Okrut­ny żart Uszo­ka, czy­li Sośnierz

Andrzej Sośnierz jako kan­dy­dat PiS w wybo­rach na pre­zy­den­ta Kato­wic to albo okrut­ny żart z wybor­ców o jesz­cze pra­wi­co­wych poglą­dach albo sabo­taż PO i strzał w kola­no”. Pra­wo i Spra­wie­dli­wość się­ga po kan­dy­da­ta, któ­ry był boha­te­rem dwu­znacz­nej afe­ry korup­cyj­nej z udzia­łem pry­wat­nej fun­da­cji i zagra­nicz­nych kon­cer­nów farmaceutycznych.

Wyco­fa­nie się obec­ne­go pre­zy­den­ta Kato­wic Pio­tra Uszo­ka ze star­tu w wybo­rach wpro­wa­dzi­ło popłoch w sze­re­gi par­tii poli­tycz­nych. To okrut­ny żart na poże­gna­nie autor­stwa obec­ne­go pre­zy­den­ta, któ­ry przez lata wiecz­ne­go” rzą­dze­nia mia­stem do per­fek­cji opa­no­wał roz­gry­wa­nie lęków PO przed PiS i odwrotnie.

Nagle oka­za­ło się, że PO, PiS i SLD muszą wysta­wić swe­go kan­dy­da­ta. Rów­no­wa­ga sta­no­wisk i wpły­wów dla koali­cjan­tów”, któ­rej gwa­ran­tem był Piotr Uszok, zosta­ła zabu­rzo­na. Wcze­śniej­sze usta­le­nia (wice­pre­zy­den­ci z głów­nych par­tii w zamian za popar­cie i brak kon­ku­ren­cji), moż­na było o kant d… potłuc.

Kan­dy­da­tem PO na sta­no­wi­sko pre­zy­den­ta jest Arka­diusz Godlew­ski, obec­ny dyrek­tor Par­ku Ślą­skie­go, insty­tu­cji któ­ra jest prze­cho­wal­nią dzia­ła­czy tej par­tii, zatrud­nio­nych na róż­nych mniej lub bar­dziej potrzeb­nych sta­no­wi­skach. W wybo­rach star­tu­je tak­że poseł Jerzy Zię­tek, któ­ry pod koniec sierp­nia zre­zy­gno­wał z człon­ko­stwa w Plat­for­mie Oby­wa­tel­skiej. Jest naj­młod­szym wnu­kiem gen. Jerze­go Zięt­ka – powstań­ca ślą­skie­go, poli­ty­ka, ini­cja­to­ra wie­lu inwe­sty­cji w regio­nie w cza­sach PRL.

SLD rzu­ca do boju o fotel pre­zy­den­ta Kato­wic Mar­ka Szczer­bow­skie­go. To kato­wic­ki rad­ny z wie­lo­let­nim sta­żem, dyrek­tor Woje­wódz­kie­go Ośrod­ka Kul­tu­ry i Spor­tu Sta­dion Ślą­ski”. Spraw­ny gracz.

Ruch Auto­no­mii Ślą­ska tak­że ma swe­go kan­dy­da­ta. Jest nim Alek­san­der Uszok, krew­ny obec­ne­go pre­zy­den­ta. Za nim stoi nazwi­sko oraz rze­sza zwo­len­ni­ków separatystów.

A PiS? Par­tia Jaro­sła­wa Kaczyń­skie­go sta­wia na Andrze­ja Sośnierza.

- To dobry kan­dy­dat, któ­ry pozy­tyw­nie zapi­sał się w pamię­ci miesz­kań­ców regio­nu jako dyrek­tor Ślą­skiej Kasy Cho­rych. Po rezy­gna­cji z ponow­ne­go star­tu przez obec­ne­go pre­zy­den­ta Pio­tra Uszo­ka zde­cy­do­wa­li­śmy, że potrzeb­ny jest kan­dy­dat, któ­ry tra­fi do jego kon­ser­wa­tyw­ne­go elektoratu 

- powie­dział PAP Woj­ciech Sza­ra­ma czło­nek Komi­te­tu Poli­tycz­ne­go PiS.

Szko­da, że poseł Sza­ra­ma spra­wia wra­że­nie, że nie wie o udzia­le Sośnie­rza w afe­rze z Fun­da­cją Zamek Chu­dów, któ­rą opi­sy­wa­łem w 2003 roku w arty­ku­le Kasa Fun­da­cji zabyt­ków” Rzecz­po­spo­li­tej”. Może ani Sza­ra­ma, ani inni poli­ty­cy Pra­wa i Spra­wie­dli­wo­ści nie arty­ku­łu czy­ta­li, zatem przy­to­czę obszer­ne fragmenty:

W cza­sach, gdy Ślą­ską Kasą Cho­rych kie­ro­wał Andrzej Sośnierz, fir­my, któ­re pod­pi­sy­wa­ły z nią kon­trak­ty, wpła­ca­ły jed­no­cze­śnie set­ki tysię­cy zło­tych na kon­to Fun­da­cji Zamek Chu­dów. Zało­ży­cie­lem i doży­wot­nim pre­ze­sem fun­da­cji jest Andrzej Sośnierz. 

Pie­nią­dze dla Fun­da­cji Zamek Chu­dów wpła­ca­ły od 1998 roku fir­my medycz­ne i far­ma­ceu­tycz­ne. Na liście spon­so­rów jest też kil­ka spół­ek infor­ma­tycz­nych i ban­ki. Z naszych infor­ma­cji wyni­ka, że fir­my, któ­re wpła­ca­ły pie­nią­dze na kon­to fun­da­cji, jed­no­cze­śnie pod­pi­sy­wa­ły intrat­ne kon­trak­ty ze Ślą­ską Kasą Cho­rych. Dostar­cza­ły leki, sprzęt kom­pu­te­ro­wy albo opro­gra­mo­wa­nie. Przy­chod­nie lekar­skie, któ­re wspo­ma­ga­ły fun­da­cję Sośnie­rza, otrzy­my­wa­ły w tym samym cza­sie z kasy kon­trak­ty na lecze­nie pacjentów. 

Z wyka­zu wpłat na kon­to fun­da­cji, do któ­re­go dotar­ła Rz” wyni­ka, że szczo­drym spon­so­rem fun­da­cji Sośnie­rza był Com­pu­ter­Land (od 1998 roku do koń­ca 2002 roku – 18 wpłat) oraz przed­sta­wi­ciel­stwa kon­cer­nów far­ma­ceu­tycz­nych: Sche­ring Plo­ugh Cen­tral East AG (13 wpłat), Eli Lil­ly Pol­ska (7 wpłat), John­son & John­son Poland (4 wpła­ty), Novar­tis Poland (2 wpła­ty), Roche Pol­ska (6 wpłat), Gla­xo­Smi­th­Kli­ne (5 wpłat) oraz hur­tow­nia far­ma­ceu­tycz­na Far­ma­col (5 wpłat). 

Wpła­ca­ły też pry­wat­ne przy­chod­nie lekar­skie, np. Samo­dziel­na Pra­cow­nia Dia­gno­sty­ki Obra­zo­wej Tomo­graf z Tych (25 wpłat), ADO-MED 2 ze Świę­to­chło­wic (7 wpłat) czy nie­pu­blicz­ny ZOZ Reme­dium z Kato­wic (3 wpła­ty). Wła­ści­ciel­ką Reme­dium jest żona Sośnie­rza, z któ­rą ma on roz­dziel­ność majątkową. 

- Wła­ści­ciel Tomo­gra­fu to mój wie­lo­let­ni przy­ja­ciel. Jego fir­ma nie była trak­to­wa­na w kasie cho­rych lepiej, niż inne, co moż­na spraw­dzić prze­glą­da­jąc kwo­ty kon­trak­tów. Znam też Andrze­ja Olszew­skie­go, wła­ści­cie­la Far­ma­co­lu. Ta fir­ma nigdy nie mia­ła żad­nych kon­trak­tów ani kon­tak­tów komer­cyj­nych ze Ślą­ską Kasą Cho­rych – zapew­nia Sośnierz. 

Usta­li­li­śmy jed­nak, że Far­ma­col był dostaw­cą leków dla Ślą­skiej Kasy Cho­rych. Dostar­czał kasie leki pro­du­ko­wa­ne przez fir­my, któ­re spon­so­ro­wa­ły fun­da­cję. Przy­kła­dy? Fir­ma Elli Lil­ly – zna­czą­cy spon­sor fun­da­cji – wytwa­rza abci­xi­mab, lek sto­so­wa­ny w ostrych zapa­le­niach wień­co­wych oraz gem­ci­ta­bi­ne, sto­so­wa­ny w far­ma­ko­te­ra­pii nowo­two­rów. Inny dona­tor fun­da­cji Sche­ring AG jest pro­du­cen­tem i dostaw­cą leków inter­fe­ro­no­wych Sche­ring Plo­ugh – leków sto­so­wa­nych w che­mio­te­ra­pii, Roche zaś pro­du­ku­je ery­tro­pe­ty­nę i leki inter­fe­ro­no­we. Wszyst­kie wymie­nio­ne spe­cy­fi­ki były kupo­wa­ne przez Ślą­ską Kasę w ramach pro­gra­mów zdrowotnych. 

Związ­ki mię­dzy fir­ma­mi, któ­re otrzy­my­wa­ły kon­trak­ty z kasy cho­rych, a fun­da­cją Sośnie­rza były bar­dzo bliskie. 

W 2000 roku Ślą­ska Kasa pod­pi­sa­ła dwie umo­wy z kra­kow­ską fir­mą SKK Sys­tem Kodów Kre­sko­wych o łącz­nej war­to­ści ponad 25,5 tys zł na dosta­wę dru­ka­rek kodów kre­sko­wych i prze­no­śne­go ter­mi­na­lu. W tym samym roku SKK spon­so­ro­wa­ła fun­da­cję Sośnierza. 

[…]

Prze­ło­mem w finan­sach fun­da­cji był jed­nak rok 1999 r. – dokład­nie ten sam, w któ­rym Sośnierz został dyrek­to­rem Ślą­skiej Regio­nal­nej Kasy Cho­rych w Kato­wi­cach. Na kon­to jego fun­da­cji wpły­nę­ło wów­czas 91 tys. zł. W kolej­nych latach dyrek­to­ro­wa­nia Sośnie­rza kasa fun­da­cji pęcz­nia­ła jesz­cze bar­dziej: w 2000 r. tra­fi­ło do niej ponad 485 tys. zł, a w 2001 r. – ponad 800 tys. zł. 

Pol­ska pro­ku­ra­tu­ra przez kil­ka mie­się­cy spraw­dza­ła, czy wpła­ty na kon­to fun­da­cji nie mia­ły związ­ku z kon­trak­ta­mi zawie­ra­ny­mi przez Ślą­ską Kasę Cho­rych. W 2004 roku śledz­two umo­rzy­ła, mimo że w 2002 r. spół­ka zależ­na Sche­ring-Plo­ugh dzia­ła­ją­ca w Pol­sce zapła­ci­ła według ame­ry­kań­skiej Komi­sji Papie­rów War­to­ścio­wych i Gieł­dy (SEC) ok. 76 tys. dola­rów na rzecz Fun­da­cji Zamek Chu­dów, na cze­le któ­rej stał ówcze­sny dyrek­tor Ślą­skie­go Fun­du­szu Zdrowia.

W grę wcho­dzi­ły tym razem m.in. prze­tar­gi na dosta­wy leków. Za to dzia­ła­nie Scher­ring-Plo­ugh musiał uiścić karę w wyso­ko­ści 500 tys. dola­rów.[http://​www​.sec​.gov/​l​i​t​i​g​a​t​i​o​n​/​l​i​t​r​e​l​e​a​s​e​s​/​l​r​18740​.​htm]

Z ofi­cjal­ne­go rapor­tu SEC:

S‑P Pol­ska wypła­cił Fun­da­cji wię­cej pie­nię­dzy niż jakie­mu­kol­wiek inne­mu odbior­cy pro­mo­cyj­nych daro­wizn. W 20002001 roku wpła­ty dla Fun­da­cji skła­da­ły się na oko­ło 40 do 20 proc. całe­go budże­tu S‑P Pol­ska prze­zna­czo­ne­go na daro­wi­zny pro­mu­ją­ce kor­po­ra­cję. Co wię­cej, Fun­da­cja była jedy­nym odbior­cą takich daro­wizn, któ­ry otrzy­mał kil­ka wpłat (czte­ry w 2000 i sie­dem w 2001 roku), co było wyso­ce nie­spo­ty­ka­ną praktyką.” 

[http://www.sec.gov/litigation/admin/3449838.htm]

Na mój głos Sośnierz liczyć nie może, i będę do tego gorą­co nama­wiał moich zna­jo­mych. Iro­nią losy było­by, gdy­by nie­uda­ne manew­ry per­so­nal­ne i nie­udol­na poli­ty­ka PiS na szcze­blu regio­nu dopro­wa­dzi­ły do tego, że pre­zy­den­tem Kato­wic zosta­nie przed­sta­wi­ciel Ruchu Auto­no­mii Śląska.

Życio­rys poli­tycz­ny Sośnie­rza jest barw­ny. W 2002 r. star­to­wał po raz pierw­szy w wybo­rach na pre­zy­den­ta Kato­wic, zajął wów­czas dru­gie miej­sce, w pierw­szej turze zwy­cię­żył Piotr Uszok. W wybo­rach w 2005 r. został posłem z ramie­nia Plat­for­my Oby­wa­tel­skiej, został wyklu­czo­ny z tej par­tii za kry­ty­kę sta­no­wi­ska jej kie­row­nic­twa w spra­wie odmo­wy zawar­cia koali­cji PO-PiS.

Potem nale­żał do klu­bu par­la­men­tar­ne­go PiS. Na pre­ze­sa Naro­do­we­go Fun­du­szu Zdro­wia powo­łał go pre­mier Jaro­sław Kaczyń­ski. Funk­cję tę peł­nił w latach 20062007. Zre­zy­gno­wał z niej po wybo­rach w 2007 r., kie­dy został posłem z listy PiS.

W 2010 r. wystą­pił z klu­bu par­la­men­tar­ne­go tej par­tii i prze­szedł do klu­bu Pol­ska Jest Naj­waż­niej­sza. Start do Sej­mu z list tego ugru­po­wa­nia w 2011 r. nie przy­niósł mu man­da­tu. Czy teraz się uda? Śmiem wątpić.

Cuch­ną­cy pro­blem wyborczy

Nie wia­do­mo, skąd wzię­ły się zani­żo­ne wyni­ki badań tok­sycz­ne­go sta­wu Kali­na w Świę­to­chło­wi­cach, i kto za to odpo­wia­da. Bar­dzo praw­do­po­dob­ne jest, że gmi­na będzie musia­ła zwró­cić kil­ka­dzie­siąt milio­nów zło­tych unij­nej dota­cji, bo zasto­so­wa­na tech­no­lo­gia rewi­ta­li­za­cji nie zapew­nia uzy­ska­nia efek­tu ekologicznego.

Nie cich­nie skan­dal wywo­ła­ny skan­da­lem wokół rewi­ta­li­za­cji sta­wu Kali­na w Świę­to­chło­wi­cach na Ślą­sku. Mia­ło być pięk­nie – cuch­ną­cy ściek pełen tok­sycz­nych feno­li i innych rako­twór­czych związ­ków, dzię­ki pie­nią­dzom z Unii Euro­pej­skiej miał się zamie­nić w czy­sty staw, w któ­rym będą pły­wać ryby i wypo­czy­wać mieszkańcy.

kalina

Tak przy­naj­mniej obie­cy­wał pre­zy­dent mia­sta Dawid Kostemp­ski i taką eko­lo­gicz­ną wizję roz­ta­czał przed oszo­ło­mio­ny­mi świę­to­chło­wi­cza­na­mi. Z kal­ku­la­cji kosz­tów wyszło, że na oczysz­cze­nie trze­ba 30 mln zł. W 85 pro­cen­tach mia­ła to pokryć unij­na dota­cja. Prze­targ na pra­ce, któ­re mia­ły się zakoń­czyć w lip­cu przy­szłe­go roku, wygra­ło kon­sor­cjum z fir­mą VIG na czele.

Kil­ka­na­ście dni temu z inwe­sty­cji, z któ­rej pre­zy­dent Kostemp­ski chciał zro­bić atut wybor­czy, wyco­fa­ło się kon­sor­cjum firm. Na nic zda­ły się despe­rac­kie pró­by rato­wa­nia resz­tek wia­ry­god­no­ści przez Kostemp­skie­go i jego eki­pę. Niko­go nie prze­ko­na­ła ich argu­men­ty i ama­torsz­czy­zna na kon­fe­ren­cji pra­so­wej oraz zapew­nie­nia, że to gmi­na wypo­wie­dzia­ła wyko­naw­cy umowę.

Było jed­nak odwrot­nie. Z inwe­sty­cji wyco­fa­ło się konsorcjum.

– Naszym zda­niem nie ma moż­li­wo­ści oczysz­cze­nia wody sta­wu Kali­na, czy­li osią­gnię­cia efek­tu eko­lo­gicz­ne­go w zapro­jek­to­wa­nej tech­no­lo­gii aera­cji ze wzglę­du na wie­lo­krot­ne prze­kro­cze­nia indek­su feno­li. Przy­ję­ta tech­no­lo­gia napo­wie­trza­nia jest rów­nież szko­dli­wa ze wzglę­du na zagro­że­nie wpro­wa­dze­nia do powie­trza nie­bez­piecz­nych dla zdro­wia i życia ludz­kie­go innych tok­sycz­nych sub­stan­cji, któ­re znaj­du­ją się w sta­wie – przy­zna­je Zdzi­sław Sewe­ryn, pre­zes zarzą­du spół­ki VIG.

Cóż to jest ten efekt eko­lo­gicz­ny”? Otóż Unia Euro­pej­ska nie daje pie­nię­dzy na pięk­ne oczy. Trze­ba było wymy­ślić patent”, czy­li prze­ko­nać o tym, że dzię­ki pie­nią­dzom UE nad Kali­na będzie czy­ste nie­bo, trwa zie­lo­na a woda – źró­dla­na, zamiast tej brą­zo­wej pulpy.

Bez efek­tu

Jak wyni­ka z umo­wy, mier­ni­kiem efek­tu eko­lo­gicz­ne­go” miał być poziom stę­że­nia feno­li, któ­ry powi­nien być nie więk­szy niż 2 mg/​l (czy­li zgod­nie z roz­po­rzą­dze­niem Mini­stra Śro­do­wi­ska odpo­wia­dać wyma­ga­niom sta­wia­nym przez wody śród­lą­do­we będą­ce śro­do­wi­skiem życia ryb w warun­kach natu­ral­nych”) oraz uniesz­ko­dli­wie­nie co naj­mniej 20 tysię­cy ton (!) osa­dów z dna stawu.

- Stwier­dzi­li­śmy, że stę­że­nie feno­li waha­ło się od 220 do 1700 mg/​l. Było to znacz­nie wię­cej, niż wyni­ka­ło z danych prze­ka­za­nych nam przez Urząd Mia­sta przed prze­tar­giem – mówi Sewe­ryn.

Zapla­no­wa­na meto­da napo­wie­trza­nia sta­wu (aera­cja likwi­du­je feno­le) nie może być sto­so­wa­na. Za duże jest stę­że­nie tych związ­ków che­micz­nych. Roz­grze­ba­nie” Kali­ny spo­wo­do­wa­ło, że ze sta­wu zaczę­ły się uno­sić tru­ją­ce opa­ry w więk­szym niż do tej pory stężeniu.

Nadal nie wia­do­mo, dla­cze­go pro­jekt rewi­ta­li­za­cji, któ­ry zło­żo­no do wnio­sku o dota­cję unij­ną nie zakła­dał wła­ści­wych stężeń.

– Nie moż­na było osią­gnąć cze­go­kol­wiek przy zasto­so­wa­niu tej meto­dy, któ­ra for­so­wa­li pod­wład­ni Kostemp­skie­go. To wyrzu­co­ne pie­nią­dze. Sądzę, że dla pre­zy­den­ta liczył się efekt medial­ny, a nie eko­lo­gicz­ny – wyja­śnia jeden z urzęd­ni­ków świę­to­chło­wic­kie­go magistratu.

To ozna­cza, że cała ope­ra­cja pt. rewi­ta­li­za­cja sta­wu Kali­na” była pozor­na, i nie­wy­klu­czo­ne że jej orga­ni­za­to­rom moż­na będzie posta­wić przy­naj­mniej zarzut oszustwa.

Inspek­tor nic nie wie

Nie­praw­do­po­dob­nie jest tak­że to, że do nad­zo­ru nad pro­jek­tem, w któ­ry chcia­no wpom­po­wać kil­ka­dzie­siąt milio­nów zło­tych, nie został zaan­ga­żo­wa­ny Woje­wódz­ki Inspek­to­rat Ochro­ny Śro­do­wi­ska w Katowicach.

- Jako inspek­cja nie uczest­ni­czy­li­śmy w przy­go­to­wy­wa­niu pro­jek­tu rewi­ta­li­za­cji tego miej­sca, nie posia­da­my więc wyni­ków badań i eks­per­tyz, nie uczest­ni­czy­li­śmy też w żaden spo­sób w wybo­rze meto­dy rewi­ta­li­za­cji. Całość tema­tu pro­wa­dzi Urząd Mia­sta w Świę­to­chło­wi­cach, któ­ry posia­da peł­ną doku­men­ta­cję, kon­tro­lu­je prze­bieg pro­wa­dzo­nych prac i podej­mu­je wszel­kie decy­zje z nimi związane 

potwier­dza nasze szo­ku­ją­ce usta­le­nia Anna Wrze­śniak, Ślą­ski Woje­wódz­ki Inspek­tor Ochro­ny Śro­do­wi­ska w Katowicach.

- Do spra­wy rewi­ta­li­za­cji sta­wu Kali­na Woje­wódz­ki Inspek­to­rat Ochro­ny Śro­do­wi­ska w Kato­wi­cach będzie mógł się włą­czyć dopie­ro po zakoń­cze­niu prac. Nasza rola będzie pole­gać na spraw­dze­niu efek­tu eko­lo­gicz­ne­go, o ile Urząd Mia­sta zwró­ci się o to do nas – dodaje.

Nie mniej waż­ny dla miesz­kań­ców jest wymiar zdro­wot­ny, bowiem wraz z roz­po­czę­ciem prac rekul­ty­wa­cyj­nych, do atmos­fe­ry prze­do­sta­ją się zwięk­szo­ne ilo­ści tok­sycz­nych sub­stan­cji. To sub­stan­cje, któ­re mogą wywo­łać wzrost zacho­ro­wań na cho­ro­by nowo­two­ro­we i wady pło­du. Wszyst­ko wska­zu­je na to, że Dawid Kostemp­ski (zwa­ny w par­tyj­nych krę­gach Del­fi­nem), nie­gdyś nadzie­ja ślą­skiej Plat­for­my Oby­wa­tel­skiej, poważ­nie nara­ził życie i zdro­wie miesz­kań­ców Świętochłowic.

Nie­daw­no rad­ni Świę­to­chło­wic przy­ję­li uchwa­łę zobo­wią­zu­ją­cą prze­wod­ni­czą­ce­go Rady Miej­skiej do poin­for­mo­wa­nia o zaist­nia­łej sytu­acji m.in. Naj­wyż­szą Izbę Kon­tro­li, Agen­cję Bez­pie­czeń­stwa Wewnętrz­ne­go, Cen­tral­ne Biu­ro Anty­ko­rup­cyj­ne, i Pro­ku­ra­tu­rę Ape­la­cyj­ną w Kato­wi­cach. Oto­cze­nie pre­zy­den­ta jest jed­nak spo­koj­ne. Ufa­ją miej­skim opo­wie­ściom o tym, że ich szef jest moc­ny, i mogą mu skoczyć”.

Jesień

23 wrze­śnia roz­po­czy­na się kalen­da­rzo­wa jesień. 

Astro­no­micz­na roz­po­czy­na się dokład­nie pod­czas rów­no­no­cy jesien­nej, rów­nież ok. 23 września.

Processed with VSCOcam with b4 preset

Mac­ki bez­pie­ki wokół Zbi­gnie­wa Religi

Pro­fe­sor Zbi­gniew Reli­ga był na Ślą­sku przez nie­mal czte­ry lata inwi­gi­lo­wa­ny przez Służ­bę Bez­pie­czeń­stwa. Do same­go koń­ca PRL‑u kon­tro­lo­wa­no jego kore­spon­den­cję, a dono­si­ło na nie­go co naj­mniej dwóch szpicli.

Nawet SB doce­nia­ła talent i oso­bo­wość pro­fe­so­ra Zbi­gnie­wa Reli­gi. Świad­czy o tym kryp­to­nim kwe­stio­na­riu­sza ewi­den­cyj­ne­go, w któ­rym roz­pra­co­wy­wa­no kar­dio­chi­rur­ga – Uni­kat”. Zało­że­nie takie­go kwe­stio­na­riu­sza ozna­cza­ło, że SB inte­re­so­wa­ła się taką oso­bą. Wnio­sek o inwi­gi­la­cję Zbi­gnie­wa Reli­gi zło­żył 12 grud­nia 1986 r. kapi­tan Jerzy Obtu­ło­wicz z SB w Zabrzu.

religa

Docent Reli­ga od dwóch lat pra­co­wał na Ślą­sku – był m.in. kie­row­ni­kiem Kate­dry i Kli­ni­ki Kar­dio­chi­rur­gii Ślą­skiej Aka­de­mii Medycz­nej w Kato­wi­cach – Wydzia­łu Lekar­skie­go w Zabrzu. Z kolei Obtu­ło­wicz był doświad­czo­nym esbe­kiem. Oprócz tego, że inwi­gi­lo­wał śro­do­wi­sko naukow­ców i stu­den­tów medy­cy­ny w Zabrzu, roz­pra­co­wy­wał rów­nież Soli­dar­ność Walczącą”.

Cóż tak zanie­po­ko­iło kapi­ta­na Obtu­ło­wi­cza, że rok po uda­nym prze­szcze­pie ser­ca przez docen­ta Reli­gę, zde­cy­do­wał się na inwi­gi­la­cję kar­dio­chi­rur­ga? To banal­ne. W aktach prze­cho­wy­wa­nych w archi­wum IPN w Kato­wi­cach zacho­wał się mel­du­nek, że 21 listo­pa­da 1986 r. uzy­ska­no agen­tu­ral­ną infor­ma­cję o Reli­dze, któ­ra była uza­sad­nie­niem zało­że­nia Kwe­stio­na­riu­sza Ewi­den­cyj­ne­go kryp­to­nim Uni­kat”. Reli­ga poja­wiał się w doku­men­tach SB jako oso­ba roz­pra­co­wy­wa­na, czy­li figurant.

Agent dono­sił, że kardiochirurg:

Pre­zen­tu­je opo­zy­cyj­ne do władz poglą­dy. Pod­czas dys­ku­sji pro­wo­ku­je tema­ty poli­tycz­ne o cha­rak­te­rze nega­tyw­nym. Z roz­mów jakie pro­wa­dzi doc. Z. Reli­ga wyni­ka, iż dys­po­nu­je mate­ria­ła­mi i wydaw­nic­twa­mi pod­ziem­ny­mi, jak­kol­wiek sam ich nie kol­por­tu­je. Z ope­ra­cyj­ne­go roz­po­zna­nia wyni­ka, że w sprzy­ja­ją­cych warun­kach może pod­jąć dzia­ła­nia o cha­rak­te­rze nega­tyw­nym politycznie”.

Po tym dono­sie machi­na inwi­gi­la­cji Reli­gi ruszy­ła. Infor­ma­to­rzy SB dzia­ła­li nawet pod­czas spo­tkań towa­rzy­skich. Jeden z takich dono­sów powstał wio­sną 1987 r.

Figu­rant w dniu 27.02.1987 będąc pod wpły­wem alko­ho­lu prze­ka­zał swój samo­chód do pro­wa­dze­nia swe­mu kole­dze dr Jano­wi Brzo­zow­skie­mu, któ­ry był rów­nież pod wpły­wem alko­ho­lu. Zatrzy­ma­ny przez funk­cjo­na­riu­szy wywo­łał awan­tu­rę. Od kie­row­cy dra J. Brzo­zow­skie­go pobra­no krew, któ­ra po bada­niu zawie­ra­ła 2,1 pro­mi­la. Figu­rant (czy­li Z. Reli­ga – przyp. TS) wyko­rzy­stu­jąc swój sta­tus zawo­do­wy i zwią­za­na z tym pozy­cje spo­łecz­ną sta­ra się wymu­sić m.in. na Kole­gium ds. Wykro­czeń w Zabrzu umo­rze­nie spra­wy wobec dr. J. Brzozowskiego”.

– Na mili­cję zadzwo­nił jeden z uczest­ni­ków tego przy­ję­cia, z któ­rym Reli­ga miał ostry kon­flikt. Spra­wa była gło­śna w śro­do­wi­sku, a Reli­ga wie­dział, kto chciał go wro­bić, bo powie­dzie­li mu to … mili­cjan­ci – wspo­mi­na jeden z eme­ry­to­wa­nych pro­fe­so­rów uczelni.

Czy­ta­jąc zacho­wa­ne w IPN akta Uni­ka­ta” moż­na dziś poznać pseu­do­ni­my infor­ma­to­rów SB, któ­rzy dono­si­li na pro­fe­so­ra Reli­gę w Zabrzu. Sieć była gęsta. Czy prof. Reli­ga widział, kto na nie­go dono­sił? W wywia­dzie-rze­ce Jana Osiec­kie­go Zbi­gniew Reli­ga. Czło­wiek z ser­cem na dło­ni”, pro­fe­sor tak wspominał:

O tym, że ktoś na mnie dono­sił, dowie­dzia­łem się w trak­cie spraw­dza­nia przez sąd moje­go oświad­cze­nia lustra­cyj­ne­go przed wybo­ra­mi pre­zy­denc­ki­mi. Sędzia nawet pytał, czy chcę zoba­czyć listę agen­tów, któ­rzy byli w moim oto­cze­niu. Odmó­wi­łem. […] Taka wie­dza chy­ba nie uła­twia życia, wręcz prze­ciw­nie, raczej je utrud­nia. Po co zatru­wać się myślą, że ktoś, kogo darzy­łem sym­pa­tią i zaufa­niem, na mnie dono­sił? […] Sądzę, żebym mu wyba­czył, ale wolał­bym nie wie­dzieć, że mi ktoś bli­ski coś takie­go zrobił”. 

Na pro­fe­so­ra nie dono­sił nikt bli­ski. Uda­ło się usta­lić dane agen­ta o pseu­do­ni­mie Ana­tom”. To Jerzy Nożyń­ski, któ­ry został zwer­bo­wa­ny w 1977 roku, w cza­sie kie­dy był stu­den­tem Ślą­skiej Aka­de­mii Medycz­nej. Ana­tom” pra­cę w WOK roz­po­czął w 1985 roku. Obec­nie pra­cu­je w Ślą­skim Cen­trum Cho­rób Ser­ca w Zabrzu.

W czerw­cu 1987 roku kpt. Obtu­ło­wicz raportował:

Z roz­po­zna­nia ope­ra­cyj­ne­go pro­wa­dzo­ne­go przez t.w. Ana­tom” i k.s. SP” wyni­ka, iż doc. Z. Reli­ga zak­ty­wi­zo­wał swo­ją dzia­łal­ność spo­łecz­ną i nauko­wą. Po udzia­le jako dele­gat na Zjazd PRON kil­ka­krot­nie wyjeż­dżał do Cze­cho­sło­wa­cji w spra­wie prze­szcze­pu sztucz­nej ner­ki i sztucz­ne­go ser­ca. Był rów­nież gościem Kró­lew­skie­go Insty­tu­tu Kar­dio­lo­gicz­ne­go w Szwe­cji. Doc. Reli­ga spo­dzie­wa się przy­śpie­sze­nia swo­jej nomi­na­cji na sto­pień profesorski”.

TW to taj­ny współ­pra­cow­nik, a k.s. – kon­takt służbowy.

Kil­ka mie­się­cy póź­niej TW Ana­tom” i KS SP” dono­si­li, że:

W ostat­nim okre­sie u doc. Z. Reli­gi w jego świa­to­po­glą­dzie i kon­tak­tach z ludź­mi zacho­dzą dostrze­gal­ne zmia­ny. Począt­ko­wo jak sam twier­dzi odpo­wia­da­ła mu filo­zo­fia Kuro­nia. Przy­jazd do Zabrza i pomoc władz par­tyj­nych zmu­si­ła go do zwe­ry­fi­ko­wa­nia swo­ich poglą­dów. Z kle­rem utrzy­mu­je sto­sun­ki na tyle popraw­ne, ile wyma­ga­ją tego wzglę­dy służ­bo­we. Nie­zmier­nie pozy­tyw­nie odno­si się do władz par­tyj­nych KM PZPR. Wią­że się to rów­nież z jego przej­ściem wraz z zespo­łem do nowe­go ośrod­ka w Kato­wi­cach Ochojcu”.

Pod koniec listo­pa­da 1987 roku w dono­sach poja­wi­ła się cen­na z punk­tu widze­nia SB infor­ma­cja. Ana­tom” i SP” infor­mo­wa­li o kon­flik­cie pomię­dzy Z. Reli­ga a dyrek­to­rem Woje­wódz­kie­go Ośrod­ka Kar­dio­lo­gicz­ne­go, prof. Sta­ni­sła­wem Pasy­kiem, któ­ry był bez­po­śred­nim prze­ło­żo­nym kardiochirurga.

Wśród wie­lu przy­czyn poważ­nym argu­men­tem jest brak sub­or­dy­na­cji figu­ran­ta wobec swe­go zwierzch­ni­ka. Dyrek­tor WOK doma­ga się kon­sul­ta­cji i wyłącz­no­ści decy­zji w pro­wa­dzo­nych przez doc. Z. Reli­gę ope­ra­cji prze­szcze­pów ser­ca. Uza­sad­nia to dużą ceną zabie­gu i dużą śmier­tel­no­ścią. Swo­je argu­men­ty prze­ka­zał par­tyj­nym wła­dzom woje­wódz­kim i Rek­to­ro­wi Śl. AM w Kato­wi­cach. Poseł prof. Hager-Małec­ka przed­sta­wi­ła to jako głos posel­ski doma­ga­jąc się więk­szej ilo­ści zabie­gów tań­szych i ratu­ją­cych życie w miej­sce prze­szcze­pów ser­ca. W odpo­wie­dzi figu­rant nawią­zał ści­słą współ­pra­cę z Ban­kiem Tka­nek w Kato­wi­cach. W myśl poro­zu­mie­nia otrzy­my­wać będzie ze zwłok zastaw­ki ser­ca i przy­go­to­wy­wać z nich prze­szcze­py aktu­al­nie spro­wa­dza­ne za dewi­zy. Doce­lo­wo oszczęd­ność wyno­sić będzie ok. 2000 $ na 1 sztu­ce (1 zastaw­ce). Doc. Reli­ga do dnia 15.11.87 r. prze­by­wał na zwol­nie­niu lekar­skim w War­sza­wie w związ­ku z dole­gli­wo­ścią kręgosłupa”.

Dużo uwa­gi SB poświę­ca­ła spra­wie zasta­wek. Podej­rze­wa­no, że z ich sprze­da­ży na Zachód, Reli­ga zarabia.

Z roz­po­zna­nia ope­ra­cyj­ne­go pro­wa­dzo­ne­go przez TW ps. Ana­tom wyni­ka, że po urlo­pie doc. Z. Reli­ga przy­stą­pił do nawią­za­nia i zacie­śnie­nia współ­pra­cy z naukow­ca­mi radziec­ki­mi. W dal­szym cią­gu kon­kre­ty­zu­je się współ­pra­ca z Ban­kiem Tka­nek i moż­li­wo­ści sprze­da­ży zasta­wek na ryn­ki zachod­nie, głów­nie do USARFN. Doc. Reli­ga w spo­sób zde­cy­do­wa­ny potę­pił okres straj­ko­wy i straj­ku­ją­cych stwier­dza­jąc, iż jest to kolej­ny hamu­lec dla kra­ju i nie­prze­my­śla­nych dzia­łań b. związ­ków solidarnościowych”

– moż­na prze­czy­tać w infor­ma­cji z czerw­ca 1988 r.

Ostat­ni zacho­wa­ny donos na prof. Reli­gę jest z 20.06.1989 r.

Z roz­po­zna­nia ope­ra­cyj­ne­go pro­wa­dzo­ne­go przez t.w. ps. Ana­tom, ks. SP” i KK” wyni­ka, że figu­rant KA 63275 Z. Reli­ga po przy­jeź­dzie na Śląsk odciął się od wszel­kich związ­ków opo­zy­cyj­nych, co wie­lo­krot­nie publicz­nie przy­zna­wał i stał się lojal­nym wobec rzą­du i władz poli­tycz­nych oby­wa­te­lem. Za oka­za­ną mu pomoc w spo­koj­nym kon­ty­nu­owa­niu pra­cy nauko­wej i prak­tycz­nej w dzie­dzi­nie kar­dio­chi­rur­gii. Uwień­cze­niem jego pra­cy i pozy­cji jaką zaj­mu­je w pol­skiej kar­dio­chi­rur­gii sta­ło się wysu­nię­cie Z. Reli­gii (sic!) przez śro­do­wi­sko lekar­skie na kan­dy­da­ta do Sena­tu w 1989 r”.

Służ­ba Bez­pie­czeń­stwa inwi­gi­la­cję prof. Zbi­gnie­wa Reli­gi zakoń­czy­ła 21 czerw­ca 1989 r.

Kwa­śniew­ski

Po eks­ce­sach Alek­san­dra Kwa­śniew­skie­go w Char­ko­wie, jego dziw­nych kon­tak­tach biz­ne­so­wych itp. wła­ści­wie nic nie powin­no mnie zdzi­wić ani zaskoczyć.

A jed­nak…

Del­fin z Kali­ny, czy­li pycha kro­czy przed upadkiem

Miał być eko­lo­gicz­ny suk­ces, a jest eko­lo­gicz­na poraż­ka oraz ryzy­ko, że wkrót­ce w mie­ście będą się rodzi­ły kale­kie dzie­ci, a wybor­cy któ­rzy zaufa­li pre­zy­den­to­wi Dawi­do­wi Kostemp­skie­mu – czę­ściej cho­ro­wać na raka.

Mira­że, roz­ta­cza­ne przez pre­zy­den­ta Świę­to­chło­wic roz­my­wa­ją się. Nie­wie­le z obiet­nic wybor­czych, jakie chęt­nie skła­dał 4 lata temu sta­ło się fak­tem. Na szczę­ście dla kasy mia­sta. Wszyst­ko wska­zu­je na to, że Dawid Kostemp­ski (zwa­ny w par­tyj­nych krę­gach Del­fi­nem), nie­gdyś nadzie­ja ślą­skiej Plat­for­my Oby­wa­tel­skiej, poważ­nie nara­ził życie i zdro­wie miesz­kań­ców Świętochłowic.

Kostempski i ElaPię­cio­hek­ta­ro­wy staw Kali­na uprzy­krza życie miesz­kań­com świę­to­chło­wic­kiej dziel­ni­cy Zgo­da od ponad 40 lat. Z bez­od­pły­wo­we­go, zanie­czysz­czo­ne­go feno­lem zbior­ni­ka wydo­by­wa się fetor. Głów­nym tru­ci­cie­lem były pobli­skie zakła­dy che­micz­ne pro­du­ku­ją­ce far­by i lakie­ry. Przez lata w pobli­żu sta­wu usy­pa­no hał­dę odpa­dów popro­duk­cyj­nych. Spły­wa­ją­ce z niej wody ska­zi­ły zbior­nik meta­la­mi cięż­ki­mi, i nie tylko.

Staw Kali­na był wyzwa­niem dla nie­mal każ­dych władz Świę­to­chło­wic od wie­lu lat. Pró­bo­wa­no wcze­śniej cuch­ną­cy pro­blem, któ­ry od domów ludzi jest odda­lo­ny zale­d­wie o kil­ka­dzie­siąt metrów, jakoś roz­wią­zać. Wokół hał­dy powstał ekran o głę­bo­ko­ści 1012 m, któ­ry oka­zał się nie­wy­star­cza­ją­cą barie­rą, bo był za płyt­ki. Ska­żo­ny pozo­stał też sam staw – na dnie zale­ga war­stwa tok­sycz­ne­go, che­micz­ne­go osadu.

Rako­twór­cza niespodzianka

Do koń­ca nie wia­do­mo, kto Kostemp­skie­mu pod­su­nął pomysł rewi­ta­li­za­cji Kali­ny. Ponie­waż pamięć ludz­ka jest zawod­na, war­to przy­to­czyć kil­ka cyta­tów z depesz PAP sprzed kil­ku mie­się­cy, o tym jak mia­ło być pięknie:

Jak akcen­to­wał pre­zy­dent mia­sta Dawid Kostemp­ski, przed­się­wzię­cie jest naj­więk­szym tego typu w regio­nie i jed­nym z naj­więk­szych w Pol­sce. Choć w jego efek­cie do koń­ca lip­ca 2015 r. Kali­na powin­na być czy­sta (mają do niej wró­cić jesio­try), wcze­śniej oko­licz­nych miesz­kań­ców dotkną nie­do­god­no­ści zwią­za­ne ze smro­dem wydo­by­wa­nych zanie­czysz­czeń i ruchem ciężarówek.
– Ostat­nie dzie­się­cio­le­cia poka­zy­wa­ły, że pró­by oczysz­cza­nia sta­wu ze wszyst­kich zanie­czysz­czeń oka­zy­wa­ły się mało sku­tecz­ne. Od 2011 roku zaczę­li­śmy inten­syw­ne poszu­ki­wa­nia środ­ków finan­so­wych na reali­za­cję tego przed­się­wzię­cia i stwo­rze­nie takiej tech­no­lo­gii, któ­ra w spo­sób sku­tecz­ny i efek­tyw­ny pozwo­li przy­wró­cić war­to­ści przy­rod­ni­cze w tym miej­scu – wyja­śniał Dawid Kostemp­ski, pre­zy­dent Świętochłowic.”

Jak się oka­za­ło była to tyl­ko – w naj­lep­szym razie – sztucz­ka public rela­tions. Oszo­ło­mio­ny wizją przed­wy­bor­cze­go suk­ce­su na eko­lo­gii” ambit­ny pre­zy­dent Świę­to­chło­wic, żon­glu­ją­cy wizją dota­cji euro­pej­skich, roz­po­czął kil­ka mie­się­cy temu inwe­sty­cję. Pod­czas pod­pi­sa­nia umo­wy o dofi­nan­so­wa­nie w mar­cu 2012 r. Kostemp­ski perorował: 

Zatru­ty feno­lem i cuch­ną­cy staw Kali­na, któ­ry przez lata był dla władz i miesz­kań­ców eko­lo­gicz­nym wyrzu­tem sumie­nia, już wkrót­ce sta­nie się dumą i pereł­ką okolicy”.

Na spa­cer wokół Kali­ny w 2012 r. namó­wił nawet ówcze­sną mini­ster Elż­bie­tę Bień­kow­ską, któ­ra przy­łą­czy­ła się do chóru:

Ten, pierw­szy w regio­nie i naj­więk­szy w kra­ju pro­jekt rewi­ta­li­za­cji, będzie dowo­dem na to, że war­to poko­ny­wać barie­ry by wyko­rzy­stać unij­ne dota­cje dla zmie­nia­nia oto­cze­nia przy­rod­ni­cze­go i przy­wra­ca­nia natu­rze znisz­czo­nych przez czło­wie­ka terenów”.

Według obli­czeń inwe­sty­cja mia­ła kosz­to­wać 52 mln zł. Jed­nak po prze­tar­gu oka­za­ło się, że kon­sor­cjum trzech firm (VIG Sp. z o.o., Port Servi­ce Sp. z o.o. oraz PPR Com­plex Sp. z o.o.) jest w sta­nie to zro­bić za pra­wie 30 mln zł, nie­mal­że o poło­wę mniej, niż zakła­dał pro­jekt. I już pierw­sze pyta­nie: dla­cze­go wpro­wa­dzo­no taką korektę?

Łącz­ny koszt inwe­sty­cji wyno­si 29 977 780 zł, z cze­go 85 proc. to unij­ne dofi­nan­so­wa­nie (25 481 113 zł), 12 proc. pożycz­ka z WFO­ŚiGW w Kato­wi­cach (4 328 587 zł), a zale­d­wie trzy pro­cent to wkład gmi­ny (168 079 zł). Unia Euro­pej­ska daje, ale i wyma­ga. Warun­kiem otrzy­ma­nia dota­cji było uzy­ska­nie tzw. efek­tu eko­lo­gicz­ne­go, czy­li zapew­ne przy­naj­mniej tyle, że bajo­ro prze­sta­nie cuchnąć.

Pra­ce trwa­ły od wio­sny, cyster­ny wywo­zi­ły set­ki ton tru­ją­ce­go szla­mu z dna Kali­ny do Trój­mia­sta, gdzie były spa­la­ne i uty­li­zo­wa­ne. Ze stro­ny wyko­naw­ców cicho docho­dzi­ły lek­kie sygna­ły, że nie wszyst­ko prze­bie­ga zgod­nie z pla­nem i efek­tu eko­lo­gicz­ne­go nie da się uzy­skać nie tyl­ko do 2015 r., ale wcale.

Koniec eko­lo­gicz­nej bajki

We wto­rek ze sztan­da­ro­wej inwe­sty­cji, któ­ra mia­ła być per­łą w koro­nie” mene­dżer­skich doko­nań Dawi­da Kostemp­skie­go wyco­fa­ło się kon­sor­cjum. Przy oka­zji pre­zes spół­ki VIG ujaw­nił szo­ku­ją­ce fak­ty. Urząd mia­sta przede wszyst­kim nie zapła­cił za wyko­na­ne do tej pory pra­ce 8 mln zł. To duża kwo­ta, ale wobec pust­ki w kasie mia­sta – szokująca.

– Gmi­na Świę­to­chło­wi­ce od chwi­li zawar­cia umo­wy z naszym Kon­sor­cjum baga­te­li­zo­wa­ła zgła­sza­ne pro­ble­my, któ­re unie­moż­li­wia­ły osią­gnię­cie efek­tu eko­lo­gicz­ne­go inwe­sty­cji. Tego efek­tu pro­jek­tan­ci nie zakła­da­li, gdyż zama­wia­ją­cy, czy­li mia­sto, tego nie żąda­ło! – twier­dzi Zdzi­sław Sewe­ryn, pre­zes zarzą­du VIG.

To nie wszyst­ko. W oświad­cze­niu pre­zes Sewe­ryn zarzu­ca mia­stu, że urzęd­ni­cy zata­ili i nie prze­ka­za­li istot­nych doku­men­tów oraz infor­ma­cji na temat zanie­czysz­cze­nia tego, co kry­je dno stawu.

– Te war­stwy podo­sa­do­we po usu­nię­ciu osa­dów i ich odsło­nię­ciu powo­do­wać będą dal­szą emi­sje feno­li i związ­ków che­micz­nych do wody, i wtór­ne zanie­czysz­cze­nie sta­wu Kali­na. Abso­lut­nym bra­kiem odpo­wie­dzial­no­ści ze stro­ny Gmi­ny było baga­te­li­zo­wa­nie opi­nii spe­cja­li­stów o szko­dli­wo­ści zało­żo­nej tech­no­lo­gii oczysz­cze­nia wody przez aera­cję – doda­je Seweryn.

Zapla­no­wa­na meto­da napo­wie­trza­nia sta­wu (aera­cja likwi­du­je feno­le) nie może być sto­so­wa­na. Za duże jest stę­że­nie tych związ­ków che­micz­nych. Roz­grze­ba­nie” Kali­ny spo­wo­do­wa­ło, że ze sta­wu zaczę­ły się uno­sić tru­ją­ce opa­ry w więk­szym niż do tej pory stężeniu.

– Taka tech­no­lo­gia jest tak­że szko­dli­wa ze wzglę­du na zagro­że­nie wpro­wa­dze­nia do powie­trza nie­bez­piecz­nych dla życia i zdro­wia ludzi innych tok­sycz­nych sub­stan­cji, któ­re znaj­du­ją się w sta­wie. Były tez błę­dy w samym pro­jek­cie – doda­je Seweryn.
Te inne sub­stan­cje” to m.in. węglo­wo­do­ry aro­ma­tycz­ne, tolu­en, ksy­le­ny, piry­dy­na, któ­re – tak jak fenol, mają dzia­ła­nie rako­twór­cze oraz mogą wpły­wać na roz­wój płodów.

Nie­trud­no poli­czyć, że jest duże praw­do­po­do­bień­stwo, iż pierw­sze (nie daj Boże) kale­kie dzie­ci będą się w Świę­to­chło­wi­cach rodzi­ły póź­ną jesie­nią. Leka­rze twier­dzą, iż ostat­nio wzro­sła licz­ba cho­rych na raka.

Kostemp­skie­go to zagro­że­nie nie doty­czy. Nie jest zbyt­nio nara­żo­ny na smród i ryzy­ko, bo razem z rodzi­na miesz­ka w Kato­wi­cach, kil­ka­na­ście kilo­me­trów od mia­sta, któ­rym rzą­dzi”.

Spin pre­zy­den­ta
Kie­dy zaczę­ło w Świę­to­chło­wi­cach śmier­dzieć, to na spo­tka­niu z miesz­kań­ca­mi pre­zy­dent gło­sił uspo­ka­ja­ją­ce hasła (cytat za ser­wi­sem swie​to​chlo​wi​ce​.naszmia​sto​.pl):

Mamy eko­lo­gicz­ną bom­bę i musi­my ją roz­bro­ić. W prze­szło­ści pró­bo­wa­no już to zro­bić, ale nie uda­ło się. Wszyst­ko prze­ana­li­zo­wa­li­śmy i posta­no­wi­li­śmy oczy­ścić staw, bio­rąc pod uwa­gę wszyst­kie naj­now­sze tech­no­lo­gie – mówi Dawid Kostemp­ski. – Będzie trud­no pod­czas rewi­ta­li­za­cji. Miesz­kań­cy Zgo­dy wie­dzą, że kie­dy opa­da­nie poziom wody, to zaczy­na moc­niej śmier­dzieć. Pod­czas oczysz­cza­nia będzie hałas, będą przede wszyst­kim bar­dzo nie­przy­jem­ne zapa­chy, ale war­to prze­trwać te tru­dy, by raz na zawsze roz­wią­zać pro­blem zanie­czysz­czo­nej Kali­ny – pod­kre­śla Dawid Kostemp­ski. – Zyska­my bar­dzo atrak­cyj­ny teren, w sta­wie zno­wu poja­wią się ryby – doda­je pre­zy­dent miasta.”

Kie­dy afe­ra z Kali­ną się roz­la­ła, Kostemp­skie­mu z suk­ce­sem uda­ło się regio­nal­nym mediom wmó­wić, że to mia­sto wyrzu­ci­ło wyko­naw­cę z pla­cu budo­wy. Wyar­ty­ku­ło­wał prze­kaz do mediów w for­mie, że :

Fir­ma chcia­ła zna­czą­co zmie­nić sam pro­jekt, mia­ła też sze­reg swo­ich pomy­słów zwią­za­nych z pra­ca­mi, któ­re nie mogły zostać zaak­cep­to­wa­ne przez magistrat”.

Z wia­ry­god­nych źró­deł dowie­dzia­łem się, że spra­wą tej inwe­sty­cji zain­te­re­so­wa­ne są służ­by spe­cjal­ne. Nie­wy­klu­czo­ne bowiem, że całą dota­cję mia­sto będzie musia­ło zwrócić.
Ponie­waż Kostemp­ski zna się na sztucz­kach public rela­tions pro­po­nu­ję, aby w ramach Ice Buc­ket Chal­lan­ge oblał się wodą. Ze sta­wu Kalina.

Arty­kuł opu­bli­ko­wa­ny wpo​li​ty​ce​.pl

Bez­pie­ka i wam­pir z Zagłębia”

Służ­ba Bez­pie­czeń­stwa nie­zbyt przy­kła­da­ła się do śledz­twa w spra­wie Zdzi­sła­wa Mar­chwic­kie­go i jego bra­ci. Jego poszu­ki­wa­nia były jed­nak dla SB cen­ne, bo przy oka­zji zbie­ra­no oby­cza­jo­we haki” na inne osoby.

Lek­tu­ra mate­ria­łów gru­py SB Anna” pozwa­la wyobra­zić sobie ska­lę inwi­gi­la­cji spo­łe­czeń­stwa przez SB w cza­sach PRL. Akta opi­su­ją nie­zna­ne dotąd szcze­gó­ły zabójstw kil­ku­na­stu kobiet, za któ­re na szu­bie­ni­cę tra­fi­li bra­cia Zdzi­sław i Jan Mar­chwic­cy oraz wie­lo­let­nią bez­rad­ność milicji.

- Funk­cjo­na­riu­sze SB dzia­ła­li w pra­cu­ją­cej rów­no­le­gle z mili­cją gru­pie SB Anna”. – Bar­dziej nam prze­szka­dza­li, niż poma­ga­li. Przede wszyst­kim nie­chęt­nie dzie­li­li się infor­ma­cja­mi. Tak napraw­dę, to chy­ba SB nie cho­dzi­ło o zła­pa­nie wam­pi­ra”, ale o zbie­ra­nie haków” na ludzi – tłu­ma­czy jeden z mili­cjan­tów, któ­ry szu­kał wam­pi­ra”.

Służ­ba Bez­pie­czeń­stwa upar­cie szu­ka­ła pod­ło­ża poli­tycz­ne­go zabójstw. Tak tłu­ma­czo­no przy­pad­ki zbrodni:

Spraw­ca chciał ster­ro­ry­zo­wać spo­łe­czeń­stwo i uzy­skać roz­głos. Komu­ni­ka­ty w pra­sie, ofi­cjal­ne ape­le, pani­ka wśród kobiet i absen­cja w zakła­dach pra­cy wyka­zu­ją bez­sil­ność władz. […] Sama zbież­ność nazwisk ofiar: Gomuł­ka, Gie­rek, Sąsiek w zesta­wie­niu z data­mi prze­stępstw i oko­licz­no­ścia­mi im towa­rzy­szą­cy­mi są chy­ba wystar­cza­ją­cym uza­sad­nie­niem. Zagłę­bie zna­ne jest z naj­bar­dziej rewo­lu­cyj­nej posta­wy jego spo­łe­czeń­stwa w naj­bar­dziej cięż­kim dla kra­ju okre­sie zabo­rów i w cza­sie mię­dzy­wo­jen­nym. Stąd wywo­dzi się sze­reg wybit­nych dzia­ła­czy par­tyj­nych i pań­stwo­wych pia­stu­ją­cych wyso­kie sta­no­wi­ska. […] W porów­na­niu do innych regio­nów kra­ju, w tym tak­że Ślą­ska, spo­łe­czeń­stwo Zagłę­bia jest naj­mniej podat­ne na pro­pa­gan­dę kle­ru, potę­pia otwar­cie jego poli­tycz­ne aspi­ra­cje. W tej sytu­acji czyn­ni­kiem, któ­ry mógł­by pod­wa­żyć zaufa­nie tego spo­łe­czeń­stwa do władz jest wyka­za­nie ich bez­sil­no­ści. W pew­nym sen­sie spraw­ca, o ile dzia­ła sam, cel ten osiągnął”

– pisał major Jerzy Gru­ba 3 listo­pa­da 1968 r. w Ana­li­zie moty­wów dzia­ła­nia spraw­cy na pod­sta­wie usta­leń śled­czych i ope­ra­cyj­nych w spra­wie kryp­to­nim Anna”.

Oprócz mili­cyj­nych kon­fi­den­tów infor­ma­cji o podej­rza­nych o zabój­stwa dostar­cza­ła rów­nież agen­tu­ra Służ­by Bez­pie­czeń­stwa. Dono­sy do bez­pie­ki o tym, kto może być wam­pi­rem” wpły­wa­ły od 23 Taj­nych Współ­pra­cow­ni­ków, 101 kon­tak­tów pouf­nych i 37 kan­dy­da­tów na Taj­ne­go Współpracownika.

Uprzej­mie donoszę

Zacho­wa­ły się set­ki mel­dun­ków ope­ra­cyj­nych, w któ­rych spraw­dza­no infor­ma­cje z dono­sów oby­wa­te­li. W więk­szo­ści były to infor­ma­cje doty­czą­ce intym­nych szcze­gó­łów życia. Pisa­ły zdra­dza­ne kobie­ty i dono­si­ły na swo­ich part­ne­rów opi­su­jąc – praw­dzi­we bądź zmy­ślo­ne – szcze­gó­ły ich poży­cia, świad­czą­ce o tym, że mia­ły kon­takt z poten­cjal­nym wam­pi­rem”. Męż­czyź­ni denun­cjo­wa­li rywa­li. Rzu­ce­nie choć cie­nia podej­rze­nia w ano­ni­mie (choć są też takie pod­pi­sa­ne nazwi­skiem) uru­cha­mia­ło całą machi­nę ope­ra­cyj­ną SB. Taka oso­ba była inwi­gi­lo­wa­na, spraw­dza­no jej kon­tak­ty pry­wat­ne i zawo­do­we. Z oby­cza­jo­wym hakiem” pozy­ska­nie infor­ma­to­ra nie było trudne…

SB spraw­dza­ła tak­że oso­by, któ­re peł­ni­ły funk­cje w obo­zach kon­cen­tra­cyj­nych, słu­ży­ły w hitle­row­skich jed­nost­kach likwi­da­cyj­nych, nale­ża­ły do nie­le­gal­nych orga­ni­za­cji pod­ziem­nych wyko­nu­jąc zbrod­ni­cze funk­cje”. Bez­sku­tecz­nie. Kobie­ty nadal ginę­ły. Podej­rze­wa­no zupeł­nie poważ­nie, że zabój­cą może być oso­ba zwią­za­na z mili­cją lub SB.

Bra­no też pod uwa­gę motyw zemsty, bo przed­ostat­nia ofia­ra wam­pi­ra – Jadwi­ga Sąsiek, zamor­do­wa­na 3 paź­dzier­ni­ka 1968 r. – była krew­ną dwóch komen­dan­tów powia­to­wych MO i ofi­ce­ra dyżur­ne­go KPMO Będzin.

SB listy czyta

Bez­pie­ka nie próż­no­wa­ła. Tyl­ko w cią­gu dwóch tygo­dni w paź­dzier­ni­ku 1966 roku, po zabój­stwie Jolan­ty Gie­rek, krew­nej ówcze­sne­go I sekre­ta­rza Komi­te­tu Woje­wódz­kie­go PZPR w Kato­wi­cach Edwar­da Gier­ka, wydział W” zaj­mu­ją­cy się czy­ta­niem kore­spon­den­cji spraw­dził 21300 listów, z cze­go 723 doty­czy­ły wypad­ków mor­der­stwa na tere­nie Zagłę­bia. Infor­ma­cje z 34 skon­tro­lo­wa­nych listów esbe­cja potrak­to­wa­ła jako napro­wa­dze­nie”, 26 – skon­fi­sko­wa­no, i nigdy nie dotar­ły do adre­sa­tów, bo wyol­brzy­mia­ły wypad­ki morderstw”.

Musi­my Pani powie­dzieć, że u nas gra­su­je wam­pir, któ­ry mor­du­je kobie­ty. Tak, że o godzi­nie 5 po połu­dniu wszyst­kie sie­dzą w domu. W Sosnow­cu zamor­do­wał 8 kobiet, w Będzi­nie też chy­ba tyle […]”

– pisa­ła Tere­sa z Będzi­na do Józe­fy Więc­kow­skiej z Radomia.

Cała ta spra­wa nabra­ła roz­gło­su dopie­ro teraz, kie­dy zamor­do­wa­no bra­ta­ni­cę Gier­ka, mimo że seria zabójstw cią­gnie się od dwóch lat. W ubie­gła sobo­tę MO i pro­ku­ra­tu­ra wysto­so­wa­ły komu­ni­kat i apel do spo­łe­czeń­stwa o pomoc w uję­ciu mor­der­cy, bo sami nie mogą sobie pora­dzić. Mili­cja nie może dać sobie rady z tym, mimo że na pomoc przy­je­cha­ła mili­cja z NRD, i ze Sco­tland Yardu”

– rela­cjo­no­wa­ła wyda­rze­nia Jadwi­ga z Sosnow­ca Bro­ni­sła­wo­wi Kogu­to­wi z Łańcuta.

Pierw­szy ślad zain­te­re­so­wa­nia Janem Mar­chwic­kim przez gru­pę SB Anna” pocho­dzi z 14 listo­pa­da 1966 roku. W notat­ce służ­bo­wej star­szy ofi­cer ope­ra­cyj­ny ppor. Sta­ni­sław Wower pisze:

W Sosnow­cu przy uli­cy Dzier­żyń­skie­go 43 zamiesz­ku­je Jan Mar­chwic­ki ur. 1929 r. Wymie­nio­ny jest nie­ukoń­czo­nym kle­ry­kiem, ponie­waż z semi­na­rium został wyda­lo­ny, gdyż był pede­ra­stą. Ob. Jan Mar­chwic­ki odpo­wia­da ryso­pi­so­wi spraw­cy, miesz­ka samot­nie i nawet ma osob­ne wej­ście. Przez kil­ka lat był zatrud­nio­ny w Kato­wi­cach wyko­nu­je funk­cje szko­le­niow­ca, wyjeż­dżał w róż­ne kie­run­ki nasze­go woje­wódz­twa, i teren będziń­ski zna bar­dzo dobrze”.

Nie­waż­ne łapówki

Po aresz­to­wa­niu Zdzi­sła­wa Mar­chwic­kie­go na począt­ku 1972 roku, co nie było zasłu­gą” SB, ale nastą­pi­ło po dono­sie żony sku­szo­nej astro­no­micz­ną nagro­dą milio­na zło­tych, póź­niej za krat­ki tra­fi­li m.in. dwaj jego bra­cia (Jan i Hen­ryk). Jako jedy­ny z dzien­ni­ka­rzy i pisa­rzy ujaw­ni­łem, że Jan Mar­chwic­ki był agen­tem SB ps. Janusz”.

Jan Marchwicki IPN karta ewid

Pod­czas śledz­twa Jan Mar­chwic­ki zała­mał się. Zaczął SB opo­wia­dać o łapów­kach dawa­nych i wrę­cza­nych na wydzia­le pra­wa. Był jed­nym z ogniw tej afe­ry [szcze­gó­ły opi­sy­wa­łem tu]. Za przy­ję­cia na stu­dia J. Mar­chwic­ki wziął w sumie 1,2 mln zło­tych (ówcze­snych)!

Wska­za­łem wie­le osób, któ­re tak­że czer­pa­ły korzy­ści finan­so­we z tego pro­ce­de­ru. Ob. Alek­san­der Chmie­lew­ski – pra­cow­nik SB – pozo­sta­wił mi kart­kę z nazwi­ska­mi swo­ich pro­te­go­wa­nych na Zaocz­ne Stu­dium Admi­ni­stra­cji, i nie tyl­ko, z Komen­dy Woje­wódz­kiej MO. Oczy­wi­ście wszy­scy zosta­li przy­ję­ci, ale przez to musia­łem dwa nazwi­ska skre­ślić z listy Woje­wódz­kiej Rady Naro­do­wej, spo­rzą­dzo­nej przez Fran­cisz­ka Mik­sę, a ci kan­dy­da­ci mie­li pierw­szeń­stwo. […] Jeże­li cho­dzi o Alek­san­dra Chmie­lew­skie­go to tutaj muszę dodać o czym nie chciał pisać pro­to­ko­le por. Jan Kowal­ski, że wła­śnie cza­sie kie­dy byłem zabie­ra­ny na roz­mo­wy do KW MO, pouczał mnie abym nie poru­szał spra­wy łapó­wek i uwa­żał na pod­pis pro­to­ko­łów – cho­dzi­ło o to, aby mię­dzy ostat­nim zda­niem pro­to­ko­łu a pod­pi­sem nie było miej­sca, gdyż prze­słu­chu­ją­cy mogą coś nie­ko­rzyst­ne­go tak dopi­sać” – żalił się Jan Marchwicki.

Jak widać SB o swo­je inte­re­sy potra­fi­ła zadbać i sku­tecz­nie uci­szyć zbyt rozmownych.

Na razie to koniec tryp­ty­ku o Wam­pi­rze z Zagłę­bia”, któ­ry powstał na pod­sta­wie wie­lu arty­ku­łów napi­sa­nych prze­ze mnie.

Histo­ria wam­pi­ra cz. 2

Dok­tor Jadwi­ga Kucia, wykła­dow­ca Uni­wer­sy­te­tu Ślą­skie­go w Kato­wi­cach była ostat­nią ofia­rą wam­pi­ra”. Zgi­nę­ła od sil­nych cio­sów w gło­wę w mar­cu 1970 roku. To wła­śnie za zle­ce­nie zabój­stwa dr Jadwi­gi Kuci zawisł na strycz­ku Jan Mar­chwic­ki. Zdzi­sła­wa Mar­chwic­kie­go ska­za­no za zamor­do­wa­nie dr Kuci i kil­ku­na­stu innych kobiet.

Hen­ryk, jego brat w tym samym pro­ce­sie za pomoc w jej zabój­stwie został ska­za­ny na 25 lat wię­zie­nia. Hali­na Flak, sio­stra Mar­chwic­kich dosta­ła 4 lata za to, że wzię­ła rze­czy pocho­dzą­ce od zamor­do­wa­nych kobiet. Jej syna, Zdzi­sła­wa, ska­za­no na taką samą karę. Józef Klim­czak, kocha­nek Jana Mar­chwic­kie­go i autor obcią­ża­ją­cych cała rodzi­nę zeznań, dostał wyrok 12 lat więzienia.

Zdzisław Marchwicki ogłoszenie wyroku  Fot. Wł. Morawski

Zdzi­sław Mar­chwic­ki w momen­cie ogło­sze­nia wyroku

Bez­po­śred­nim inspi­ra­to­rem mor­der­stwa Kuci popeł­nio­ne­go przez Zdzi­sła­wa, któ­re­mu poma­gał Hen­ryk – jak wyka­za­ło śledz­two – miał być Jan Mar­chwic­ki. Tak zeznał Klim­czak, któ­ry jak dziś powie­dzie­li­by­śmy był nie­mal koron­nym świad­kiem” w procesie.

Bez­pie­ka tak­że aktyw­nie włą­czy­ła się w uję­cie wam­pi­ra. Powsta­ła gru­pa SB – Anna”. Powód? Daty nie­któ­rych z zabójstw przy­pa­da­ły w świę­ta pań­stwo­we, kil­ka kobiet było spo­krew­nio­ne z eli­tą par­tyj­no-mili­cyj­ną woje­wódz­twa kato­wic­kie­go, dwie – nosi­ły zna­ne nazwi­ska dzia­ła­czy par­tyj­nych: Gomuł­ka i Gierek.

- Jan musiał zgi­nać, bo za dużo wie­dział i w cza­sie pro­ce­su gło­śno mówił o swo­ich ukła­dach – opo­wia­da ofi­cer SB, któ­ry ponad 30 lat temu był obser­wa­to­rem procesu.

Pomył­ka wampira

Dla­cze­go jed­nak zgi­nę­ła dr Kucia? Tezy są dwie. Pierw­sza mówi o tym, że Kucia zgi­nę­ła przez pomył­kę, bo Jan Mar­chwic­ki chciał się zemścić na kobie­cie, któ­ra zastą­pi­ła go na sta­no­wi­sku kie­row­ni­ka dzie­ka­na­tu. Dr Kucia była bar­dzo podob­na do niej. Teza dru­ga: Kucia zgi­nę­ła, bo wie­dzia­ła o łapów­kach, jakie brał Mar­chwic­ki i gro­zi­ła, że o tym opowie.

- Jasiu, jak na nie­go mówi­li stu­den­ci, był zna­nym homo­sek­su­ali­stą, noto­wa­nym przez mili­cję i SB. Bar­dzo inte­li­gent­ny, prze­bie­gły. Uczył się w Niż­szym Semi­na­rium Duchow­nym w Pozna­niu, a potem przez pra­wie trzy lata w Wyż­szym Semi­na­rium w Kra­ko­wie. Wyrzu­co­no go stam­tąd ze wzglę­du na jego skłon­no­ści. Mar­chwic­ki był zara­zem sza­rą emi­nen­cją” Uni­wer­sy­te­tu Ślą­skie­go. Żył ze swo­im mło­dym part­ne­rem Józe­fem Klim­cza­kiem w Kato­wi­cach we wła­snym miesz­ka­niu, nie­opo­dal uczel­ni. Demo­ra­li­zo­wał stu­den­tów, brał łapów­ki. Miał ku temu wie­le oka­zji, bo był prze­cież kie­row­ni­kiem dzie­ka­na­tu wydzia­łu pra­wa i admi­ni­stra­cji na Uni­wer­sy­te­cie Śląskim

– wspo­mi­na Wie­sław Toma­szek, eme­ry­to­wa­ny tech­nik kry­mi­na­li­stycz­ny, któ­ry brał udział w poszu­ki­wa­niu wam­pi­ra”. Jego pokój w miesz­ka­niu w Zabrzu pełen jest doku­men­tów i pamią­tek z cza­sów spra­wy Marchwickiego.

Mar­chwic­ki i SB

W archi­wum IPN w Kato­wi­cach zacho­wa­ły się doku­men­ty, z któ­rych wyni­ka, że Jan Mar­chwic­ki był agen­tem SB ps. Janusz” od 1962 roku. Został zwer­bo­wa­ny przez kapi­ta­na Sta­ni­sła­wa Wow­ra z SB w Sosnow­cu. Dono­sił przez kil­ka lat na księ­ży z para­fii św. Jac­ka w Sosnow­cu. W 1963 roku prze­ka­zał 6 infor­ma­cji doty­czą­cych księ­ży: Grun­wal­da, Kraw­ca i Cza­jo­ra. Po kil­ku latach ofi­cjal­na współ­pra­ca zosta­ła zawie­szo­na, ale nie zerwa­na. To bez­pie­ka zała­twi­ła mu póź­niej pra­cę kie­row­ni­ka sekre­ta­ria­tu na wydzia­le pra­wa. Z jego gabi­ne­tu korzy­stał czę­sto ofi­cer SB, któ­ry zabez­pie­czał” uczelnię.

Jan Marchwicki IPN karta ewid

We wrze­śniu 1970 r. por. Cilec­ki z gr. IV Wydzia­łu III SB spi­sał notat­kę służ­bo­wą z roz­mo­wy z TW Lech”. Mel­du­nek znaj­du­je się w tecz­ce prof. Mie­czy­sła­wa Sośnia­ka, pierw­sze­go dzie­ka­na Wydzia­ły Pra­wa i Admi­ni­stra­cji, któ­re­go od 1968 roku SB roz­pra­co­wy­wa­ła pod kryp­to­ni­mem Cer­ber”.

Agent bez­pie­ki Lech” stresz­czał roz­mo­wę Ewy Stan­kie­wicz (ówcze­snej asy­stent­ki na Wydzia­le Pra­wa i Admi­ni­stra­cji) z Janem Mar­chwic­kim, doty­czą­cą mecha­ni­zmu bra­nia łapó­wek za przy­ję­cia na studia.

Mar­chwic­ki chwa­lił się Stan­kie­wi­czo­wej swo­ją pozy­cją na uczel­ni i mówił o tym, że wraz z dyr. Jani­na Kar­piń­ską, (zastęp­cą dyrek­to­ra admi­ni­stra­cyj­ne­go UŚl. w latach 19681972 – przyp. aut.) i rek­to­rem Kazi­mie­rzem Popioł­kiem nale­ży do wiel­kiej trój­ki”, któ­ra się tym zaj­mo­wa­ła” – dono­sił Lech”.

Z mel­dun­ku kon­fi­den­ta wyni­ka, że Mar­chwic­ki kom­ple­to­wał listę tych kan­dy­da­tów na stu­dia, któ­rzy szu­ka­li pro­tek­cji. Wybie­rał dzie­ci osób zamoż­nych. Lista była prze­ka­zy­wa­na dyr. Kar­piń­skiej, któ­ra dorę­cza­ła ją rek­to­ro­wi. Pro­te­go­wa­ny zda­wał egza­min pisem­ny ze wszyst­ki­mi. Gdy poszło mu źle, Mar­chwic­ki wymie­niał w jego tecz­ce pra­cę złą na dobrą. Gdy z kolei poszło takie­mu źle na egza­mi­nach ust­nych, Mar­chwic­ki pole­cał mu pisać odwo­ła­nie do rek­to­ra, i taka oso­ba tra­fia­ła na stu­dia z listy rek­tor­skiej. Mar­chwic­ki żalił się, że z tego zyskow­ne­go inte­re­su dosta­wał reszt­ki. Potem się usa­mo­dziel­nił” i wszedł w poro­zu­mie­nie z innym profesorem.

Pra­ca w tym innym ukła­dzie” była trud­niej­sza – Mar­chwic­ki pro­sił egza­mi­na­to­rów o wyro­zu­mia­łość wobec swe­go pro­te­go­wa­ne­go, a gdy kan­dy­dat nie zdał mimo to jakie­goś egza­mi­nu, to współ­pra­cu­ją­cy z Mar­chwic­kim egza­mi­na­tor popra­wiał mu oce­nę – na 3 lub czę­ściej 4. Mar­chwic­ki nie dzie­lił się z egza­mi­na­to­rem pie­niędz­mi, lecz kupo­wał mu dro­gie pre­zen­ty, np. zagra­nicz­ny tele­wi­zor. Pre­zen­ty dawał też innym człon­kom komi­sji – np. zawsze przed komi­sją kładł Car­me­ny”. - Gdy wia­do­mość o wła­snym inte­re­sie” pro­wa­dzo­nym przez Mar­chwic­kie­go przez Kar­piń­ską tra­fi­ła do Popioł­ka, pozby­to się go – rapor­to­wał porucz­nik Cilecki.

Nie­pra­wi­dło­wo­ści w przy­ję­ciach kan­dy­da­tów na stu­dia praw­ni­cze nie sta­no­wi­ły tajem­ni­cy dla SB co naj­mniej od 1969 r. Wów­czas to I sekre­tarz Komi­te­tu Uczel­nia­ne­go PZPR prze­ka­zał kpt. Jerze­mu Ben­ben­ko­wi z gr. IV Wydzia­łu III infor­ma­cję, że odwie­dził go doc. Michał Stasz­ków, sekre­tarz orga­ni­za­cji par­tyj­nej Wydzia­łu Pra­wa z żąda­niem zwo­ła­nia Rady Wydzia­łu w spra­wie pro­ce­de­ru korup­cji. Spra­wa korup­cji nigdy nie zosta­ła wyja­śnio­na. Nikt nie usły­szał zarzu­tów za łapówki.

– Jan Mar­chwic­ki za dużo mówił w cza­sie pro­ce­su. Gro­ził, że ujaw­ni swo­ich pro­tek­to­rów, odwo­ły­wał zezna­nia. Nie był na roz­pra­wach pokor­ny, a jego wyja­śnie­nia zamiast poko­ry były oskar­że­nia­mi. Nie zapo­mi­naj­my, ze wśród jego przy­ja­ciół i zna­jo­mych było wie­lu ofi­ce­rów MOSB oraz pro­ku­ra­tu­ry. Nie­wy­klu­czo­ne, że nie­któ­rym poma­gał w zda­niu egza­mi­nów – mówi Toma­szek.

W akcie oskar­że­nia w tej spra­wie pod­pi­sa­nym przez pro­ku­ra­to­ra Józe­fa Gur­gu­la z ówcze­snej Pro­ku­ra­tu­ry Gene­ral­nej PRL i Zeno­na Kopiń­skie­go wice­pro­ku­ra­to­ra Pro­ku­ra­tu­ry Woje­wódz­kiej w Kato­wi­cach, Zdzi­sła­wa Mar­chwic­kie­go oskar­żo­no o zamor­do­wa­nie 14 kobiet i cięż­kie zra­nie­nie sze­ściu, któ­re cudem prze­ży­ły. Nie mogło być inne­go wyro­ku jak kara śmier­ci. Wąt­pli­wo­ści, co do winy i kary nigdy nie mie­li sędzio­wie, któ­rzy ska­za­li na śmierć bra­ci Mar­chwic­kich oraz auto­rzy aktu oskar­że­nia – pro­ku­ra­to­rzy Józef Gur­gul i Zenon Kopiński.

W jed­nym z wywia­dów eme­ry­to­wa­ny już pro­ku­ra­tor Józef Gur­gul, któy oskar­żał w pro­ce­sie wam­pi­ra z Sosnow­ca” powiedział:

W pro­ku­ra­tu­rze, jeśli chce się mieć wyni­ki, trze­ba pra­cę trak­to­wać nie jak zatrud­nie­nie, ale jak służ­bę spo­łecz­ną. Trze­ba oso­bi­ście być zain­te­re­so­wa­nym roz­wi­kła­niem spra­wy. W śledz­twie każ­dy dzień odpusz­czo­ny to praw­da, któ­ra bez­pow­rot­nie zni­ka wraz z pamię­cią świad­ków. A przede wszyst­kim trze­ba kuć żela­zo, póki gorą­ce – to pod­sta­wo­wa zasa­da sku­tecz­ne­go działania”.

Dzi­siaj z oskar­żo­nych w tam­tym pro­ce­sie żyje tyl­ko Zdzi­sław Flak. Mat­ka zmar­ła kil­ka lat temu. Hen­ryk Mar­chwic­ki zgi­nął w nie­wy­ja­śnio­nych oko­licz­no­ściach w latach 90., kie­dy po wyj­ściu z wię­zie­nia zaczął doma­gać się kasa­cji wyro­ku. Podob­no spadł ze scho­dów. Klim­czak po kil­ku latach wyszedł z wię­zie­nia i wyje­chał. Dokąd? Jed­ni opo­wia­da­ją, że do Szwe­cji, dru­dzy – że zmie­nił nie tyl­ko nazwi­sko, ale i twarz i miesz­ka na Pod­be­ski­dziu. Jeże­li żyje, to ma teraz ponad 60 lat.

Zdzi­sław Flak odsie­dział pra­wie trzy lata w wię­zie­niu. Jak twier­dzi, za kra­ta­mi zna­lazł się dla­te­go, bo nie chciał potwier­dzić że był świad­kiem roz­mo­wy, gdy wuj­ko­wie pla­no­wa­li zabój­stwo kobie­ty. Pech Fla­ka pole­gał na tym, że jed­nym z nich był Zdzi­sław Mar­chwic­ki – wam­pir z Zagłębia”.

Flak nie ukry­wa, że uwa­ża się za ofia­rę spra­wy wam­pi­ra”. Uni­ka wspo­mnień. Zmie­nił nazwi­sko. Z tru­dem uda­je się namó­wić go na spo­tka­nie. Po dłu­gich namo­wach przy­cho­dzi. Jest dobrze zbu­do­wa­nym, szpa­ko­wa­tym męż­czy­zną, któ­ry nadal boi się fatum, jakie cią­ży na jego rodzi­nie. I prze­szło­ści od któ­rej jed­nak nie może uciec.

– Kie­dy w grud­niu 1972 roku przy­szli po mnie nad ranem mili­cjan­ci, to nie wie­dzia­łem o co cho­dzi, i że wła­śnie zmie­nia się wła­śnie całe moje życie. Naj­pierw była dłu­ga rewi­zja, a potem prze­wie­zio­no mnie na komen­dę do Kato­wic i zaczę­ły się jesz­cze dłuż­sze prze­słu­cha­nia. Na począt­ku było grzecz­nie. W poko­ju sie­dział pro­ku­ra­tor Edmund Nako­niecz­ny. Na biur­ku przed nim maszy­na do pisa­nia z wkrę­co­ną, czy­stą kart­ką papie­ru. Mówił do mnie: Dzi­dek, za godzi­nę wyj­dziesz, tyl­ko potwierdź, że byłeś wte­dy a wte­dy w miesz­ka­niu Jana Mar­chwic­kie­go w Kato­wi­cach razem z Hen­ry­kiem, Zdzi­sła­wem i Klim­cza­kiem i usły­sza­łeś sło­wa: Co ty pie­przysz, ona już jest sztyw­na”. To zda­nie pamię­tam do teraz, bo przez 2,5 roku śledz­twa wciąż pada­ło. No i potwier­dzi­łem – opo­wia­da Flak. Jed­nak mówi, że nigdy nie pamię­tał, aby do takie­go spo­tka­nia doszło. – Byłem sko­ło­wa­ny tym wszyst­kim. Dopie­ro potem dowie­dzia­łem się z akt, że te sło­wa były zezna­nia­mi Klim­cza­ka, któ­ry je potem wyco­fał – dodaje.

Im dłu­żej trwa­ło śledz­two, tym mili­cjan­ci nie byli już tacy deli­kat­ni. Za wszel­ką cenę chcie­li mieć efek­ty – czy­li przy­zna­nie do winy i obcią­że­nie następ­nych podej­rza­nych. Tego wyma­ga­li od nich przełożeni.

– Róż­ne chwy­ty sto­so­wa­li: dłu­gie prze­słu­cha­nia o róż­nych porach, szpic­le w celi, rygor. Kie­dyś w cza­sie spa­ce­ru, niby przy­pad­ko­wo mogłem zoba­czyć Klim­cza­ka. Wobec mnie śled­czy byli grzecz­ni, bo wie­dzie­li, że byłem poryw­czy i mogłem coś sobie zro­bić. Nie ze wszyst­ki­mi byli tak deli­kat­ni. Mama mówi­ła mi, że ją śled­czy kpt. Zam­kow­ski przy­ku­wał do kalo­ry­fe­ra, bił i wymu­szał zezna­nia – wspo­mi­na Zdzi­sław Flak, ostat­ni z żyją­cych oskar­żo­nych z rodzi­ny Mar­chwic­kich. Męż­czy­zna nie wyklu­cza, że będzie doma­gał się kasa­cji wyroku.

cdn.

Histo­ria wampira

Przy­ja­ciel Jana Mar­chwic­kie­go – Jan Klim­czak, mło­dy homo­sek­su­ali­sta, zeznał jako­by Zdzi­sław Mar­chwic­ki zamor­do­wał Jadwi­gę Kucię na proś­bę brata. 

Po raz pierw­szy mor­der­ca zabił w 1964 roku. Ofia­rą była Anna Mycek, któ­rą zna­le­zio­no ze zma­sa­kro­wa­ną od kil­ku ude­rzeń gło­wą. Nikt ze śled­czych nie trak­to­wał wte­dy tego zabój­stwa kobie­ty jako pre­lu­dium do dal­szych. Dla mili­cji było to zwy­czaj­ne mor­der­stwo” – w ślą­skiej aglo­me­ra­cji rzecz nie­mal nor­mal­na i bar­dzo prawdopodobna.

– Mor­der­stwa, w milio­no­wym sku­pi­sku ludzi jakim był Śląsk, zda­rza­ły się. Nawet kil­ka dzien­nie. Kie­dy jed­nak póź­niej co kil­ka mie­się­cy zaczę­to znaj­do­wać obna­żo­ne, mar­twe kobie­ty z ogrom­ny­mi rana­mi na gło­wie, zaczę­ła się psy­cho­za. Gdy w podob­ny spo­sób zamor­do­wa­no trzy kobie­ty, pro­ku­ra­to­rzy i śled­czy sko­ja­rzy­li, że w regio­nie gra­su­je seryj­ny morderca

- wspo­mi­na Wie­sław Toma­szek, eme­ry­to­wa­ny tech­nik kry­mi­na­li­stycz­ny z gru­py Anna”.

Zdzislaw-Marchwicki

Ponie­waż kry­mi­no­lo­dzy stwier­dzi­li u wszyst­kich ofiar podob­ne obra­że­nia, w Kome­dzie Woje­wódz­kiej mili­cji w Kato­wi­cach powo­ła­no gru­pę śled­czą Anna” do wykry­cia spraw­cy tych mor­derstw. Leka­rze z Zakła­du Medy­cy­ny Ślą­skiej Aka­de­mii Medycz­nej wyka­za­li, że mor­der­ca ude­rzał twar­dym, podłuż­nym i tępym przed­mio­tem”. Orze­kli też, że zabój­stwa mia­ły pod­ło­że sek­su­al­ne. To, że w sys­te­mie socja­li­stycz­nym” poja­wił się maso­wy zabój­ca, było dla władz i orga­nów ści­ga­nia szokiem.

Na cze­le gru­py Anna” sta­nął mło­dy, ambit­ny kapi­tan Jerzy Gru­ba. Za uję­cie mor­der­cy miał dostać gene­ral­skie szli­fy. Dostał, ale znacz­nie póź­niej. To Gru­ba zapi­sze się potem w histo­rii jako jeden z pacy­fi­ka­to­rów straj­ku gór­ni­ków kopal­ni Wujek” w Katowicach.

Po latach Toma­szek mówi, że spra­wa Mar­chwic­kie­go” to było naj­więk­sze śledz­two, w jakim brał udział. - Mężo­wie odpro­wa­dza­li żony do pra­cy, ojco­wie cze­ka­li na cór­ki po lek­cjach. Na każ­dym rogu w Kato­wi­cach stał mili­cjant. Za uję­cie mor­der­cy wyzna­czo­no astro­no­micz­ną wów­czas nagro­dę – milio­na zło­tych – mówią jego kole­dzy z MO.

Naj­wię­cej kobiet wam­pir” – bo tak nazy­wa­li go w prze­ka­zy­wa­nych sobie peł­nych gro­zy opo­wie­ściach miesz­kań­cy Ślą­ska – zabił w 1965 roku – dzie­więć. Nie miał okre­ślo­ne­go typu ofia­ry – ginę­ły blon­dyn­ki, bru­net­ki, rude, chu­de. Sta­re i mło­de. Kie­dy w listo­pa­dzie 1966 roku ofia­rą zosta­ła 18-let­nia Jolan­ta Gie­rek – cór­ka przy­rod­nie­go bra­ta Edwar­da Gier­ka, któ­ry był wów­czas I sekre­ta­rzem KW PZPR w Kato­wi­cach, nie było wyj­ścia – mor­der­ca musiał się zna­leźć. Za wszel­ką cenę.

Do spra­wy zabra­no się sys­te­ma­tycz­nie. Opra­co­wa­no model cech fizycz­nych i psy­chicz­nych hipo­te­tycz­ne­go prze­stęp­cy tego rodza­ju. Kata­log liczył 483 cechy. Mili­cyj­ni wywia­dow­cy odwie­dzi­li każ­de miesz­ka­nie w rejo­nie Będzi­na. Bez­sku­tecz­nie. W poszu­ki­wa­nia zabój­cy, szcze­gól­nie po tym jak zamor­do­wa­na zosta­ła Jolan­ta Gie­rek, włą­czy­ła się SB.

Dopie­ro dwa lata po zabój­stwie dr Jadwi­gi Kuci, wykła­dow­czy­ni Uni­wer­sy­te­tu Ślą­skie­go – 6 stycz­nia 1972 roku – aresz­to­wa­no Zdzi­sła­wa Mar­chwic­kie­go. Już trzy dni póź­niej został okrzyk­nię­ty w gaze­tach wam­pi­rem”. Mili­cja Oby­wa­tel­ska mia­ła sukces.

- Kie­dy do aresz­tu tra­fił Zdzi­chu, Jan Mar­chwic­ki uru­cho­mił cały sztab swo­ich zna­jo­mo­ści, aby zorien­to­wać się, za co aresz­to­wa­no jego bra­ta. Dotarł nawet do mini­ster­stwa spra­wie­dli­wo­ści, gdzie dowie­dział się od zna­ne­go, daw­ne­go stu­den­ta, że Zdzi­sław ma posta­wio­ny zarzut zabój­stwa kobie­ty. Odwie­dził więc całą swo­ją rodzi­nę, i kazał znisz­czyć wszyst­ko, co jest zwią­za­ne z bra­tem – każ­dy kawa­łek papie­ru, buty i ubrani

– wspo­mi­na Toma­szek. Kil­ka mie­się­cy póź­niej zatrzy­ma­no rów­nież rodzeń­stwo Z. Mar­chwic­kie­go – bra­ci Jana i Hen­ry­ka, sio­strę Hali­nę Flak i jej syna.

18 wrze­śnia 1974 roku w Klu­bie Fabrycz­nym Zakła­dów Cyn­ko­wych Sile­sia” w Kato­wi­cach odbył się publicz­ny pro­ces. Decy­zja o miej­scu pro­ce­su ( i jak nie­któ­rzy sądzą – wyro­ku ) zapa­dła w Komi­te­cie Woje­wódz­kim PZPR. Ludo­wa spra­wie­dli­wość doma­ga­ła się ofiar. Prze­wod­ni­czył roz­pra­wie sędzia Wła­dy­sław Ochman, orze­kał razem z nim rów­nież sędzia Andrzej Rem­bisz i pię­ciu ławników.

Oskar­żał oso­bi­ście pro­ku­ra­tor Pro­ku­ra­tu­ry Gene­ral­nej PRL Józef Gur­gul i Zenon Kopiń­ski, zastęp­ca pro­ku­ra­to­ra woje­wódz­kie­go w Kato­wi­cach. Zapa­dły bar­dzo suro­we wyro­ki. Zdzi­sła­wa i Jana Mar­chwic­kich powie­szo­no w mili­cyj­nym gara­żu w cen­trum Katowic.

Mor­der­stwo sądowe?

Jeden z obroń­ców z urzę­du Zdzi­sła­wa Mar­chwic­kie­go, nie­ży­ją­cy już mec. Mie­czy­sław Fre­lich twier­dził, że był to pro­ces poszla­ko­wy, odgór­nie ste­ro­wa­ny”. Wyda­niem wyro­ków ska­zu­ją­cych miał być oso­bi­ście zain­te­re­so­wa­ny Edward Gie­rek – wte­dy I sekre­tarz Komi­te­tu Cen­tral­ne­go PZPR. Adwo­kat twier­dził też, że Z. Mar­chwic­ki był nie­win­ny. Swo­je prze­ko­na­nie mece­nas opie­rał jed­nak na poszla­kach, któ­re powin­ny świad­czyć o nie­win­no­ści oskarżonych .

- Przy­ja­ciel Jana Mar­chwic­kie­go – Jan Klim­czak, mło­dy homo­sek­su­ali­sta, zeznał jako­by Zdzi­sław zamor­do­wał J. Kucię na proś­bę bra­ta. Lecz Zdzi­sław był oskar­żo­ny za mor­der­stwa z lubież­no­ści, toteż nie mógł niko­go zamor­do­wać na zamówienie

- twier­dził mec. Frelich.

Jan Klim­czak na pyta­nie sędzie­go Ochma­na Czy oskar­żo­ny przy­zna­je się do winy ?” – odpo­wie­dział: Tak, przy­zna­ję się w całej roz­cią­gło­ści. Zda­ję sobie spra­wę z popeł­nio­ne­go czy­nu i okrop­no­ści zbrod­ni popeł­nio­nych przez Zdzi­sła­wa Mar­chwic­kie­go. Chciał­bym powie­dzieć całą praw­dę, wszyst­ko, co wiem. To moja jedy­na szan­sa reha­bi­li­ta­cji”. Jego skru­cha popar­ta zezna­nia­mi obcią­ża­ją­cy­mi rodzi­nę Mar­chwic­kich wystarczyła.

Zdzi­sła­wa Mar­chwic­kie­go obcią­ży­ła tak­że moc­no w swych zezna­niach jego żona – Maria. Prze­słu­chu­ją­cym ją mili­cjan­tom powie­dzia­ła krót­ko, że był zbo­czo­ny”. Przed­sta­wi­ła postać Zdzi­sła­wa tak suge­styw­nie, że odpo­wia­dał cechom psy­cho­fi­zycz­nym spraw­cy. Odmien­ne jed­nak zda­nie na temat Zdzi­sła­wa Mar­chwic­kie­go mia­ły jego dwie kochanki.

Uczest­ni­cy pro­ce­su pamię­ta­ją taki dia­log pomię­dzy Zdzi­sła­wem Mar­chwic­kim a sędzią Ochma­nem pod koniec procesu:
Mar­chwic­ki: Ja nie chcę już po pro­stu zezna­wać, bo nie mam nic do powie­dze­nia. Wie­le zawi­ni­łem to na pew­no, że tak postą­pi­łem tego żału­ję, no ale dzi­siaj to już za późno”.
Ochman: No to ostat­nie pyta­nie: oskar­żo­ny się przy­zna­je, czy nie?”
Mar­chwic­ki: No cóż że – Naj­wyż­szy Sądzie – cóż to jest za różnica”.
Ochman: Czy oskar­żo­ny jest mordercą ?”
Mar­chwic­ki: No z tego co sły­sza­łem, co się dowie­dzia­łem, no to chy­ba tak”.

Pamięt­nik pisa­ny pod dyktando

Być może o winie Zdzi­sła­wa Mar­chwic­kie­go prze­wa­żył pamięt­nik, któ­ry napi­sał w celi, cze­ka­jąc na ape­la­cję wyro­ku. Nikt po latach nie ma wąt­pli­wo­ści, że Z. Mar­chwic­ki swo­je wspo­mnie­nia napi­sał pod dyk­tan­do współ­więź­nia. Panu­je zgod­na opi­nia, że pamięt­nik miał uwia­ry­god­nić wysi­łek śled­czych i zebra­ne dowo­dy przez gru­pę Anna”. Nagro­dą dla Zdzi­sła­wa Mar­chwic­kie­go mia­ło być życie.

Może Jerzy Gru­ba powie­dział przy­znasz się i opi­szesz – dosta­niesz naj­wy­żej dożywocie”?

- Jako czło­wiek ze ukoń­czo­ny­mi 4 kla­sa­mi szko­ły pod­sta­wo­wej Mar­chwic­ki nie potra­fił napi­sać dłuż­sze­go zda­nia. W pamięt­ni­ku są dłu­gie i roz­bu­do­wa­ne zda­nia, co praw­da z błę­da­mi orto­gra­ficz­ny­mi. Aby uwia­ry­god­nić swo­je wspo­mnie­nia, autor pod­pi­sał je Mar­chwic­ki Zdzi­sław wam­pir Zagłębia”

– rela­cjo­nu­je eme­ry­to­wa­ny milicjant.

Pod­czas pro­ce­su wyszło na jaw, że nie tyl­ko Zdzi­sław Mar­chwic­ki przy­znał się (potem jed­nak zezna­nia odwo­łał) pod­czas inten­syw­ne­go śledz­twa do zamor­do­wa­nia kobiet. Ale przy­zna­wa­li się też inni… Mąż jed­nej z ofiar – zawo­do­wy żoł­nierz – opi­sał nawet dokład­nie, jak mor­do­wał swo­ją żonę. Brał nawet udział w wizji lokal­nej. Kil­ku­na­stu męż­czyzn w aresz­tach spę­dzi­ło kil­ka tygo­dni, bo że donie­sio­no na nich z zemsty.

Wąt­pli­wo­ści co do winy oskar­żo­nych w pro­ce­sie pod­no­si­li nawet mili­cjan­ci i pro­ku­ra­to­rzy. Wąt­pli­wo­ści gło­śno wyra­ża­li m.in. porucz­nik Zbi­gniew Gątarz i płk Zyg­munt Kalisz. Jeden z pro­ku­ra­to­rów pro­wa­dzą­cych śledz­two w spra­wie Anna” – Leszek Polań­ski po pię­ciu latach zre­zy­gno­wał z pra­cy. Mówił, że chy­ba nie­szczę­śli­wy czło­wiek pada ofia­rą”. Wąt­pią­cych Jerzy Gru­ba nie tole­ro­wał – bez­li­to­śnie usu­wał z gru­py Anna”, co koń­czy­ło ich karierę.

Taj­na opinia

Opi­nie bie­głych psy­chia­trów o wam­pi­rze” zaj­mu­ją ponad sto stron. Na pod­sta­wie eks­per­tyz Zdzi­sła­wa Mar­chwic­kie­go uzna­no za osob­ni­ka o cechach psy­cho­pa­tycz­nych”. Wyklu­czo­no cho­ro­bę psychiczną.

- Obszer­ną opi­nię psy­chia­trycz­ną o Zdzi­sła­wie Mar­chwic­kim wydał ame­ry­kań­ski psy­chia­tra dr James A. Brus­sel. Pomógł on ująć Dusi­cie­la z Bosto­nu”. Psy­chia­tra stwier­dził, że spraw­ca opi­sa­nych mor­derstw jest schi­zo­fre­ni­kiem typu para­no­idal­ne­go. Podał jego wiek – oko­ło 40. lat. Spo­sób zada­wa­nia ran narzę­dziem tępo­kra­wę­dzi­stym wska­zy­wał na to, że mor­der­ca był mań­ku­tem. W żaden spo­sób nie wska­zy­wa­ło to na Zdzi­sła­wa Mar­chwic­kie­go – był pra­wo­ręcz­ny, a za narzę­dzie zbrod­ni uzna­no zna­le­zio­ny w miesz­ka­niu pejcz – opo­wia­da W. Tomaszek.

Jed­nak eks­per­ty­zę dr Brus­se­la wów­czas utaj­nio­no. Ofi­ce­rom z gru­py Anna” naj­bar­dziej utkwił list nada­ny w Tar­now­skich Górach 11 mar­ca 1970 roku. Nadaw­ca infor­mu­je, że popeł­nio­ne nie­daw­no mor­der­stwo, było ostat­nim. W liście są suge­stie, że jest on cho­ry psy­chicz­nie i prze­wi­du­je swo­ją śmierć, zanim schwy­ta go mili­cja. I rze­czy­wi­ście zabój­stwa ustały.

15 mar­ca 1970 roku w Sosnow­cu Piotr Olszo­wy w Sosnow­cu zamor­do­wał żonę, dwo­je dzie­ci, potem popeł­nił samo­bój­stwo i pod­pa­lił dom. Olszo­wy miał samo­chód (tłu­ma­czy­ło­by to popeł­nie­nie dwóch mor­derstw w odle­głych od sie­bie miej­scach w odstę­pie kil­ku­dzie­się­ciu minut). Leczył się psy­chia­trycz­nie, był schizofrenikiem.

Jed­nak ponie­waż cia­ło Olszo­we­go było zwę­glo­ne, to nie moż­na było pobrać odci­sków palców.Za jego kan­dy­da­tu­rą na wam­pi­ra” prze­ma­wia m.in. to, że w chwi­li zamor­do­wa­nia dr Kuci był na imie­ni­nach 3 km od miej­sca zbrod­ni, i na chwi­lę wyszedł.

cdn

Kolek­cjo­ner tablic rejestracyjnych

Spraw­ca wypad­ku ści­ga­ny listem goń­czym, a pasa­żer, któ­ry zacie­rał dowo­dy, robi karie­rę polityczną.

Wypa­dek na dro­dze pod Czę­sto­cho­wą w nocy z sobo­ty na nie­dzie­lę, 14 wrze­śnia 1997 roku zmie­nił życie kil­ku osób. Dwóch przy­ja­ciół z liceum w Cho­rzo­wie Mariusz K. i Dawid K. po pół­no­cy wra­ca­ło z poka­zu sztucz­nych ogni na zam­ku w Olsz­ty­nie koło Czę­sto­cho­wy. Autem kie­ro­wał Mariusz, obok nie­go sie­dział Dawid. Polo­nez ude­rzył w grup­kę kil­ku osób, któ­re szły pobo­czem. Na miej­scu zgi­nął 18–letni Tomasz Krę­ci­wilk, poważ­nie ran­ni zosta­li jego kole­dzy – Mariusz Len­czew­ski i Nor­bert Radec­ki. Szyb­ko przy­je­cha­ła poli­cja i pogotowie.

Poli­cyj­ny pro­to­kół sucho poda­je fakty:

Pogo­da na miej­scu wypad­ku dobra, bez opa­dów. Ujaw­nio­no szkła kie­run­kow­ska­zu praw­do­po­dob­nie pocho­dzą­ce od samo­cho­du oso­bo­we­go polo­nez caro. Na roz­bi­tym szkle znaj­du­ją się nume­ry SW 720306. Spraw­ca odje­chał z miej­sca wypadku”.

Zanim poli­cyj­no-pro­ku­ra­tor­ska machi­na ruszy­ła, kil­ka godzin póź­niej na komi­sa­riat poli­cji w Świę­to­chło­wi­cach przy­szedł Józef K., któ­ry powie­dział – jak czy­tam w aktach spra­wy – że jest wła­ści­cie­lem polo­ne­za caro. Dał samo­chód swe­mu syno­wi, któ­ry jechał do Olsz­ty­na koło Czę­sto­cho­wy na pokaz ogni sztucz­nych i lase­rów. Po powro­cie do domu dowie­dział się od syna, że w nocy potrą­cił męż­czy­znę, któ­ry nagle wtar­gnął na jezdnię”.

Mariusz K. został zatrzy­ma­ny, usły­szał zarzu­ty i zamiast na lek­cje – tra­fił na kil­ka tygo­dni do aresz­tu. Pod­czas pierw­sze­go prze­słu­cha­nia Mariusz K. powie­dział, że pro­wa­dził samo­chód, a razem z nim jechał Dawid K.

Jecha­łem z pręd­ko­ścią oko­ło 50 km/​h, dro­ga była nie­oświe­tlo­na, a z prze­ciw­ne­go kie­run­ku nad­jeż­dża­ły samo­cho­dy (dro­ga była jed­no­kie­run­ko­wa – przyp. TS). Usły­sza­łem ude­rze­nie. Zatrzy­ma­łem się po kil­ku­dzie­się­ciu metrach. Wysia­dłem wraz z Dawi­dem. Od dziew­czy­ny, któ­ra sta­ła obok leżą­ce­go męż­czy­zny usły­sze­li­śmy, że nic mu nie jest i aby nie wzy­wać poli­cji, bo jest pija­ny. Pokrzyw­dzo­ny wstał z pobo­cza i pod­szedł do całej gru­py. Dawid trzy­mał w ręku tabli­cę reje­stra­cyj­ną moje­go samo­cho­du. Odje­cha­li­śmy. Po pew­nym cza­sie byłem tak roz­dy­go­ta­ny, że zatrzy­ma­li­śmy się na pobo­czu, aby się zdrzemnąć”.

Dawid K. nie miał wyrzu­tów sumie­nia, tak jak ojciec jego kole­gi, i nie zgło­sił się na poli­cję. Zapew­ne odpo­czy­wał po peł­nej wra­żeń nocy. Tak­że poli­cjan­ci nie chcie­li nie­po­ko­ić syna waż­nej oso­by w resor­cie gór­nic­twa w nie­dzie­lę. Został prze­słu­cha­ny dopie­ro w ponie­dzia­łek. Zeznał:

Ruch na dro­dze odby­wał się w obu kie­run­kach. Męż­czyź­ni byli w dobrym sta­nie zdro­wia, nikt nie skar­żył się na ura­zy. Dziew­czy­na z ich towa­rzy­stwa powie­dzia­ła, żebym wziął tabli­cę reje­stra­cyj­ną i odje­chał. Mariusz K. mówił, żeby nie zgła­szać spra­wy na poli­cję, bo niko­mu nic się nie stało”.

Pro­to­ko­ły sek­cji Toma­sza Krę­ci­wil­ka, któ­ra stwier­dzi­ła, że był trzeź­wy, jed­no­znacz­nie stwier­dza­ją, że został ude­rzo­ny z dużą siłą. Samo­chód jechał tak szyb­ko, że ofia­ra zosta­ła odrzu­co­na kil­ka­na­ście metrów dalej. Na pew­no pręd­kość auta była więk­sza, niż dozwo­lo­na w tym miej­scu. Dwóch pozo­sta­łych ran­nych prze­ży­ło wypa­dek tyl­ko dla­te­go, że impet samo­cho­du został zła­go­dzo­ny wpierw ude­rze­niem w kole­gę, któ­ry zginął.

Postę­po­wa­nie trwa­ło kil­ka­na­ście mie­się­cy. Mariusz K. został oskar­żo­ny o to, że:

naru­szył nie­umyśl­nie zasa­dy bez­pie­czeń­stwa w ruchu lądo­wym w ten spo­sób, że kie­ru­jąc samo­cho­dem oso­bo­wym mar­ki polo­nez jadąc dro­gą w kie­run­ku Brzy­szo­wa nie obser­wo­wał nale­ży­cie dro­gi przed pojaz­dem, a zwłasz­cza nie zacho­wał bez­piecz­ne­go odstę­pu od wymi­ja­nych uczest­ni­ków ruchu, w wyni­ku cze­go potrą­cił idą­cych lewą kra­wę­dzią jezd­ni oraz pobo­czem w kie­run­ku Czę­sto­cho­wy trzech pie­szych: w następ­stwie cze­go jeden z nich poniósł śmierć na miej­scu. Ponad­to zbiegł z miej­sca wypadku”.

Dawid K. nato­miast został oskar­żo­ny o to, że:

będąc pasa­że­rem samo­cho­du oso­bo­we­go mar­ki polo­nez kie­ro­wa­nym przez Mariu­sza K. i wie­dząc o tym, iż kie­ru­ją­cy ten uczest­ni­czył w wypad­ku dro­go­wym potrą­ca­jąc idą­ce w kie­run­ku Czę­sto­cho­wy oso­by, pomi­mo, że wysiadł z tego samo­cho­du i widział na pobo­czu dro­gi znaj­du­ją­ce się w poło­że­niu gro­żą­cym bez­po­śred­nim nie­bez­pie­czeń­stwem utra­ty życia ofia­ry wypad­ku – pie­sze­go Toma­sza Krę­ci­wil­ka, Nor­ber­ta Radec­kie­go i Mariu­sza Len­czew­skie­go nie udzie­lił im pomo­cy cho­ciaż mógł jej udzie­lić bez nara­ża­nia sie­bie lub innych osób na bez­po­śred­nie nie­bez­pie­czeń­stwo utra­ty życia lub poważ­ne­go uszczerb­ku na zdrowiu”

oraz o to, że:

poprzez zabra­nie z miej­sca zda­rze­nia tabli­cy reje­stra­cyj­nej nale­żą­cej do pojaz­du mar­ki polo­nez, któ­rym kie­ro­wał Mariusz K. uczest­ni­czą­cy w wypad­ku utrud­nił w ten spo­sób postę­po­wa­nie zmie­rza­ją­ce do wykry­cia spraw­cy i pocią­gnię­cie go do odpo­wie­dzial­no­ści kar­nej a w szcze­gól­no­ści zacie­ra­jąc śla­dy prze­stęp­stwa tj. o prze­stęp­stwo z art. 252 par 1 DKK”.

Kil­ka mie­się­cy po wypad­ku Dawid K. i Mariusz K. zda­li matu­rę i zaczę­li stu­dia. Dawid K. zgłę­biał taj­ni­ki pra­wa, Mariusz K. – che­mii. O wypad­ku przy­po­mi­nał im jedy­nie rytm wyzna­czo­nych rozpraw.

Sąd Rejo­no­wy w Czę­sto­cho­wie w lutym 2000 roku wydał wyrok. Mariusz K. przy­znał się do winy, jego przy­ja­ciel Dawid K. – nie. Wyja­śniał, że to obec­na na miej­scu wypad­ku dziew­czy­na dała mu tabli­cę, i kaza­ła jechać.

Sędzia Boże­na Połcik ska­za­ła Mariu­sza K. na dwa lata w zawie­sze­niu na trzy za spo­wo­do­wa­nie wypad­ku ze skut­kiem śmier­tel­nym i uciecz­kę, a Dawi­da K. na pół­to­ra roku tak­że w zawie­sze­niu na trzy lata za zacie­ra­nie śla­dów przestępstwa.

Uza­sad­nie­nie wyro­ku było dru­zgo­cą­ce dla Dawi­da K., który

nie udzie­lił pomo­cy ran­nym, tyl­ko zabrał z miej­sca wypad­ku urwa­ną od pojaz­du tabli­cę reje­stra­cyj­ną. Powie­dział Mariu­szo­wi K., że nic się nie sta­ło i razem odje­cha­li z miej­sca wypad­ku. Poli­cję i pogo­to­wie wezwa­li świad­ko­wie. Na zacho­wa­nie spraw­cy wypad­ku wpływ mia­ło dzia­ła­nie Dawi­da K., któ­ry zacie­rał śla­dy przestępstwa”.

Tak łagod­ny wyrok obu­rzył obser­wa­to­rów pro­ce­su, w tym rodzi­ny ofiar.

– Kie­dy po wyro­ku wyra­zi­łem swo­je obu­rze­nie, że taka niska kara za śmierć, to sędzia zagro­zi­ła że mnie poli­cjan­ci wypro­wa­dzą z sali. Zło­ży­łem ape­la­cję od wyro­ku – mówi Józef Krę­ci­wilk, ojciec Tomasza.

Sąd Okrę­go­wy w Czę­sto­cho­wie w paź­dzier­ni­ku 2000 roku zmie­nił zna­czą­co wyrok wobec kie­row­cy. Mariusz K. zosta­je ska­za­ny na trzy lata bez­względ­ne­go pozba­wie­nia wol­no­ści. Jego kom­pa­no­wi tyl­ko pod­wyż­szo­no grzywnę.

Wyrok upra­wo­moc­nił się, ale Mariusz K. nie tra­fia za krat­ki. Sąd kil­ka razy udzie­la odro­cze­nia w jej wyko­na­niu naj­pierw ze wzglę­du na stu­dia, potem na stan zdro­wia. K. koń­czy stu­dia, zakła­da rodzi­nę, pro­wa­dzi fir­mę. Od 2004 roku Mariusz K. trzy­krot­nie pro­si Pre­zy­den­ta RP o łaskę. Bez­sku­tecz­nie. Mimo to nadal nie odby­wa kary!

Sąd był nad­zwy­czaj łaska­wy na tego ska­za­ne­go. Czy dla­te­go, że w wydzia­le peni­ten­cjar­nym pra­cu­je sędzia, któ­ra przed laty tak ulgo­wo potrak­to­wa­ła panów K.? Jej prze­ło­że­ni zapew­nia­ją, że nie ma to związ­ku, bo w tym wydzia­le pra­cu­je od niedawna.

W lutym 2013 r. waży­ły się losy Mariu­sza K., bo mia­ło zapaść osta­tecz­ne roz­strzy­gnię­cie w spra­wie kolej­ne­go wnio­sku o odro­cze­nie wyko­na­nia kary (przy­po­mnę – minę­ło pra­wie 16 lat od wypad­ku, a 13 – od upra­wo­moc­nie­nia wyro­ku!). W sądzie się nie poja­wił. [Mariusz K. został dopie­ro zatrzy­ma­ny po publi­ka­cji tego arty­ku­łu, w lecie 2013 r. – TS]

– Mariusz K. jest poszu­ki­wa­ny listem goń­czym, ukry­wa się przed poli­cją. Kie­dy zosta­nie zatrzy­ma­ny, tra­fi do wię­zie­nia i zacznie odby­wać karę pozba­wie­nia wol­no­ści – wyja­śnia sędzia Bogu­sław Zając, rzecz­nik pra­so­wy Sądu Okrę­go­we­go w Częstochowie.

Kie­dy Mariusz K. despe­rac­ko wal­czy o życie na wol­no­ści, życie jego kole­gi toczy się zapro­gra­mo­wa­nym torem. Dawid K. koń­czy stu­dia. Wyrok ule­ga zatar­ciu. Robi karie­rę poli­tycz­ną. Zosta­je asy­sten­tem euro­de­pu­to­wa­ne­go Jerze­go Buz­ka, a potem rad­nym Kato­wic. Ile J. Buzek, któ­ry był pro­mo­to­rem karie­ry Dawi­da K. wie­dział o jego kło­po­tach z pra­wem? Co praw­da wyrok uległ zatar­ciu, ale K. jest oso­ba publiczną.

- W okre­sie kam­pa­nii wybor­czej do Par­la­men­tu Euro­pej­skie­go w 2009 r. K. współ­pra­co­wał ze mną jako dorad­ca medial­ny i współ­or­ga­ni­za­tor tej kam­pa­nii. O spra­wie jakie­go­kol­wiek pra­wo­moc­ne­go wyro­ku wobec Pana Dawi­da K. nie wie­dzia­łem – odpi­su­je w e‑mailu prof. Buzek.

O kry­mi­nal­nym epi­zo­dzie w życio­ry­sie Dawi­da K. nic nie wie­dzie­li tak­że orga­ni­za­to­rzy jego kam­pa­nii wybor­czej w wybo­rach Pre­zy­den­ta Świę­to­chło­wic w 2010 r. Nie wie­dzą do dzi­siaj też wybor­cy, któ­rzy na Dawi­da K. odda­li swój głos. Naiw­nie cze­ka­ją na zre­ali­zo­wa­nie wybor­czych obiet­nic. Poję­cia o tym nie mają poli­ty­cy Plat­for­my Oby­wa­tel­skiej, w któ­rej K. aktyw­nie działa.

– Wypad­ki się zda­rza­ją, ale ukry­wa­nia dowo­dów tra­ge­dii raczej szo­kiem tłu­ma­czyć nie moż­na. Cynicz­ne zacho­wa­nie teraz jest chy­ba mia­rą kla­sy poli­ty­ka – iro­ni­zu­je jeden z orga­ni­za­to­rów zwy­cię­skiej kam­pa­nii pre­zy­denc­kiej Dawi­da K. Ale to temat na inny reportaż.

Arty­kuł został opu­bli­ko­wa­ny ponad rok temu na por­ta­lu wpo​li​ty​ce​.pl