Wszyscy na koncercie…
luty 2015
Śmierdzący przetarg z dedykacją dla ABW
W drugim przetargu na rewitalizację stawu Kalina trującego mieszkańców Świętochłowic nagle zniknął warunek do tej pory podstawowy – uzyskanie „efektu ekologicznego”. Co to oznacza? Może tyle, że cały przetarg to tylko gra pozorów o kilkadziesiąt milionów złotych unijnej dotacji.
W poniedziałek najprawdopodobniej dowiemy się, kto został zwycięzcą drugiego przetargu na realizację projektu „Oczyszczanie i zabezpieczenie przed wtórną degradacją stawu Kalina oraz rewitalizacja terenu przyległego”. Głównym kryterium według którego będą oceniane oferty jest cena (80 proc.).
Nieoficjalnie wiadomo, że swoje oferty złożyły m.in. Mostostal Zabrze Gliwickie Przedsiębiorstwo Budownictwa Przemysłowego S.A., Vig Sp. z o.o., Haller S.A. oraz Mo-BRUK S.A. Pierwsza z tych spółek wygrywa niemal każdy przetarg w Świętochłowicach. Wybudowała Muzeum Powstań Śląskich (złośliwi nazywają je Muzeum im. Prezydenta Świętochłowic Dawida Kostempskiego), Basen na Skałce oraz Projekt Dwie Wieże, czyli rewitalizację pokopalnianych wież.
Czy Mostostal Zabrze Gliwickie Przedsiębiorstwo Budownictwa Przemysłowego S.A. wygra tym razem?
Sprawa rewitalizacji trującego stawu ma długą historię. Kilka miesięcy temu wybuchła afera, kiedy spółka Vig z Dąbrowy Górniczej nagle zeszła z placu budowy. Dlaczego? Kluczem do całej sprawy jest pojęcie „efektu ekologicznego”.
Przedstawiciel spółki, która kierowała konsorcjum, powiedział wprost, że niemożliwe będzie osiągniecie zakładanego rezultatu technologią narzucona przez zamawiającego, czyli władze miasta. A bez efektu nie będzie zapłaty faktur.
Mityczny efekt ekologiczny
Unia Europejska nie daje pieniędzy na „piękne oczy”. Trzeba było wymyślić „patent”, czyli przekonać wszystkich o tym, że dzięki unijnym pieniądzom nad Kaliną będzie czyste niebo, trwa zielona a woda – źródlana, zamiast tej brązowej pulpy. A potem wypełnić tysiące stron dukumentacji.
Jak wynika z umowy podpisanej podczas pierwszego przetargu, miernikiem „efektu ekologicznego” miał być poziom stężenia fenoli, który powinien być nie większy niż 2 mg/l (czyli zgodnie z rozporządzeniem Ministra Środowiska „odpowiadać wymaganiom stawianym przez wody śródlądowe będące środowiskiem życia ryb w warunkach naturalnych”) oraz unieszkodliwienie co najmniej 20 tysięcy ton (!) osadów z dna stawu.
- Stwierdziliśmy, że stężenie fenoli wahało się od 220 do 1700 mg/l. Było to znacznie więcej, niż wynikało z danych przekazanych nam przez Urząd Miasta przed przetargiem
— kilka miesięcy temu mówił Zdzisław Seweryn, prezes firmy Vig. Nieprawdopodobne jest, aby w ciągu kilku miesięcy stężenie tych trucizn radykalnie spadło.
Zaplanowana metoda napowietrzania stawu (aeracja likwiduje fenole) nie może być stosowana. Za duże jest stężenie tych związków chemicznych. „Rozgrzebanie” Kaliny spowodowało, że ze stawu zaczęły się unosić trujące opary w większym niż do tej pory stężeniu. Teraz Kalina mniej truje, bo jest zima.
Cudowne zniknięcie
Jednak w specyfikacji warunków przeprowadzenia drugiego przetargu „efekt ekologiczny” cudownie zniknął. Aby to wytropić trzeba przebrnąć przez dziesiątki stron dokumentacji zamieszczonych na BIP świętochłowickiego Urzędu Miasta.
Oto próbka pytań oferentów:
„Jakie parametry zanieczyszczenia wód stawu Kalina mają być osiągnięte na zakończenie prac oczyszczania stawu, tj. na dzień 30.11.2015 r.?
- Zamawiający nie stawia wymagań, co do parametrów stawu Kalina na dzień 30.11.2015 r.
Jakie parametry zanieczyszczenia wód stawu Kalina mają być utrzymane przez okres trwałości projektu?
- Utrzymanie parametrów zanieczyszczenia wód w stawie przez okres trwałości Projektu nie stanowi przedmiotu zamówienia”.
Jednym z etapów rewitalizacji jest „unieszkodliwienie co najmniej 20 tysięcy ton osadów”. Jednak gdyby okazało się, że w stawie Kalina zalega mniejsza ilość osadów (co jest wątpliwe), to zamawiający (czyli Urząd Miasta) uzna to za spełnienie efektu ekologicznego!
Od razu nasuwa się pytanie – po co zatem wydawać kilkadziesiąt milionów złotych na działania, które nie zlikwidują unoszącego się wokół stawu Kalina smrodu i rakotwórczych toksyn? Unia Europejska daje pieniądze na realizację projektu, który zakładał początkowo rewitalizację, czyli z łacińskiego dosłownie „przywrócenie do życia, ożywienie”.
A co z warstwami podosadowymi? Te warstwy po usunięciu osadów i ich odsłonięciu powodować będą dalszą emisje fenoli i związków chemicznych do wody, i wtórne zanieczyszczenie stawu Kalina. O tym w specyfikacji zamówienia nic nie ma.
WFOŚiGW w Katowicach, który jest „instytucją wdrażającą” projektu podczas pierwszego przetargu 23 sierpnia 2013 roku sporządził Aneks do umowy o dofinansowanie projektu. Zwrócono w nim uwagę na uzyskanie efektu ekologicznego (stężenie fenoli lotnych mniejsze niż 2 mg/l). teraz takiego aneksu nie ma. Straciły ważność także warunki przyłącza energetycznego dla wykonawcy zamówienia. Wątpliwe jest także zakończenie projektu rewitalizacji w 2015 roku.
Chyba nikt przy zdrowych zmysłach nie sądzi, iż UE zgodzi się na to, aby miliony euro wydano ku chwale działań public relations prezydenta miasta?
Mówiąc wprost – unijna dotacja najprawdopodobniej będzie do zwrotu z budżetu miasta. Wcześniej lub później. Za tej kadencji Kostempskiego lub jego następcy. Nadal zresztą nierozwiązana jest zapłata kilkunastu milionów złotych poprzedniemu wykonawcy robót przy rewitalizacji Kaliny. Niewykluczone, że taki działanie będzie mogło zostać zakwalifikowane jako narażenie miasta na straty finansowe.
Łączny koszt inwestycji wynosi 29 977 780 zł, z czego 85 proc. to unijne dofinansowanie (25 481 113 zł), 12 proc. pożyczka z WFOŚiGW w Katowicach (4 328 587 zł), a zaledwie trzy procent to wkład gminy (168 079 zł).
Tomasz Szymborski
Artykuł opublikowany na portalu wpolityce.pl i wgospodarce.pl
Sprawa pod nadzorem
Niedawno zamieściłem ciekawy dokument. A teraz kolejny, jeszcze ciekawszy. Co z niego wynika? Ano to, że Prokurator Generalny postanowił przyjrzeć się sprawie, którą zajmuje się Prokuratura Rejonowa w Chorzowie.
Myślę, że pan prezydent Kostempski powinien być zadowolony. Tak się robi public relations. Za free.
Można? Można.
Durczokgate
Skoro dziennikarze Wprost dotarli do historii z życia prywatnego Kamila Durczoka, to czy nie można wykluczyć np. szantażu bohatera publikacji ze strony służb? Naszych lub obcych. Ciekawe, co na to ABW?
Kamil Durczok nie jest z mojej bajki. Obserwowałem jego momentami zaskakującą karierę, jej promotorów i promotorki, poznałem niektóre okoliczności i czekałem na finał. Spokojnie czekałem. Kariera i wielkie pieniądze potrafią zniszczyć każdego.
Historia i histeria, jakiej jesteśmy obecnie świadkami wokół tak zwanej „Durczokgate” będzie jednak miała poważne konsekwencje nie tylko dla bohatera publikacji Wprost, ale również dla mediów. I nie mam tu na myśli kilku wolnych etatów w medialnej korporacji TVN po zmianach właścicielskich.
Trochę spekulacji. Służby specjalne bardzo lubią gromadzić „haki”. W cenie są dowody na pozamałżeńskie romanse, oddawanie się niemoralnym rozrywkom czy używkom. Po to, aby skompromitować lub zwerbować. Marzeniem każdej służby jest „posiadanie w aktywach” osoby opiniotwórczej. Takiej, która ma wpływ na kształtowanie opinii publicznej (agentura wpływu). To gratka zarówno dla policji politycznej, jak i wywiadu obcego państwa.
Czy informacje o kłopotach twarzy TVN mają na przykład obniżyć wycenę stacji w przededniu sprzedaży? Być może okaże się, że TVN wcale nie zostanie kupiony przez koncern amerykański, ale jakiś inny np. kapitałowo na jakimś poziomie związany z rosyjskim kapitałem.
Durczok, jako „funkcjonariusz mediów mainstreamu” zna doskonale zasady obowiązujące w branży. Wystarczy wspomnieć jego bezkrytyczne wypowiedzi po katastrofie smoleńskiej, niby „przecieki” ze śledztwa, które kształtowały życzliwy dla PO obraz katastrofy. Co zatem się stało, że gwiazdor nagle zostaje „trafiony” sprawą obyczajową? Niewykluczone, że obserwując scenę polityczną i zachodzące zmiany próbował nagle być niezależny, co nie spodobało się jego promotorom i „przełożyli wajchę”.
Nie wierzę jednak, że to co spotkało Durczoka, to „zemsta układu” za rzekomo niezależny i niepoprawny styl przeprowadzenia wywiadu z premier Kopacz w apogeum górniczych protestów. Pytania Durczoka nie były specjalnie trudne. Jednak udzielenie na nie były trudne dla kogoś, kto nie zna Śląska i ma niewielkie pojęcie o jego problemach. Tak jak Ewa Kopacz.
„Wprost” w tekście „Ukryta prawda” dwa tygodnie temu napisał o „molestowaniu i mobbingu w jednej z dużych stacji telewizyjnych”. Redakcja nie podała, o jaką stację chodzi, ani który dziennikarz miał się tego dopuścić. Zapowiedziano jedynie, że temat będzie rozwijany w kolejnych wydaniach. Szybko jednak w Internecie pojawiły się informacje, że chodzi o Kamila Durczoka i TVN.
Członek zarządu stacji Edward Miszczak w rozmowie z portalem WirtualneMedia.pl zapewniał, że nie ma zamiaru „zajmować się insynuacjami”. „Wielki Edward” wyszedł jednak przed szereg, albo został podpuszczony, bo już na drugi dzień okazało się, że w TVN decyzją zarządu stacji powstała komisja, która weryfikuje czy w osoby pracujące w stacji były ofiarami mobbingu lub molestowania.
Dzisiaj tygodnik uderzył mocniej. Okładka z Durczokiem i artykuł. Dziennikarze opisują zajście, z 16 stycznia na warszawskim Mokotowie, w którym uczestniczył szef Faktów.
Pojawia się postać 29-latki, która miała wynajmować mieszkanie od biznesmena-informatora redakcji tygodnika. W mieszkaniu były m.in. prywatne rzeczy Durczoka i „biały proszek”. Wezwana na miejsce policja wylegitymowała i spisała Durczoka jako – jak mówi sam dziennikarz – „świadka czegoś tam”.
- Powiem to jedno zdanie, w wolnym, prywatnym czasie odwiedziłem mieszkanie jednej z moich znajomych ze środowiska medialnego. To, co tam zrobiłem, to jest absolutnie moja prywatna sprawa
- mówił Durczok w TOK FM.
Tak. Do niedawna była to prywatna sprawa Kamila Durczoka.
Artykuł opublikowany na portalu wgospodarce.pl i wpolityce.pl
Ogień
Taka sytuacja…
Taki kadr
Kostempska – Oskarżam za Barbie
Po konsultacjach z prawnikami postanowiłem udostępnić prywatny akt oskarżenia przeciwko mnie, który złożyła Agnieszka Kostempska.
Warto przeczytać. Inspirująca lektura.
Pora na igrzyska
Jednak listy dochodzą, a prokuratura czyta i pracuje.
Miła wiadomość. Wkrótce inspirujące szczegóły o tym, czym zainteresowałem prokuraturę. Może ktoś się dołączy? Nadal nie do końca została wyjaśniona tzw. sprawa „opiekunek” dziecka na etatach samorządu.
Jak nie Barbie, to kto?
Wzruszenie odebrało mi mowę, oczy zaszkliły się łzami. Agnieszka Kostempska brnie dalej i nadal uważa, że nazwanie jej „Barbie” jest zniesławiające. Lalki Barbie nikt o zdanie na takie porównanie nie pytał.
O wyprodukowanym przez prawników Kostempskiej akcie oskarżenia można przeczytać tu. A lansik pani z PO – w Fakcie tu.
I tu: