W 1928 roku starą wieżę szybu „Kaiser Wilhelm” zastąpiono modernistyczną wieżą basztową o wysokości 57 metrów. To jest właśnie szyb „Krystyna”, nazwany tak po 1945 roku.
Wymurowano ją z cegły i nadano przybliżony kształt młota górniczego – pyrlika. Na węższym trzonie położono szerszą, betonową płytę, na której posadowiono górną część wieży. Okna tworzą pionowe ciągi. W środku pracowały pierwsze na Śląsku elektryczne maszyny wyciągowe, umieszczone na głowicy. Miały one moc 2700 i 2400KM i pochodziły z zabrzańskiej Huty Donnersmarck (ich silniki były firmy BBC Brown Boveri).
Maszyny napędzały koła o średnicy sięgającej 7 metrów! Według niezweryfikowanych przekazów, na wieżę szybu „Kaiser Wilhelm” wspiął się tuż przed wybuchem II wojny światowej – w celu obserwacji polskiej strony granicy – Adolf Hitler. W 1945 roku nazwę kopalni zmieniono na „Szombierki”, a szybu na „Krystyna”.
Bohater wielu moich artykułów, czyli dr hab. Jan Iwanek znany jako szpicel SB ps. Piotr chce być profesorem zwyczajnym. Ma taki kaprys, i zapewne uważa, że to jemu się należy.
Za kilka dni Rada Wydziału Nauk Społecznych Uniwersytetu Śląskiego w Katowicach zajmie się jego wnioskiem o rozpoczęcie postępowania, które ma zaowocować, no właśnie czym? Czy tym, że konfident bezpieki zostanie profesorem (professor ordinarius) i odbierze z rąk Prezydenta RP stosowny akt, czy kompromitacją uczelni, która w tym roku obchodzi 50-lecie powstania?
Jak to będzie brzmiało? „Prof. dr hab. Jan Iwanek TW Piotr”. Zastanawiam się, po co Iwankowi ten cały cyrk, który doprowadzi do przypomnienia szczegółów jego delatorskiej przeszłości i kariery? Najbardziej na tym ucierpi Uniwersytet Śląski.
Poniżej autoreferat dr hab. Jana Iwanka. Warto zwrócić uwagę na dorobek naukowy przyszłego (oby nie) profesora zwyczajnego. Zgodnie z Ustawą o stopniach naukowych z 14 marca 2003 roku:
Art. 26. 1. Tytuł profesora może być nadany osobie, która uzyskała stopień doktora habilitowanego lub osobie, która nabyła uprawnienia równoważne z uprawnieniami doktora habilitowanego na podstawie art. 21a,
oraz:
1) posiada osiągnięcia naukowe znacznie przekraczające wymagania stawiane w postępowaniu habilitacyjnym; (Ustawa z dnia 14 marca 2003 r. o stopniach naukowych i tytule naukowym oraz stopniach i tytule w zakresie sztuki, Dz.U. 2003 nr 65 poz. 595)
Tymczasem konfident TW Piotr po habilitacji (czyli po roku 1990) nie wydał ŻADNEJ innej, samodzielnie napisanej książki. Co gorsza: swoją rozprawę habilitacyjną (tytuł monografii habilitacyjnej – „Problemy Kanału Panamskiego w stosunkach bilateralnych między Panamą a Stanami Zjednoczonymi”, Uniwersytet Śląski Katowice 1989) wydał po 20 latach ponownie i próbuje ją teraz przedstawić jako książkę profesorską (Tytuł monografii będącej podstawą wniosku profesorskiego – „Konflikt o Kanał Panamski”, Warszawa 2013).
Z informacji nieoficjalnych, jakie do mnie dotarły wynika, że jednym z recenzentów dorobku naukowego TW Piotra podczas postępowania kwalifikacyjnego ma być Jerzy Jaskiernia (sic!).
Jaskiernia to były działacz ZSMP, profesor nauk prawnych, poseł pięciu kadencji, były minister sprawiedliwości i były prokurator generalny Jerzy Jaskiernia.
Jaskiernia został uznany za kłamcę lustracyjnego, czemu zaprzeczał, przez dziewięć lat walczył o dobre imię i kasację wyroku Sądu Apelacyjnego. W 2009 roku Sąd Najwyższy uchylił wyrok Sądu Apelacyjnego oczyszczając Jaskiernię z zarzutów.
Obecnie nowy dziekan Wydziału Prawa, Administracji i Zarządzania kieleckiego uniwersytetu oraz były minister sprawiedliwości rządu SLD pełni także funkcję w składzie Komitetu Nauk Politycznych Polskiej Akademii Nauk.
Czerwoną cegłę pokryje estetyczny, świeży tynk, a na dachach dziwna fundacja, która dzięki łasce władz Katowic dostała ten teren wraz z budynkami, ustawi „solary”. Bez zezwolenia. Bo po co bawić się w papierki…
Komendant KOMUNISTYCZNEGO obozu koncentracyjnego w Świętochłowicach uciekł w 1992 roku z Polski do Izraela. Uniknął w ten sposób odpowiedzialności za popełnione zbrodnie.
Salomon Morel był po wojnie m.in. komendantem obozu pracy dla Niemców w Świętochłowicach na Śląsku. Obóz w czasie wojny był filią obozu koncentracyjnego w Auschwitz. Od 1945 roku podlegał początkowo NKWD, a potem UB.
Od lutego do listopada 1945 r. więziono w nim ponad 3 tys. więźniów – 1698 z nich zostało zamordowanych lub zmarło z wycieńczenia, tortur, głodu. W obozie trzymano jednak nie tylko Niemców i volksdeutschy. Trafiali do niego także ludzi niewygodni dla komunistycznych władz.
- Dziennie dostawaliśmy 125 gramów chleba, a więźniowie spali po trzech na jednej pryczy, bez koców i sienników. W końcu w obozie wybuchła epidemia tyfusu oraz dyzenterii. Morel wielokrotnie sam bil więźniów, powodując u nich kalectwo – mówiła Dorota Boreczek. Miała niespełna 13 lat, jak trafiła razem z matką do obozu.
Po pracy w organach bezpieczeństwa publicznego Morel został naczelnikiem Wojewódzkiego Aresztu Śledczego w Katowicach. Obronił nawet pracę magisterską na wydziale prawa Uniwersytetu Wrocławskiego pod tytułem „Praca więźniów i jej znaczenie”.
Na emeryturę odszedł w 1968 r. w stopniu pułkownika służby więziennej. Do Izraela Salomon Morel wyjechał w 1992 roku, unikając dzięki temu oskarżenia, procesu i wyroku. Izrael kilka razy odmówił Polsce ekstradycji byłego komendanta oskarżonego przez IPN o ludobójstwo.
Za pierwszym razem według izraelskiego prawa, zarzucane mu czyny nie były zbrodniami ludobójstwa i uległy przedawnieniu po 20 latach. Drugi wniosek polskich władz też był bezskuteczny.
Poniżej kuriozalna odmowa ekstradycji Morela – to oficjalne stanowisko władz Izraela.
Zwracam uwagę na argumenty izraelskiego wymiaru sprawiedliwości:
Waldemar Mróz, były wiceprezes Katowickiego Holdingu Węglowego jest kłamcą lustracyjnym. Sąd Apelacyjny w Katowicach odrzucił apelację obrońcy TW Krzysztof.
Tak oto bez konsekwencji można twierdzić, że we władzach Katowickiego Holdingu Węglowego przez kilkanaście lat zasiadał szpicel bezpieki Waldemar Mróz.
Mróz w jednej z największych spółek górniczych – Katowickim Holdingu Węglowym SA przez 12 lat pełnił funkcję wiceprezesa. 30 października 2014 r. do Sądu Okręgowego w Katowicach trafił wniosek prokuratora biura lustracyjnego IPN o wszczęcie postępowania w sprawie Waldemara Mroza. Ów urzędnik był górniczą szychą.
Do 2013 roku z wyboru załogi był wiceprezesem Katowickiego Holdingu Węglowego S.A. Jako członek zarządu państwowej spółki musiał złożyć oświadczenie lustracyjne. Złożył, ale skłamał.
– Sąd pierwszej instancji orzekł, iż Waldemar Mróz jest kłamcą lustracyjnym, bo skłamał, iż nie był współpracownikiem Służby Bezpieczeństwa. Sąd Apelacyjny w Katowicach oddalił apelację obrońcy i utrzymał w mocy orzeczenie Sądu Okręgowego w Katowicach z dnia 16.11.2015 r. w sprawie lustracyjnej Waldemara Mroza, który oświadczenie lustracyjne składał jako ówczesny wiceprezes Katowickiego Holdingu Węglowego S.A. W prawomocnym już orzeczeniu Sąd Okręgowy w Katowicach uznał za niezgodne z prawdą oświadczenie lustracyjne złożone przez Waldemara Mroza i orzekł wobec niego utratę prawa wybieralności w wyborach do Sejmu, Senatu i Parlamentu Europejskiego oraz w wyborach powszechnych organu i członka organu jednostki samorządu terytorialnego oraz organu jednostki pomocniczej jednostki samorządu terytorialnego, której obowiązek utworzenia wynika z ustawy, a także orzekł zakaz pełnienia funkcji publicznej, o których mowa w art. 4 pkt 2–57 „ustawy lustracyjnej” – na okres 5 lat –
mówi prokurator Andrzej Majcher, szef Oddziałowego Biura Lustracyjnego w Katowicach.
Mróz został surowo ukarany, bo zazwyczaj sądy skazują kłamców lustracyjnych na 3 lata zakazu pełnienia funkcji publicznych.
O Mrozie, gdy był wiceprezesem KHWSA napisałem wiele. Na przykład to, że z dokumentów zachowanych w archiwach Instytutu Pamięci Narodowej wynika, iż Waldemar Mróz został zarejestrowany jako tajny współpracownik SB ps. „Krzysztof” (IPN Kr 309⁄525, IPN Kr 009⁄9514).
Dzięki temu, że zachowała się teczka pracy TW „Krzysztof” bez trudu można poznać szczegóły kontaktów ze Służbą Bezpieczeństwa. Skala współpracy robi wrażenie, bo teczka pracy TW „Krzysztof” miała 315 stron (!), jednak trzysta stron zostało zniszczonych i zachowało się jedynie 15.
Zachowały się oryginalne donosy pisane przez agenta. „Krzysztof” donosił o działaczach NZS na AGH, przekazywał ulotki oraz charakteryzował kolegów z uczelni. Jak wynika z numerów stron w teczce pracy TW Krzysztof pomiędzy jesienią 1980 roku a marcem 1983 roku przybyło 240 stron – to obraz skali współpracy. Ostatnie zachowane doniesienie jest z 1 marca 1983 roku.
Mróz nie przyznał się w swoim oświadczeniu lustracyjnym do współpracy z SB w Krakowie w latach 1980–1984. Moje źródła w ABW poinformowały mnie prawie trzy lata temu, że już po wyborze Mroza na stanowisko wiceprezesa KHW w 2001 roku, służby specjalne (wówczas Urząd Ochrony Państwa) sprawdzały przeszłość nowego członka zarządu strategicznej spółki węglowej.
I natrafiono od razu na ślad przeszłości Mroza. Problem w tym, że tę wiedzę UOP, a potem ABW zachowały dla siebie, i nie poinformowały Rzecznika Interesu Publicznego (a później IPN) o tym, co pozostało w esbeckich materiałach o Waldemarze Mrozie.
Ten przykład wskazuje na dziwną bezradność służb specjalnych, które są odpowiedzialne za osłonę kontrwywiadowczą spółek Skarbu Państwa oraz sektora energetycznego. Tolerowanie na kierowniczym stanowisku osoby, które w przeszłości była konfidentem SB jest skandalem i stawia (po raz kolejny) pod znakiem zapytania profesjonalizm funkcjonariuszy ABW odpowiedzialnej za przyznawanie certyfikatów bezpieczeństwa.
Dlaczego? Czy Mróz mógł był np. szantażowany swoją przeszłością przez byłych funkcjonariuszy, którzy prowadzą interesy z KHWSA? A może wręcz przeciwnie – był na usługach służb IIIRP?
Na razie, jak wynika z KRS Waldemar Mróz jest na usługach jednego z najbogatszych Polaków – Krzysztofa Domareckiego, który dwa lata temu ogłosił, iż chce kupić trzy kopalnie węgla kamiennego na Śląsku. Na szczęście z buńczucznych planów nic nie wyszło.
Mróz jest prezesem zarządu spółki Universal Energy. W spółce jest jednym z trzech udziałowców. Ma 5000 udziałów Universal Energy Sp. z o.o. wartości 500 tysięcy złotych. Domarecki zaangażował się w spółkę w 100 tys. zł, a należąca całkowicie do niego spółka Ad Niva – 450 tys. zł.
Jak widać ten szpicel TW Krzysztof dobrze sobie radzi w Polsce po 1989 roku.
Stanisław Gościniak – były reprezentant Polski w siatkówce został prawomocnie uznany przez sąd za kłamcę lustracyjnego.
24 czerwca ubiegłego roku do Sądu Okręgowego w Gliwicach został skierowany wniosek IPN o wszczęcie postępowania lustracyjnego wobec Stanisława Gościniaka, jednego z siatkarzy reprezentacji Huberta Wagnera.
Gościniak to były członek reprezentacji olimpijskiej w siatkówce, prowadzonej przez Huberta Wagnera. Był mistrzem świata w Meksyku w 1974, został też uznany za najlepszego gracza tych mistrzostw. Zdobył brązowy medal mistrzostw Europy (Stambuł 1967), a także drugie miejsce w Pucharze Świata w Pradze. Polskę reprezentował 218 razy (1965–1974). Był jednym z najlepszych rozgrywających na świecie.
Wedle źródeł z Instytutu Pamięci Narodowej, Stanisław Gościniak został pozyskany do współpracy, a następnie był prowadzony przez Gromosława Czempińskiego.
Stanisław Gościniak był gwiazdą mistrzostw świata w 1974 roku. Wybrano go najlepszym rozgrywającym imprezy, uznawany za najlepszego na tej pozycji na świecie. Z kadry odszedł po MŚ, nie pojechał na igrzyska do Montrealu, wybrał grę w USA.
W Polsce grał w Gwardii Wrocław i Resovii Rzeszów. Szybko został trenerem, prowadził do sukcesów AZS Częstochowa – cztery mistrzostwa Polski, dwa razy był selekcjonerem Biało-Czerwonych (1986−1987, 2003–2004). Członek galerii sław piłki siatkowej (Volleyball Hall of Fame).
Orzeczeniem z dnia 28 grudnia 2015 r. SO w Gliwicach uznał za niezgodne z prawdą oświadczenie lustracyjne złożone przez Stanisława Gościniaka jako kandydata na radnego w Częstochowie wyborach 2010 r.
Orzekł wobec niego „utratę prawa wybieralności w wyborach do Sejmu, Senatu i Parlamentu Europejskiego oraz w wyborach powszechnych organu i członka organu jednostki samorządu terytorialnego oraz organu jednostki pomocniczej jednostki samorządu terytorialnego, której obowiązek utworzenia wynika z ustawy, a także orzekł zakaz pełnienia funkcji publicznej, o których mowa w art. 4 pkt 2–57 „ustawy lustracyjnej” – na okres 6 lat”.
Opowieść będzie prawdziwa, choć wydaje się zupełnie nieprawdopodobna. Nieprawdopodobna głównie ze względu na finał.
Na portalu wpolityce.pl opisałem swego czasu przypadki „lustracyjnych wpadek sędziów i prokuratorów” z województwa śląskiego („Agenci w togach”). Historia ma dalszy ciąg, który obfituje w ciekawe zwroty akcji. Jeżeli Władysław Pasikowski kiedykolwiek zechce nakręcić kolejny odcinek Psów, to ma gotowy scenariusz.
Kilka lat temu do jednej z prokuratur na południu Polski listonosz przyniósł przesyłkę. Nie był to anonim. List miał prawdziwego nadawcę, ale nie to zaskoczyło śledczych. Szok przeżyli, kiedy okazało się, że zawierał szokujące informacje i dowody o „prywatyzacji akt” przez esbeków.
Proces niszczenia dokumentów SB rozpoczął się na przełomie 1988/1989 roku, trwał z przerwami podczas rozmów Okrągłego Stołu, był kontynuowany po wyborach 4 czerwca 1989 r., a w skali masowej rozpoczął się po sierpniowej nominacji Mazowieckiego na premiera. Nie wszystko zniszczono.
Okazało się, że teczki wybranej („perspektywicznej”) agentury w środowisku prawniczym i naukowym na Śląsku i Podbeskidziu, zamiast trafić do archiwum UOP (gdzie później znalazłyby się zapewne ze względu na rangę agentury w zbiorze zastrzeżonym IPN), wyniesiono do prywatnych zbiorów.
Autorką listu do prokuratury była żona wysokiego rangą funkcjonariusza Służby Bezpieczeństwa. Poinformowała śledczych o tym, iż w regionie działa grupa byłych esbeków, którzy szantażują przedstawicieli wymiaru sprawiedliwości dokumentami sprzed lat. Napisała, że tylko jej mąż wyniósł z archiwum SB kilkadziesiąt tomów akt agentury, którą miały Wydziały: V (przemysł) i III (środowiska naukowe, twórcze, inteligenckie).
Wyjęte z archiwum SB teczki, które trafiły do prywatnych „czytelni” esbeków dotyczyły nie byle jakiej agentury. Były to dokumenty – dowody agenturalnej przeszłości wielu obecnie prominentnych sędziów, prokuratorów, notariuszy i adwokatów województwa śląskiego, i nie tylko.
Prokuratorzy zainteresowali się przysłanym listem. Zostało wszczęte postępowanie, objęte klauzulą najwyższej tajności. Informatorka prokuratury została przesłuchana. Podała konkretne przykłady, kto i jakie składał propozycje „ocalałym agentom”. Nietrudno się domyślić, że były z gatunku „nie do odrzucenia”, no chyba że ktoś z nich nagle chce, aby odnalazły się oryginalne akta, świadczące o jego delatorskiej przeszłości. A w konsekwencji na zarzut złożenia nieprawdziwego oświadczenia lustracyjnego i wystrzałowy koniec prawniczej kariery.
W jednym dniu w kilku mieszkaniach na Śląsku i Podbeskidziu funkcjonariusze ABW przeprowadzili wielogodzinne przeszukania w domach esbeków, których nazwiska podała kobieta. Znaleziono wiele dokumentów, których nie powinno tam być. Zaczęły się przesłuchania podejrzewanych o prywatyzację esbeckich akt. Wszystkie znaki na niebie i ziemi wskazywały, że zgodnie z zasadami prokuratorskiej sztuki, organizatorzy procederu powinni mieć postawione zarzuty. Jednak tak się nie stało.
Śledztwo IPN ze Śląska zostało nagle odebrane i trafiło do Warszawy. Tam utknęło na długie miesiące. Prokurator Instytutu Pamięci Narodowej nie śpieszył się. Zamiast stawiać zarzuty organizatorom szantażu, wezwał autorkę listu. Podczas przesłuchania poinformował ją nagle, że mogą jej zostać postawione zarzuty. Taka deklaracja prokuratora wywołała u świadka natychmiastową amnezję.
Sławomir Cenckiewicz tak opisywał proceder niszczenia akt, elegancko nazywany przez podwładnych Czesława Kiszczaka, ówczesnego szefa MSW „brakowaniem”:
„Pierwsza fala zniszczeń nastąpiła wiosną 1989 r. Jeszcze podczas trwania obrad Okrągłego Stołu, 26 marca 1989 r., dyrektor Departamentu IVMSW gen. Tadeusz Szczygieł poinformował szefa SB gen. Henryka Dankowskiego i dyrektora Biura „C” (archiwum MSW) płk. Kazimierza Piotrowskiego o zniszczeniu tzw. teczek ewidencji operacyjnej na księży. […]Kolejny etap niszczenia archiwów związany był z reorganizacją MSW w sierpniu 1989 r. Zlikwidowano wówczas najważniejsze piony operacyjne bezpieki, m.in. departamenty III (działalność antykomunistyczna), IV (walka z Kościołem), V (sfera produkcyjna) i owiane złą sławą Biuro Studiów zajmujące się elitą solidarnościowego podziemia. Przykładowo z połączenia Departamentu IV i Biura Studiów powstał później Departament Studiów i Analiz. W ten sposób skoncentrowano bodaj najważniejsze, z punktu widzenia bezpieczeństwa procesu transformacji ustrojowej, aktualne sprawy operacyjne i zbiory archiwalne dotyczące ludzi Kościoła i „Solidarności”. Elita byłego Departamentu IV i Biura Studiów przystąpiła wówczas do akcji niszczenia akt”.
Decyzja śledczych sparaliżowała nie tylko naiwnych informatorów. Dlatego zapewne nigdy nie dowiemy się, czy i jaki był związek pomiędzy prywatyzacją akt przez esbeków, a operacją kryptonim „Oaza” prowadzoną w Bielsku Białej przez Wojskowe Służby Informacyjne na początku lat 90. ubiegłego wieku. Niektóre szczegóły tejże operacji zostały ujawnione w 2007 roku w „Raporcie z likwidacji WSI”.
Okazało się, że WSI w Bielsku Białej utworzyły tajną rezydenturę w ramach sprawy o kryptonimie „Oaza”, która była prowadzona od 10.10.1994 r. do 25.09.1996 r. Operacja „Oaza” prowadzona przez WSI na Podbeskidziu, jednak niewykluczone, że w całym kraju były jej odpowiedniki.
Informacje, zawarte w aktach tej sprawy są szokujące:
„Plan rozpoczynający teczkę o kryptonimie „O” wskazuje na konieczność budowania systemu zabezpieczenia kontrwywiadowczego na terenie województwa bielskiego z wykorzystaniem negatywnie zweryfikowanych b. oficerów SB i ich źródeł osobowych. Działalność ta miała być prowadzona pod przykryciem jako firma ochroniarska „Komandos”. Rezydentura miała składać się z trzech b. funkcjonariuszy SB, którzy mieli powtórnie pozyskać b. funkcjonariuszy oraz tajnych współpracowników SB w interesujących WSI środowiskach w kraju i zagranicą. Planowano podjęcie b. współpracowników uplasowanych w środowiskach dziennikarskim, prawniczym, urzędników administracji państwowej, biznesu, stanowisk kierowania oraz osób związanych ze służbami specjalnymi i wojskiem. Przewidywano zwerbowanie 8–10 b. TW na jednego członka rezydentury. Planowano wyposażenie szefa rezydentury (negatywnie zweryfikowanego b. funkcjonariusza SB) w dokument polecający do organów Policji i Straży Granicznej, skłaniający szefów miejscowych organów MSW do udzielania pomocy. Wynagrodzenie dla rezydentów miało opiewać na kwotę 4–5 milionów starych złotych miesięcznie. Do łącznikowania rezydentury wyznaczeni zostali płk Marek Wolny i ppłk Jan Węgierski. Wykluczono kontakty rezydentury z jawnymi placówkami terenowymi Kontrwywiadu WSI. Był to zabieg zapewniający konspirację działań, przy czym jednocześnie powodował, że stworzona struktura nie podlegała niczyjej kontroli ani merytorycznej, ani finansowej”.
Do działań zaangażowanych zostało trzech byłych funkcjonariuszy SB, którzy zostali pozyskani do współpracy z WSI jako rezydenci tej służby specjalnej o pseudonimach: „Ryszard […]”, „Władysław […]” i „Jan […]”. Autorzy raportu ustalili, że to „pseudonimy nadane przez WSI, jednak w niektórych przypadkach są to jednocześnie imiona i nazwiska osób powszechnie znanych na terenie byłych województwa bielskiego”.
Byli esbecy „sprzedali” wojskowej służbie specjalnej swoje informacje na temat agentury, która działała na kontrolowanym przez nich terenie w latach 80. Sporządzono listę ponad stu nazwisk byłych tajnych współpracowników SB
„Nie można wykluczyć, że osoby, które nie znalazły się w aktach sprawy realizowały przedsięwzięcia tak dalece naruszające prawo, że prowadzący sprawę nie zaryzykowali ich udokumentowania” – piszą autorzy raportu o WSI.
Następnie wytypowane nazwiska sprawdzono w ewidencji operacyjnej UOP, uzyskując potwierdzenie charakteru rejestracji osoby jako TW, a przy okazji możliwość wglądu w materiały z archiwum SB. Dobór osób, którymi zainteresowały się WSI w ramach „Oazy” był dosyć przypadkowy. Wojskowy kontrwywiad nie powinien (co jednak podczas operacji „Oaza” robił) interesować aktorem, plastykiem czy handlowcem, bo nie mieli oni ani kompetencji związanych z bezpieczeństwem państwa, tym bardziej w aspekcie sił zbrojnych.
Z raportu o WSI:
„Przykładem tego nastawienia jest działanie b. funkcjonariusza SB, ps. „Janusz O.”, który przed pozyskaniem ujawnił, że posiada w ukryciu materiały ze sprawy prowadzonej w czasie, gdy służył w SB (sprawa miała kryptonim „PALESTRA” a z ukierunkowania funkcjonariusza można wnioskować, że dotyczyła środowiska prawniczego w rejonie bielskim). Około 300 stron tych materiałów przekazał on do WSI. Zawierały one m.in. fakty kompromitujące osoby ze środowiska prawniczego, wskazywały na tajnych współpracowników w tym środowisku (m.in. prokurator, sędzia, notariusz). O ukryciu materiałów oraz o ich zawartości zostali poinformowani M. Wolny i K. Głowacki. Inny funkcjonariusz SB, ps. „WŁADYSŁAW K.” wskazywał na swoje źródła, które były zwerbowane do rozpracowania struktur NSZZ „Solidarność”. Komisja dotychczas nie ustaliła, co dalej stało się z tymi materiałami. Z dotychczasowej analizy sposobu działania WSI można wnioskować, że zostały użyte bądź do szantażu występujących w sprawie osób, bądź jako pretekst do ich ponownego rozpracowania i zwerbowania. Tymczasem obowiązkiem WSI było przekazanie akt sprawy „PALESTRA” do IPN” ”.
Niewykluczone, że podczas operacji „Oaza” WSI prowadziły – jak czytamy w raporcie WSI – „zaprogramowane sprawdzenia środowiska biznesowo-prawniczego w woj. bielskim, z wyraźnym ukierunkowaniem na pozyskanie wiedzy umożliwiającej szantażowanie wybranych osób”.
Jednak nie tylko o rozpoznanie środowisk biznesowo-prawniczych w Operacji „Oaza” chodziło. Dotarłem do jednej z osób zaangażowanych w jej prowadzenie.
– Struktura organizacji była wzorowana na działaniach włoskich służb specjalnych w latach 50. XX w. i utworzenie w łonie tychże służb tajnej struktury bojowej pod kryptonimem Gladio. Gladio miała przeciwdziałać dojściu komunistów do władzy. Była też częścią struktury Stay-behind działającej w wielu krajach NATO. We Włoszech miała powiązania z tajną lożą P2, która pod wodzą bankiera i faszysty Licio Gelliego skupiała magnatów władzy ekonomicznej, politycznej i wojskowej. W razie wojny mieliśmy tworzyć ruch oporu – mówi J.
Podczas „Oazy” prowadzono działania wykraczające poza kompetencje kontrwywiadu WSI, realizując działania skierowane na rejon bielski i typowe dla wywiadu. Z jednej strony służyły rozpoznaniu stanu zabezpieczenia przez służby specjalne pewnych środowisk i osób, z drugiej zaś mogły być wstępem dla planowanych działań, dla których konieczne było rozpoznanie przeprowadzone w środowisku politycznym i prawniczym.
Dla bezpieczeństwa swoich informatorów nie podaję nazwisk oraz kryptonimów, pseudonimów, stanowisk bohaterów tej opowieści. Nadal też nie znamy odpowiedzi na podstawowe pytanie: Czy „Oaza” i „skręcone” śledztwo w sprawie prywatyzacji teczek agentury SB maja jakiś wspólny mianownik? Jeżeli tak, to umorzenie śledztwa opisywanego na początku tej opowieści wskazuje, że wpływy służb specjalnych IIIRP sięgają wymiaru sprawiedliwości.
Tomasz Szymborski
Artykuł ukazał się w tygodniku wSieci w listopadzie 2014 roku