„Polska będzie dalej stawiać na węgiel i inwestować w przemysł wydobywczy węgla” – powiedział we wtorek w Katowicach premier Donald Tusk na targach górniczych. Deklaracja premiera oprócz górników, najbardziej ucieszyła branżowych aferzystów, bo oznacza że ich korupcyjne źródło nie wyschnie.
Jutro rozpoczyna się proces, który lekko wstrząsnął branżą górniczą. „Lekko”, bo w dalszym ciągu na oficjalne odkrycie czeka kilka znacznie potężniejszych afer. W tym jedna o zasięgu międzynarodowym, z utworzonym w szwajcarskim banku „funduszem korupcyjnym”. Kiedy na jaw wyjdą wszystkie szczegóły tej afery, o ile naturalnie trzymający się mocno „czarny układ” na to pozwoli, to branżę górniczą czeka kadrowe „trzęsienie ziemi”.
– Gdyby na ławie oskarżonych usiadło kilkaset osób, to może wtedy wszyscy pojęliby skalę tego draństwa. Najciekawsze jest to, że ten proceder wciąż jest akceptowany, mimo raportów słanych do przełożonych przez oficerów służb specjalnych cywilnych i wojskowych, zatrudnionych na niejawnych etatach m.in. w spółkach górniczych –
stwierdza emerytowany oficer Służby Kontrwywiadu Wojskowego, który kilka lat pracował „pod przykryciem” w jednej ze spółek ministerstwa gospodarki. Stąd znajomość realiów.
Łapówek nie biorą górnicy, którzy ryzykują życie pracując na dole w kopalni, ale „białe kołnierzyki”. Na razie jednak na ławie oskarżonych Sądu Okręgowego w Katowicach zasiądzie 25 osób – byłych i obecnych dyrektorów śląskich kopalń oraz szefów państwowych spółek węglowych. O co są oskarżeni? O to, co w środowisku górniczym jest standardem – o korupcję.
Wykryta przez ABW afera wstrząsnęła środowiskiem górniczym, które jest odporne na zatrzymania i areszty swoich menedżerów, bo to się zdarza niemal co roku. Jednak po postawieniu prokuratorskich zarzutów w 2010 r. ówczesny minister gospodarki Waldemar Pawlak odwołał szefów dwóch największych spółek węglowych – Mirosława K. (Kompania Węglowa S.A.) i Stanisława G. (Katowicki Holding Węglowy S.A.). Pawlak ich odwołał, mimo że jego koledzy z PSL wywierali nań silną presję, aby tego nie robił, bo „może to zaszkodzić interesom partii”. Obie spółki od lat są w „kadrowym władaniu” ludowców.
Korumpować menedżerów miała spółka z Katowic Emes-Mining Service (EMS). Ujawnił to ABW współwłaściciel firmy Andrzej B., który pokłócił się o pieniądze ze swoim wspólnikiem – Antonim G. Andrzej B. w zamian za ujawnienie korupcji skorzystał z klauzuli bezkarności (podobnie jak Barbara Kmiecik w innej aferze) i jego zarzuty zostały umorzone. W sądzie wystąpi tylko w charakterze świadka. Jednak w biznesie jest skończony, podobnie jak spółka Emes-Mining Service, która jest w upadłości.
Akt oskarżenia obejmuje lata 2003–2008 wpływowi menedżerowie, a według niektórych moich źródeł – „główni rozgrywający” w branży, mieli przyjąć w sumie ponad 3 mln zł łapówek. Za co? Śledczy twierdzą, że EMS opłacał górniczych „rozgrywających” przy okazji przetargów na warte dziesiątki milionów złotych roboty w kopalniach, za przyspieszenie płatności faktur lub jako prezent za utrzymanie „przyjacielskich kontaktów”.
Zeznania i łapówki
Najwięcej według śledczych miał wziąć Janusz S., były już dyrektor kopalni Staszic (należącej do KHW), 523 tys. zł, oraz Leszek J. – jako prezes Jastrzębskiej Spółki Węglowej (aż 440 tys. zł, w transzach po 30 – 40 tys. zł).
Inni oskarżeni to m.in. Maksymilian K., były prezes Kompanii Węglowej, największej spółki górniczej w Europie (zarzut przyjęcia 300 tys. zł łapówek), jego następca Mirosław K. (16,5 tys. zł), Stanisław G., były prezes Katowickiego Holdingu Węglowego (185 tys. zł), Adam K., były dyrektor kopalni Szczygłowice (109 tys. zł), Stanisław L. (70 tys. zł), Artur K., były dyrektor kopalni Wieczorek (56 tys.), Czesław K., były dyrektor kopalni Zofiówka (25 tys. zł), Krzysztof O., były dyrektor kopalni Krupiński (8,5 tys. zł), Zbigniew Cz., były dyrektor kopalni Borynia (6,5 tys. zł) oraz kilku pracowników biura zarządu JSW (70−300 tys. zł).
– Właściwie to wszystkie patologie w górnictwie należałoby połączyć w jeden proces sądowy. Jednak nikomu na tym nie zależy. Z wyprowadzania pieniędzy z górnictwa, łapówek i „konsultacji” żyją całe rodziny „węglowych baronów”. Przy awansach ważne są koligacje, ukończone szkoły – raz awansuje koteria z AGH, a raz z Politechniki Śląskiej, no i przełożenia partyjne, czyli „klucz” mniej elegancko za czasów komuny zwany „nomenklaturą”. Raz rozdaje karty PO, ale znacznie częściej PSL
– wyjawia moje źródło.
Jednak w prokuratorskiej szafie dojrzewa coś znacznie poważniejszego. Od kilku lat w Prokuraturze Apelacyjnej w Katowicach prowadzone jest postępowanie, w którym do tej pory zarzuty korupcji usłyszało dwadzieścia osób, w tym kilku dyrektorów kopalń. Usłyszeli zarzuty przyjmowania łapówek od pracowników spółki Minova Ekochem z Siemianowic Śląskich, która jest jednym z największych w Europie producentów klejów i pianek do górnictwa. To produkty potrzebne w każdej kopalni, wykorzystuje się je do spajania i uszczelniania skał, tamowania wody czy wypełniania podziemnych pustek.
O wręczanie łapówek podejrzani są dwaj byli wiceprezesi Minova Ekochem oraz kilku pracowników marketingu. Minova jest częścią międzynarodowej grupy kapitałowej Orica, która działa na całym świecie – m.in. w Australii (główna siedziba), Polsce, Czechach, na Ukrainie, w Wielkiej Brytanii i RPA.
Zarzuty w tej sprawie usłyszeli do tej pory m.in. Artur K., były dyrektor kopalni Wieczorek (należy do Katowickiego Holdingu Węglowego), Józef S., były dyrektor kopalni Polska-Wirek (połączona z Halembą należy do Kompanii Węglowej), Bogdan Ś., były dyrektor kopalni Borynia, oraz Mieczysław M., były dyrektor kopalni Krupiński (obie kopalnie należą do Jastrzębskiej Spółki Węglowej). Jak widać niektóre nazwiska z tej afery powtarzają się w aferze EMS. To nie powinno dziwić, bo Minova Ekochem była konkurencją dla EMS.
Lepkie ręce
Z ustaleń śledczych wynika, że w Minovie Ekochem utworzono specjalny fundusz na łapówki. Aby go stworzyć podpisano dziesiątki, jeżeli nie setki fikcyjnych umów zleceń ze studentami. Za kilkaset złotych lub za… piwo zgadzali się na ich podpisanie. Z nieoficjalnych informacji wynika, że niektórzy z nich byli studentami prawa i niewykluczone, że są teraz aplikantami, asesorami lub… prokuratorami. Rekordzistką okazała się studentka psychologii, z którą zawarto umowy na kilkadziesiąt tysięcy złotych. Co miesiąc dział marketingu Minovy przygotowywał zestawienia dotyczące sprzedaży materiałów chemicznych dla poszczególnych kopalń i wyliczał procentową „prowizję” wypłacaną dyrektorom.
Minova płaciła w ten sposób za zamawianie jej produktów, a nie EMS oraz za to, żeby dyrektorzy kopalń nie reklamowali jakości sprzedawanych przez nią produktów.
Pieniądze na łapówki trafiały też do Polski ze specjalnego konta w szwajcarskim banku. Pracownicy spółki przewozili je w teczkach podczas służbowych delegacji. Kiedy już o sprawie dowiedzieli się śledczy, płacono miliony za milczenie. Prezesi Orica z Australii, kiedy zorientowali się o aferze i jej skali oraz zagrożeniu dla wiarygodności ich giełdowej spółki, zwolnili z kierowniczych stanowisk wielu menedżerów. Po zaangażowaniu Interpolu w śledztwo istniało bowiem podejrzenie, że korupcyjny proceder nie dotyczy jedynie Polski.
Jednym ze świadków oskarżenia jest Piotr W. Stracił stanowisko dyrektora kopalni Bielszowice po tym, jak władze Kompanii Węglowej dowiedziały się z Gazety Wyborczej o tym, iż poszedł na współpracę z prokuraturą, i zeznaje w sprawie afery Minova Ekochem. W. przyznał prokuratorom, że kiedy kierował kopalnią Polska-Wirek, wziął trzy łapówki po 1,5 tys. zł każda.
Jak widać „czarna branża” trzyma się mocno. Złamanie zmowy milczenia zostało ukarane.
Artykuł opublikowany we wrześniu 2013 roku na portalu wPolityce.pl Jak widać, w górnictwie bez zmian.