Nastał czas bożonarodzeniowych szopek.
Są różne. Takie, jak na przykład ta przed Bazyliką w Piekarach Śląskich.
grudzień 2014
Zima
Zima wreszcie przyszła…
Czekaliście na zimę? No to macie.
Święta, święta…
Moi drodzy,
Życzę Wam wszystkim wesołych Świąt Bożego Narodzenia, spędzenia ich w gronie rodziny, bliskich i przyjaciół. A w Nowym Roku 2015 życzę: benzyny po 3.5 zł, USD po 4.00 zł, EUR po 3.00 zł, CHF po 2.80 zł i PO z 4.90 procent.
Sędziowska sprawiedliwość, czyli do aresztu za 30 zł
W Polsce „wymiar sprawiedliwości” piszemy coraz częściej z małej litery i w cudzysłowie. Zboczeńców sędziowie wypuszczają zza krat na przepustki, aby na wolności gwałcili i mordowali, a człowieka, który nie zapłacił 30 złotych grzywny – wsadzają na jeden dzień do aresztu.
Marek Waniewski, założyciel najbardziej aktywnego Klubu Frondy w Gliwicach, a obecnie radny miasta z listy Prawa i Sprawiedliwości (był kandydatem Prawicy Rzeczpospolitej Marka Jurka) 17 grudnia w środę trafił do aresztu. Na własnej skórze przekonał się, co w Polsce oznacza obecnie „prawo”, i co – „sprawiedliwość”.
Czymże Waniewski naraził się wymiarowi sprawiedliwości, że trafił za kratki? Ukradł? Zabił? Zdefraudował setki tysięcy złotych? Nie, wtedy wymiar sprawiedliwości nie byłby tak surowy.
Waniewski dwa lata temu skracał sobie drogę do pracy, jadąc ekologicznie na rowerze w tunelu pod gliwickim dworcem PKP w centrum miasta. Został zatrzymany przez policjantkę, która chciała ukarać rowerzystę mandatem.
Marek Waniewski odmówił przyjęcia mandatu, bo jak twierdzi nie był nawet świadomy popełnianego wykroczenia, więc postanowił dochodzić swoich racji przed sądem. Sprawa trafiła do sądu, który 7 grudnia 2012 roku ukarał rowerzystę grzywną w wysokości 30 złotych. Waniewski jednak o niczym nie wiedział, bo nie dostał wezwania na rozprawę. W nieświadomości żył dwa lata.
Pod koniec listopada odebrał przesyłkę z sądu. Było to postanowienie Sądu Rejonowego w Gliwicach, który zarządził, iż Waniewski ową grzywnę musi odsiedzieć (tzw. zastępcze wykonanie kary) w zakładzie karnym.
„Dłużnik nie uiścił grzywny w terminie, a mając na uwadze fakt, iż należność z tego tytułu jest niewielka Sąd uznał, że egzekucja komornicza grzywny oraz jej wykonanie w formie zastępczej pracy społecznie użytecznej nie jest celowe”
– uzasadniał sędzia Wojciech Głowacki z Gliwic, któremu wróżymy błyskawiczną karierę w resorcie sprawiedliwości pod rządami Platformy Obywatelskiej.
Waniewski grzywny nie wpłacił nawet po tym postanowieniu. Gdyby tak zrobił, to nie byłoby sprawy. Radny nie zapłacił, bo – jak twierdzi – tym razem chciał zwrócić uwagę na przepełnienie polskich więzień i aresztów, gdzie ludzie z wysokimi wyrokami czekają na odsiadkę. Jeden taki przypadek opisywałem.
Była to znana na Śląsku sprawa osoby skazanej prawomocnym wyrokiem za spowodowanie śmiertelnego wypadku drogowego, która przez ponad dekadę nie odbyła orzeczonej kary kilku lat więzienia!
A podobno najlepszą przestrogą i środkiem resocjalizacji jest przekonanie o nieuchronności kary. Ale nie w Polsce, nie w sądach w których niemal wszyscy „funkcjonariusze Temidy” puchną z dumy i są przekonani o swej doskonałości i nieomylności.
17 grudnia Marek Waniewski spakował torbę, i poszedł do Aresztu Śledczego w Gliwicach, aby odsiedzieć 1 dzień orzeczonej kary. Psychicznie był przygotowany na 24-godzinny pobyt za kratkami, ale nie docenił przebiegłości wymiaru sprawiedliwości. Kiedy Waniewski „garował”, Sąd Rejonowy w Gliwicach wysłał postanowienie do aresztu, że w związku z wcześniej popełnionym wykroczeniem i zarządzoną wobec niego karą, czas pozbawienia wolności zostanie wydłużony do 3 dni! Okazało się bowiem, że nudzący się sędzia lub asystent czy inny urzędas wytropił jeszcze jedno bardzo „groźne” przestępstwo radnego.
W 2012 roku Waniewski zaparkował swój samochód zbyt blisko przejścia dla pieszych, za co został ukarany mandatem w wysokości 100 zł. Sąd dwukrotnie wysyłał nakazy zapłaty pod jego dwa adresy zamieszkania. Ponieważ nie odbierał korespondencji, sąd zdecydował o zastosowaniu kary zastępczej w postaci 2 dni aresztu.
Waniewski, kiedy na własnej skórze poznał warunki w areszcie, już nie „kozaczył”, tylko zdecydował szybko zapłacić te 100 złotych grzywny (dobrze, że wziął tyle pieniędzy ze sobą). Nie wdawał się chyba nawet w akademicką dyskusję, dlaczego za 30 złotych musi odsiedzieć dzień aresztu, a za 100 zł – dwa, skoro powinny to być przynajmniej trzy dni dodatkowego „odpoczynku”. Durnota „wymiaru sprawiedliwości” przejawia się nawet w takich rachunkach.
Z kolei rzecznik aresztu śledczego w Gliwicach, kpt. Mariusz Grabowski powiedział, że koszty spędzenia przez osadzonego jednej doby w areszcie jest ponad dwukrotnie wyższy, niż zarządzona wobec Waniewskiego grzywna i wynosi ok. 60 – 70 zł.
Czy Sąd Rejonowy w Gliwicach będzie domagał się, aby Marek Waniewski dopłacił tę różnicę?
Artykuł opublikowany na portalu wgospodarce.pl
Kopalnia Wujek 16 grudnia
16 grudnia 1981 roku. Data znana każdemu na Śląsku. Oddziały ZOMO i wojska spacyfikowały brutalnie strajk górników kopalni Wujek, aby przestraszyć inne strajkujące zakłady. Padły strzały.
W pacyfikacji zginęło 9 górników: Jan Stawisiński, Joachim Gnida, Józef Czekalski, Krzysztof Giza, Ryszard Gzik, Bogusław Kopczak, Andrzej Pełka, Zbigniew Wilk, Zenon Zając, a 21 zostało rannych.
20 stycznia 1982 Prokuratura Garnizonowa w Gliwicach umarza śledztwo w sprawie śmierci górników z Wujka. Jej zdaniem członkowie plutonu specjalnego działali w warunkach obrony koniecznej i użyli broni zgodnie z przepisami.
9 lutego sąd Śląskiego Okręgu Wojskowego ogłasza wyrok na przywódców górniczego strajku w KWK Wujek. Stanisław Płatek skazany został na 4 lata, Jerzy Wartak na 3,5 roku, Adam Skwira i Marian Głuch po 3 lata, natomiast cztery osoby zostały uniewinnione.
Proces milicjantów plutonu specjalnego ZOMO, którzy zostali oskarżeni o strzelanie do górników rozpoczął się w marcu 1993 roku.
Na początku na ławie oskarżonych zasiadły 23 osoby, m.in. b. zastępca komendanta wojewódzkiego MO Marian Okrutny, b. dowódca oddziału ZOMO Kazimierz Wilczyński, b. dowódca plutonu specjalnego ZOMO Romuald Cieślak oraz 20 członków plutonu.
Ze względów zdrowotnych wyłączono sprawę Wilczyńskiego, który dowodził odblokowaniem kopalń. Sprawę gen. Czesława Kiszczaka, b. szefa MSW, sąd wyłączył do odrębnego postępowania także ze względu na zły stan jego zdrowia.
Ostatecznie w 2008 roku, w końcu zapadł prawomocny wyrok skazujący 14 byłych zomowców z plutonu specjalnego, którzy brali udział w pacyfikacji kopalń „Wujek” i „Manifest Lipcowy”. Sąd uznał wszystkich oskarżonych za winnych zbrodni komunistycznej. Otrzymali od 3,5 do 6 lat więzienia.
W 2009 roku, po 28 latach od masakry, Sąd Najwyższy ostatecznie utrzymał wyrok. Do dziś nie został osądzony były szef MSW generał Czesław Kiszczak, obciążany odpowiedzialnością za śmierć 9 górników z „Wujka”.
Zdaniem prokuratury, drogę do użycia broni w kopalni „Wujek” otworzył szyfrogram do jednostek milicji, wysłany przez Czesława Kiszczaka w 1981 roku. Generał miał już 5 procesów w tej sprawie.
W 2004 roku skazano go na 2 lata więzienia w zawieszeniu lecz potem został uniewinniony. Po kilku procesach, ostatecznie w 2013 roku sąd bezterminowo zawiesił jego sprawę ze względu na zły stan zdrowia.
Kopalnia Wujek 2014
13 grudnia 1981 roku koło godziny 7. ks. Bolczyk przybył na kopalnię Wujek, do łaźni łańcuszkowej, gdzie przygotowano stół i dębowy krzyż misyjny.
Ten sam, który od czternastu miesięcy towarzyszył wszystkim górniczym uroczystościom religijnym na „Wujku” – pamiętnej mszy św. odprawionej 2 listopada 1980 r. na schodach Domu Kultury za wszystkich zmarłych górników, rekolekcjom ewangelizacyjnym, uroczystości poświęcenia sztandaru.
Zapomniany jak Świtoń
Na konferencji, która odbyła się w niedzielę w Sejmie z okazji 30. rocznicy powstania Wolnych Związków Zawodowych (WZZ) nie było Kazimierza Świtonia z Katowic.
- Dorobiłem się… Mam dziś tysiąc złotych emerytury, do tego ciężko chorą żonę, która nigdy nie pracowała, ponieważ wychowywała szóstkę naszych dzieci. Chyba sprzedam autografy Ojca Świętego, bo nie mam z czego żyć – mówi Świtoń. Jest rozgoryczony. Ma niską emeryturę, bo od kiedy w marcu 1978 roku założył w Katowicach pierwszy w kraju Komitet Wolnych Związków Zawodowych, nie miał stałej pracy.
Kazimierz Świtoń, jego żona Dorota oraz pięcioro ich dzieci byli prześladowani przez Służbę Bezpieczeństwa z Katowic: stałe rewizje w ich domu, zatrzymywanie bez powodu w aresztach, aresztowanie Świtonia na pięć tygodni w czerwcu 1978, oczernianie, straszenie i znieważanie. W odwecie za WZZ władze Katowic na polecenie SB zamknęły prowadzony przez niego od dziesięciu lat zakład naprawy sprzętu telewizyjnego w centrum miasta.
W październiku 1978 r. wychodzącego z kościoła opozycjonistę, napadło czterech mężczyzn w cywilu. „Akcja” nastąpiła kilkadziesiąt metrów od kamienicy na ulicy Mikołowskiej w Katowicach, gdzie mieszkali Świtoniowie. Napastnicy wykręcili Świtoniowi ręce i zaczęli wciągać do stojącego na ulicy brązowego fiata 125p. Rozpoczęła się szamotanina. Dopiero porucznik milicji, przechodzący „przypadkiem” ulicą pomógł we wsadzeniu działacza WZZ do samochodu. Esbecy z pobitym i skutym Świtoniem pojechali do komendy milicji.
Po kilku godzinach Świtoń został aresztowany. Prokurator Andrzej Nastuła oskarżył go o… napaść na funkcjonariuszy. Jak wynika z notatki szefa SB w Katowicach do Dyrektora Departamentu III MSW w Warszawie zatrzymanie Świtonia było prowokacją, zakończoną sukcesem – czyli aresztowaniem.
Kolegium do spraw wykroczeń w Katowicach skazało go na 2 miesiące aresztu „za wywołanie zbiegowiska”. Świtoń od wyroku się odwołał.
Termin rozprawy wyznaczono na 2 marca 1979 roku. Wyrok w imieniu PRL miał wydać Gerard Jankowiak, ówczesny prezes Sądu Rejonowego w Katowicach. Oskarżycielem w procesie został wiceprokurator prokuratury rejonowej w Katowicach tow. Andrzej Nastuła.
Jednak już kilka tygodni wcześniej przedstawiciele SB kontaktowali się z sędzią Jankowiakiem. Ustalano, jak będzie wyglądał proces, kto zostanie wpuszczony na salę rozpraw (12 funkcjonariuszy SB, w tym dwie kobiety oraz dwóch tajnych współpracowników: „Tomek” i „Klucz”).
Świtonia z zaangażowaniem bronili dwaj adwokaci z Warszawy: Władysław Siła-Nowicki i Jan Olszewski. W czasie rozprawy oskarżony mówił, że »bronił się, bo został zaatakowany przez nieznajomych«.
Od kilkunastu miesięcy Świtoń przez kilka godzin czyta w archiwum Instytutu Pamięci Narodowej dokumenty na swój temat. To kilka tysięcy stron. Na kserokopie akt nie ma pieniędzy. Mozolnie przepisuje tysiące stron dokumentów do swojego laptopa.
– Pozbywam się złudzeń, co do wielu znajomych. Esbecja nadała mojej sprawie kryptonim „Emisariusz”. Zmontowano w 1977 roku sieć agentów, filmowano z ukrycia mnie i rodzinę, knuto i nękano, podsłuchiwano nas w domu. Do 1990 roku donosiło na mnie ponad 170 tajnych współpracowników. Ci, którzy mnie represjonowali mają dziś wysokie emerytury, i się ze mnie śmieją – mówi.
- Tak, byłem prezesem Sądu Rejonowego w Katowicach i skazałem Świtonia na rok więzienia. W czasie procesu SB nie manipulowało ani mną, ani innymi osobami. Kontakty z SB dotyczyły bezpieczeństwa sądu. Wyrok był moim zdaniem sprawiedliwy. Wydałem go po przesłuchaniu wielu świadków i analizie akt – stwierdza sędzia Jankowiak, który był wizytatorem w Sądzie Okręgowym w Katowicach. Teraz jest na zasłużonej emeryturze. – Świtoń to była tylko jedna z wielu spraw – dodaje po chwili sędzia.
IPN rozpoczyna śledztwo
Jankowiak ma jednak słabą pamięć. – Wszystko było ukartowane i ustalone: zeznania świadków, publiczność i wyrok – twierdzi Świtoń. Ma na to dowody – akta sprawy „Emisariusza”.
„Po konsultacji z prezesem sądu rejonowego w Katowicach ustalono sposób prawidłowego przebiegu rozprawy oraz zabezpieczenia oskarżonego. (…) Instruktaż ze świadkami – funkcjonariuszami MO przeprowadzi przed rozprawą kpt. J. Wieniewski z wydziału śledczego. Rozmowy profilaktyczno-sondażowe ze świadkami z zewnątrz przeprowadzi porucznik M. Merta i st. sierż. R. Obrok z Wydziału III. (…) Nie przewiduje się wezwania na rozprawę biegłych. Gdyby obrona wystąpiła z takim wnioskiem, przewodniczący składu orzekającego go oddali” – raportują swoim szefom funkcjonariusze SB w Katowicach przed procesem.
Wyrok wydany przez G. Jankowiaka został zmieniony w 1981 r. Sąd Okręgowy w Katowicach umorzył postępowanie, bo nie dopatrzył się przestępstwa.
- Wszczęliśmy śledztwo w sprawie popełnienia zbrodni komunistycznej przez funkcjonariuszy MO i SB. Stworzyli fałszywe dowody, dzięki którym sąd rejonowy w Katowicach skazał Świtonia – mówi Michał Skwara prokurator IPN w Katowicach.
Czy SB wywierała również wpływ na sędziego? Tym na razie IPN się nie zajmuje.
- Świtoń jest postacią tyleż bohaterską, co tragiczną. Niektórzy polityce do tej pory nie mogą wybaczyć mu publicznego oskarżenia w czasie jednej z debat w Sejmie prezydenta Lecha Wałęsy o agenturalną przeszłość. Niewygodny jest również antysemityzm Świtonia i ludzie, którymi się otaczał w czasie swego protestu na żwirowisku w 1998 roku w pobliżu obozu koncentracyjnego Auschwitz-Birkenau. Rządowi niepotrzebne są napięcia ze środowiskami żydowskimi – tak tłumaczy zapomnienie założyciela WZZ jeden z posłów Prawa i Sprawiedliwości ze Śląska.
Kazimierz Świtoń niczego nie żałuje. – Postąpiłbym tak samo, a swoich poglądów na temat prawdy i historii nigdy się nie wyprę – dodaje.
„Zapominanie” o Świtoniu to kolejny przykład marginalizowania roli opozycji niepodległościowej na Śląsku. Od lat zauważam, że politycy o Śląsku przypominają sobie jedynie w grudniu- z okazji Barbórki i rocznicy pacyfikacji strajku na „Wujku”.
[Artykuł został opublikowany w 2008 roku]
Atrakcyjne Świętochłowice
Od początku roku do połowy listopada w Świętochłowicach zameldowało się ponad 2,5 tysiąca osób. Zaskakujące, że w roku wyborów do samorządu przybyło chętnych do zamieszkania w mieście o jednym z największych poziomów bezrobocia i niemal całkowitym braku mieszkań.
Niedawne wybory w mieście wygrał ponownie urzędujący prezydent Dawid Kostempski, kandydat PO. Zdobył ponad 51 procent głosów i pokonał trzech konkurentów w pierwszej rundzie. Czy to był nokaut? A może kandydat „był na dopingu”?
Trochę statystyki (dane wg PKW):
Świętochłowice – liczba mieszkańców w 2014 r. – 49 638, z tego uprawnionych do głosowania w wyborach było 40 551 osób.
Dotarłem do danych, z których wynika, że od stycznia tego roku w Świętochłowicach do 14 listopada na pobyt stały i czasowy (ponad 3 miesiące) zameldowały się aż 2825 osoby. Można zatem założyć, że co miesiąc Świętochłowicom przybywało prawie 300 nowych mieszkańców. Wśród tych danych nie ma osób zameldowanych na krócej, niż kwartał.
W wyborach prezydenckich w tym mieście na czterech kandydatów głosowało 15 936 osób, a Kostempski zdobył 8 242 głosów (51.72 proc.). Wygrał wybory w pierwszej turze, przekraczając granicę 50 proc. głosami… 274 osób. To niewielka różnica. Odpowiada np. liczbie osób zameldowanych w mieście w ciągu miesiąca.
Przed rozpoczęciem kampanii wyborczej i w jej trakcie dochodziły z tego miasta informacje, że Świętochłowice nagle stały się bardzo atrakcyjnym miejscem do zameldowania (nie mylić z zamieszkaniem).
Fikcyjny meldunek
Temu trendowi dał się ponieść nawet sam Kostempski, który mimo, iż mieszka w kamienicy w centrum Katowic oraz wykańcza spory dom w elitarnej dzielnicy na przedmieściach miasta, zameldował się w Świętochłowicach. Po co? Ano po to, aby móc startować w wyborach na radnego z listy PO w Świętochłowicach (ułomna ustawa nie wymaga od startujących w wyborach prezydenckich zamieszkania).
Co prawda kodeks wyborczy mówi o tym, że kandydat na radnego musi „stale zamieszkiwać na obszarze danej gminy”, ale to martwy przepis, którym nikt się nie przejmuje. A szkoda. Łamanie prawa niektórym wchodzi w krew.
Zgodnie z Kodeksem wyborczym:
Przez „stałe zamieszkanie” należy rozumieć zamieszkanie w określonej miejscowości pod oznaczonym adresem z zamiarem stałego pobytu. W orzecznictwie zarówno sądów powszechnych, jak i sądów administracyjnych przyjmuje się, że za miejsce stałego pobytu nie uznaje się miejsca, w którym osoba jest zameldowana, ale w którym stale realizuje swoje podstawowe funkcje życiowe, tj. w szczególności mieszka, spożywa posiłki, nocuje, wypoczywa, przechowuje swoje rzeczy niezbędne do codziennego funkcjonowania, przyjmuje wizyty.
Kostempski podczas kampanii wyborczej był zameldowany w pewnym mieszkaniu w Świętochłowicach, ale mieszkał w Katowicach. Prezydent był odwożony do magistratu i przywożony do mieszkania w Katowicach służbowym autem z kierowcą.
Co przyciągnęło tych ludzi do miasta z najwyższym bezrobociem w regionie? Z danych zaczerpniętych ze strony PUP w Świętochłowicach w październiku bez pracy było prawie 2 tysiące osób, stopa bezrobocia wynosiła 15,7 proc (w województwie – 9,8 proc., w kraju – 11,5 proc.).
Walory turystyczne i ekologiczne? Nieprawdopodobne. Rewitalizacja Stawu Kalina, który skutecznie truje mieszkańców okazała się klapą ekonomiczną i wizerunkową, badaną przez ABW. Muzeum Powstań Śląskich (złośliwi dodają „imienia Dawida Kostempskiego”) będzie ekonomiczną pułapką, bo na jego utrzymanie miasto dołoży kilkaset tysięcy złotych.
Pożycza od tatusia
O Świętochłowicach, 50-tysięcznym mieście na Śląsku pomiędzy Chorzowem i Rudą Śląską oraz jego prezydencie, Dawidzie Kostempskim z PO napisałem sporo. Opisałem, jak to ukrył przed wyborcami fakt skazania za mataczenie po śmiertelnym wypadku samochodowym, zatrudnił w magistracie jako doradcy dziennikarza publicznej rozgłośni, w którego programach często występował, prokuratorskie postępowanie w sprawie opiekunek swego dziecka, zatrudnionych na etatach w samorządzie oraz sporo innych spraw.
Okazało się, że do oświadczenia majątkowego Kostempski nie wpisał drogiego zegarka, który nosi. Kiedy sprawa wyszła na jaw, prezydent tłumaczył się prymitywnie – najpierw, że „zegarek pożyczył od ojca”, a potem, że „pożycza od ojca, ale to chińska podróbka”.
Co na to CBA? Zapewne nic, bo otoczenie prezydenta wręcz chwali się dobrymi układami w służbach. Tak czy owak, wszystko na to wskazuje, że to nie koniec opowieści o „sołtysie ze Świętochłowic”, który miasto traktuje jak swój partyjny folwark.