podejrzewanego o zatajenie współpracy z SBWUSW w Katowicach w latach 1984–1986. Z materiałów zachowanych w IPN wynika, iż Jeziorowski był kontaktem operacyjnym policji politycznej PRL.
30 października 2014 r. do Sądu Okręgowego w Katowicach trafił wniosek prokuratora biura lustracyjnego IPN o wszczęcie postępowania lustracyjnego w sprawie Waldemara Mroza. Ów urzędnik był szychą – do 2013 roku wiceprezesem Katowickiego Holdingu Węglowego S.A., i jako członek zarządu państwowej spółki musiał złożyć oświadczenie lustracyjne.
O Mrozie, gdy był wiceprezesem KHWSA napisałem, że z dokumentów zachowanych w archiwach Instytutu Pamięci Narodowej wynika, iż Waldemar Mróz został zarejestrowany jako tajny współpracownik SB ps. Krzysztof (IPN Kr 309⁄525, IPN Kr 009⁄9514). Dzięki temu, że zachowała się teczka pracy TW „Krzysztof” bez trudu można poznać szczegóły kontaktów ze Służbą Bezpieczeństwa.
Skala współpracy robi wrażenie, bo teczka pracy TW „Krzysztof” miała 315 stron (!), jednak trzysta stron zostało zniszczonych i zachowało się jedynie 15. Zachowały się oryginalne donosy pisane przez agenta.
„Krzysztof” donosił o działaczach NZS na AGH, przekazywał ulotki oraz charakteryzował kolegów z uczelni. Jak wynika z numerów stron w teczce pracy TW Krzysztof pomiędzy jesienią 1980 roku a marcem 1983 roku przybyło 240 stron – to obraz skali współpracy. Ostatnie zachowane doniesienie jest z 1 marca 1983 roku.
Mróz nie przyznał się w swoim oświadczeniu lustracyjnym do współpracy z SB w Krakowie w latach 1980–1984. Moje źródła w ABW poinformowały mnie ponad rok temu, że już po wyborze Mroza na stanowisko wiceprezesa KHW w 2001 roku, służby specjalne (wówczas Urząd Ochrony Państwa) sprawdzały przeszłość nowego członka zarządu strategicznej spółki węglowej.
I natrafiono od razu na ślad przeszłości Mroza. Problem w tym, że tę wiedzę UOP, a potem ABW zachowały dla siebie, i nie poinformowały Rzecznika Interesu Publicznego, a potem IPN o tym, co pozostało w esbeckich materiałach o Waldemarze Mrozie. Dlaczego? Czy Mróz mógł był np. szantażowany swoją przeszłością przez byłych funkcjonariuszy, którzy prowadzą interesy z KHWSA? A może wręcz przeciwnie – był na usługach służb IIIRP?
W tym tygodniu do Sądu Okręgowego w Gliwicach zostanie skierowany wniosek o wszczęcie postępowania lustracyjnego w sprawie Grzegorza Juzka, w dacie składania oświadczenia lustracyjnego pełniącego funkcję dyrektora Okręgowego Urzędu Górniczego w Katowicach, obecnie zastępcy dyrektora OUG w Rybniku, podejrzewanego o zatajenie współpracy z SBRUSW w Wodzisławiu Śląskim w latach 1985–1987 jako TW oraz z SBWUSW w Katowicach w latach 1987–1989 jako konsultant.
Także w listopadzie do Sądu Okręgowego w Gliwicach zostanie skierowany wniosek o wszczęcie postępowania lustracyjnego w sprawie Krzysztofa Matuszewskiego. Kiedy składał oświadczenie lustracyjne był dyrektorem departamentu warunków pracy w Wyższym Urzędzie Górniczym w Katowicach. Prokurator biura lustracyjnego podejrzewa go o zatajenie współpracy z Wydziałem IIISBKWMO w Katowicach – Grupy Operacyjnej w Gliwicach.
W wyborach samorządowych startują osoby prawomocnie skazane za kłamstwo lustracyjne, czyli zatajenie swojej współpracy z komunistycznymi służbami specjalnymi lub służby w nich. Przynajmniej nie mają dylematu, co wpisać w składane oświadczenie lustracyjne.
Zgodnie z ustawą lustracyjną i przepisami regulującymi organizację wyborów, do publicznej wiadomości w obwieszczeniu wyborczym podaje się treść oświadczeń lustracyjnych osób, które przyznały się do pracy lub służby w organach bezpieczeństwa państwa lub współpracy z nimi.
Jednak przepisy nie są doskonałe. Z jednej strony pochopnie założono, że wszystkie osoby pełniące lub kandydujące do pełnienia funkcji publicznych czytają to, co podpisują i potrafią czytać ze zrozumieniem. Błąd. Zdarzało się bowiem, że do współpracy z SB w oświadczeniu przyznawały się osoby, które tego nigdy nie zrobiły.
Jest też gorsza niedoróbka. Nie przewidziano bowiem sytuacji, w której osoba kłamliwie zaprzeczająca w oświadczeniu swojej służbie lub współpracy z organami bezpieczeństwa i skazana sądownie za kłamstwo lustracyjne odbyła już okres zakazu pełnienia wskazanych w ustawie funkcji publicznych.
W przypadku takiego kandydata na obwieszczenie wyborcze nie trafia informacja o jego współpracy, gdyż nie napisał tego w swoim oświadczeniu lustracyjnym. Przepisy przewidują zaś wyłącznie publikację informacji o treści oświadczenia osób, które same do współpracy lub służby się przyznały! Jest to nieuczciwe wobec wyborców. Taki kandydat uchodzi za nieskalanego ani kłamstwem lustracyjnym, ani współpracą z aparatem represji PRL.
Do tej pory na w województwie śląskim jedna osoba skazana prawomocnym wyrokiem za zatajenie swojej współpracy z SB, kandyduje w tegorocznych wyborach samorządowych. Chce zostać radnym Rady Powiatu w Pszczynie. I startuje z listy Pszczyńskiego Porozumienia Samorządowego.
Mam na myśli byłego burmistrza Pszczyny – Krystiana Szostaka, który w styczniu 2011 roku został prawomocnie uznany za kłamcę lustracyjnego przez Sąd Apelacyjny w Katowicach. Sąd uznał, że burmistrz (gdy zapadł wyrok w 2010 r. w sądzie pierwszej instancji, Szostak pełnił jeszcze swoją funkcję) był w latach 70. ub. wieku tajnym współpracownikiem Służby Bezpieczeństwa.
Wraz z uznaniem samorządowca za „kłamcę lustracyjnego”, sąd na trzy lata pozbawił go prawa startu w wyborach i na taki sam okres zakazał mu pełnienia funkcji publicznej. Jak nietrudno obliczyć, ten okres zakazu zakończył się w styczniu tego roku.
Według IPN, były burmistrz Pszczyny zataił w oświadczeniu lustracyjnym, że w latach 1977–79 był tajnym współpracownikiem SB o pseudonimie Ryszard. Podczas dwóch ostatnich lat studiów na Uniwersytecie Śląskim miał przekazywać informacje na temat środowiska akademickiego. Współpraca była dobrowolna i miała trwać do czasu zakończenia przez niego studiów i wstąpienia do PZPR.
Podczas procesu Szostak i jego adwokat stali na stanowisku, że lustracja jest bezprzedmiotowa. Argumentowali, że przekazywał on SB jedynie ogólne informacje, stąd – ich zdaniem – oświadczenie lustracyjne było zgodne z prawdą. Z takim stanowiskiem nie zgodził się sąd. Uznał, że informacje przekazywane przez Szostaka mogły być przydatne w pracy SB i nie można przyjąć, by współpraca była pozorna. Szostak przyznał w trakcie postępowania lustracyjnego, że sporządził zobowiązanie do współpracy, spotykał się z przedstawicielami SB. Sporządził też 12 pisemnych informacji dla SB.
W oświadczeniu lustracyjnym Szostak zaprzeczył, by był tajnym i świadomym współpracownikiem organów bezpieczeństwa PRL, ale – jak tłumaczył – zrobił tak dlatego, że subiektywnie za takiego współpracownika nigdy się nie uważał. W dalszej części oświadczenia przyznał, że podpisał deklarację współpracy i opisał jak wyglądały jego kontakty z SB.
Kapował esbecji jako TW Znak. W nagrodę został posłem, ministrem, europosłem, a dzisiaj jako premię lub na pocieszenie prezydent Bronisław Komorowski odznaczył Michała Boniego Krzyżem Komandorskim Orderu Odrodzenia Polski.
Prezydent ma okrutne poczucie humoru, skoro Boniego odznacza „za wybitne zasługi dla przemian demokratycznych i transformacji ustrojowej w Polsce, za szczególne osiągnięcia w działalności państwowej i publicznej”. Do kolekcji brakuje Boniemu chyba tylko Virtuti Militari. Michał Boni dopiero w październiku 2007 roku publicznie przyznał się do współpracy z SB. 15 lat po dniu, w którym było wiadomo, że lustracja kiedyś się odbędzie. „Jest mi wstyd i żałuję. Przez wiele lat żyłem z presją tego upokorzenia i lęku przed utratą twarzy. W końcu jednak uznałem, że od strachu, upokorzenia i poczucia błędu, ważniejsza jest pokora” – mówił Boni. „Po 1987 r. prowadziłem kilkuminutowe rozmowy z funkcjonariuszami Służby Bezpieczeństwa. Przepraszam, i proszę o wybaczenie” – mówi wtedy na zwołanej w Sejmie konferencji prasowej kandydat na ministra pracy w rządzie Donalda Tuska. Boni wyjaśniał, że podpisał deklarację, bo był przez funkcjonariuszy SB szantażowany.
I biedaczek niemal się rozpłakał na wspomnienie tych okrutnych chwil, tocząc niczym kilka lat później posłanka Sawicka, łzawą narrację. Złapany u kochanki Boni rozpruł się jak stare prześcieradło. „Pod koniec sierpnia 1985 r. do mieszkania mojej przyszłej żony weszła służba bezpieczeństwa. Było to związane z jej działalnością kolporterska. Grozili, że trzyletnia dziewczynka zostanie przekazana do milicyjnej izby dziecka, a ja będę narażony na plotki o zdradzie małżeńskiej. Po rozwiezieniu nas w różne miejsca, przy szantażu, podjąłem decyzję, bojąc się, podpisania deklaracji o współpracy ze służbą bezpieczeństwa” – wyznał w 2007 roku Boni. – „Po tym wyznaniu będę mógł sobie spojrzeć w twarz. Przepraszam i proszę o wybaczenie” – dodał.
Żona już inna, nie ta, przez którą esbecy zmusili go grzecznie do podpisania zobowiązania do współpracy i donoszenia (ma kolejną, nową). Boniemu w życiorysie od tego czasu przybyło wiele stanowisk.
Nazwisko Boniego pojawiło się w 1992 r. na liście Macierewicza. Jednak on sam gwałtownie zaprzeczał, że był szpiclem. Czyli standard.
Jak widać „idzie nowe”. Kapuś dostaje jedno z najwyższych odznaczeń państwowych. Chociaż po pogrzebie Wojciecha Jaruzelskiego powinniśmy się do tego przyzwyczaić. Czekam teraz na rehabilitację „zomowców z Wujka”. Nie chcieli przecież nikogo zabić.