Pą Prezidą Świętochłowic wytoczył działa. W grudniu ub. roku skierował do sądu prywatny akt oskarżenia przeciwko mnie.
Wolny kraj, to każdemu wolno. Nawet takiemu prezydentowi Świętochłowic. Zastanawia mnie jedynie, że w tym samym czasie ta sama kancelaria kieruje prywatne akty oskarżenia męża i żony przeciwko mnie.
Najpierw żona tego pana prezydenta czuje się źle, gdyż podobno nazwałem ją Barbie (cała ta zabawna historia tu).
A jej mąż – Dawid Kostempski, w tym samym czasie czuje się zniesławiony publikacjami na blogu www.kostempskiwonzeswion.pl, których autorstwo uparcie usiłuje mi przypisać. No, cóż. Wolny kraj, powtarzam. Od 1989 roku podobno.
Kostempski oskarża mnie „o popełnienie przestępstwa z art. 12 k.k. w związku z art. 212 § 2 k.k.”. Rozszyfrowałem ten prawniczy żargon:
Art. 12. Dwa lub więcej zachowań, podjętych w krótkich odstępach czasu w wykonaniu z góry powziętego zamiaru, uważa się za jeden czyn zabroniony; jeżeli przedmiotem zamachu jest dobro osobiste, warunkiem uznania wielości zachowań za jeden czyn zabroniony jest tożsamość pokrzywdzonego.
a kochany przez wszystkich dziennikarzy:
Art. 212 § 1. Kto pomawia inną osobę, grupę osób, instytucję, osobę prawną lub jednostkę organizacyjną niemającą osobowości prawnej o takie postępowanie lub właściwości, które mogą poniżyć ją w opinii publicznej lub narazić na utratę zaufania potrzebnego dla danego stanowiska, zawodu lub rodzaju działalności, podlega grzywnie albo karze ograniczenia wolności. § 2. Jeżeli sprawca dopuszcza się czynu określonego w § 1 za pomocą środków masowego komunikowania, podlega grzywnie, karze ograniczenia wolności albo pozbawienia wolności do roku.
Zamieszczam skany tego aktu oskarżenia. Miłej lektury. A ciąg dalszy wkrótce.
Eskalacja napięcia musi być – jak u Hitchcocka.
Od początku roku do połowy listopada w Świętochłowicach zameldowało się ponad 2,5 tysiąca osób. Zaskakujące, że w roku wyborów do samorządu przybyło chętnych do zamieszkania w mieście o jednym z największych poziomów bezrobocia i niemal całkowitym braku mieszkań.
Niedawne wybory w mieście wygrał ponownie urzędujący prezydent Dawid Kostempski, kandydat PO. Zdobył ponad 51 procent głosów i pokonał trzech konkurentów w pierwszej rundzie. Czy to był nokaut? A może kandydat „był na dopingu”?
Trochę statystyki (dane wg PKW):
Świętochłowice – liczba mieszkańców w 2014 r. – 49638, z tego uprawnionych do głosowania w wyborach było 40551 osób.
Dotarłem do danych, z których wynika, że od stycznia tego roku w Świętochłowicach do 14 listopada na pobyt stały i czasowy (ponad 3 miesiące) zameldowały się aż 2825 osoby. Można zatem założyć, że co miesiąc Świętochłowicom przybywało prawie 300 nowych mieszkańców. Wśród tych danych nie ma osób zameldowanych na krócej, niż kwartał.
W wyborach prezydenckich w tym mieście na czterech kandydatów głosowało 15936 osób, a Kostempski zdobył 8242 głosów (51.72 proc.). Wygrał wybory w pierwszej turze, przekraczając granicę 50 proc. głosami… 274 osób. To niewielka różnica. Odpowiada np. liczbie osób zameldowanych w mieście w ciągu miesiąca.
Przed rozpoczęciem kampanii wyborczej i w jej trakcie dochodziły z tego miasta informacje, że Świętochłowice nagle stały się bardzo atrakcyjnym miejscem do zameldowania (nie mylić z zamieszkaniem).
Fikcyjny meldunek
Temu trendowi dał się ponieść nawet sam Kostempski, który mimo, iż mieszka w kamienicy w centrum Katowic oraz wykańcza spory dom w elitarnej dzielnicy na przedmieściach miasta, zameldował się w Świętochłowicach. Po co? Ano po to, aby móc startować w wyborach na radnego z listy PO w Świętochłowicach (ułomna ustawa nie wymaga od startujących w wyborach prezydenckich zamieszkania).
Co prawda kodeks wyborczy mówi o tym, że kandydat na radnego musi „stale zamieszkiwać na obszarze danej gminy”, ale to martwy przepis, którym nikt się nie przejmuje. A szkoda. Łamanie prawa niektórym wchodzi w krew.
Zgodnie z Kodeksem wyborczym:
Przez „stałe zamieszkanie” należy rozumieć zamieszkanie w określonej miejscowości pod oznaczonym adresem z zamiarem stałego pobytu. W orzecznictwie zarówno sądów powszechnych, jak i sądów administracyjnych przyjmuje się, że za miejsce stałego pobytu nie uznaje się miejsca, w którym osoba jest zameldowana, ale w którym stale realizuje swoje podstawowe funkcje życiowe, tj. w szczególności mieszka, spożywa posiłki, nocuje, wypoczywa, przechowuje swoje rzeczy niezbędne do codziennego funkcjonowania, przyjmuje wizyty.
Kostempski podczas kampanii wyborczej był zameldowany w pewnym mieszkaniu w Świętochłowicach, ale mieszkał w Katowicach. Prezydent był odwożony do magistratu i przywożony do mieszkania w Katowicach służbowym autem z kierowcą.
Co przyciągnęło tych ludzi do miasta z najwyższym bezrobociem w regionie? Z danych zaczerpniętych ze strony PUP w Świętochłowicach w październiku bez pracy było prawie 2 tysiące osób, stopa bezrobocia wynosiła 15,7 proc (w województwie – 9,8 proc., w kraju – 11,5 proc.).
Walory turystyczne i ekologiczne? Nieprawdopodobne. Rewitalizacja Stawu Kalina, który skutecznie truje mieszkańców okazała się klapą ekonomiczną i wizerunkową, badaną przez ABW. Muzeum Powstań Śląskich (złośliwi dodają „imienia Dawida Kostempskiego”) będzie ekonomiczną pułapką, bo na jego utrzymanie miasto dołoży kilkaset tysięcy złotych.
Pożycza od tatusia
O Świętochłowicach, 50-tysięcznym mieście na Śląsku pomiędzy Chorzowem i Rudą Śląską oraz jego prezydencie, Dawidzie Kostempskim z PO napisałem sporo. Opisałem, jak to ukrył przed wyborcami fakt skazania za mataczenie po śmiertelnym wypadku samochodowym, zatrudnił w magistracie jako doradcy dziennikarza publicznej rozgłośni, w którego programach często występował, prokuratorskie postępowanie w sprawie opiekunek swego dziecka, zatrudnionych na etatach w samorządzie oraz sporo innych spraw.
Okazało się, że do oświadczenia majątkowego Kostempski nie wpisał drogiego zegarka, który nosi. Kiedy sprawa wyszła na jaw, prezydent tłumaczył się prymitywnie – najpierw, że „zegarek pożyczył od ojca”, a potem, że „pożycza od ojca, ale to chińska podróbka”.
Co na to CBA? Zapewne nic, bo otoczenie prezydenta wręcz chwali się dobrymi układami w służbach. Tak czy owak, wszystko na to wskazuje, że to nie koniec opowieści o „sołtysie ze Świętochłowic”, który miasto traktuje jak swój partyjny folwark.
Prezydent Świętochłowic jest klasycznym przykładem rządów Platformy Obywatelskiej – pełnych arogancji i niespełnionych obietnic. Szkoda tylko, że od czterech lat królikami doświadczalnymi są mieszkańcy tego miasta.
„Nadzieja śląskiej PO”, jak jeszcze do niedawna był przedstawiany Dawid Kostempski (i jak sam kreował się w mediach oraz przez zaprzyjaźnionych żurnalistów) potrafi manipulować mediami. A to zleci w jakiejś gazecie kampanię reklamową, a to da ogłoszenia lub wesprze zleceniem bystrego dziennikarza. Ponad rok temu zatrudnił na stanowisku doradcy do spraw mediów dziennikarza Polskiego Radia Katowice Jerzego Zawartkę.
Zapewne po to, by często występować w jego programach w publicznej rozgłośni. Po ujawnieniu tego skandalu dziennikarz znalazł posadę w Radzie Nadzorczej miejskiej spółki w Sosnowcu, w której wiceprezesem jest Agnieszka Kostempska, jego żona.
Dawid Kostempski, w platformerskich kręgach Delfinem zwany, wraz z żoną mieszka w Katowicach. Kostempski marzy o prezydenckiej reelekcji, a w najgorszym wypadku – by zostać radnym w Świętochłowicach, w których niedawno się zameldował. Kierowca jednak codziennie zawoził prezydenta do Katowic, a rano – przywoził służbową limuzyną do świętochłowickiego magistratu.
Prezydent Kostempski oprócz startu w wyborach prezydenckich kandyduje też w wyborach radnych w Świętochłowicach. Co prawda kodeks wyborczy mówi o tym, że kandydat na radnego musi „stale zamieszkiwać na obszarze danej gminy”, ale absolwent wydziału prawa, jakim zwie się Kostempski, nie zawraca sobie głowy taki bzdetami..
Wg tegoż kodeksu – przez „stałe zamieszkanie” należy rozumieć zamieszkanie w określonej miejscowości pod oznaczonym adresem z zamiarem stałego pobytu. W orzecznictwie zarówno sądów powszechnych, jak i sądów administracyjnych przyjmuje się, że:
za miejsce stałego pobytu nie uznaje się miejsca, w którym osoba jest zameldowana, ale w którym stale realizuje swoje podstawowe funkcje życiowe, tj. w szczególności mieszka, spożywa posiłki, nocuje, wypoczywa, przechowuje swoje rzeczy niezbędne do codziennego funkcjonowania, przyjmuje wizyty.
Agnieszka tutaj nie mieszka
Mieszkańcy Świętochłowic wiedzą, że prezydent ich miasta Dawid Kostempski, nie mieszka w tym mieście. Sam zresztą np. w materiałach prasowych oraz na portalach społecznościowych jako miejsce swojego zamieszkania wskazuje Katowice, podobnie zresztą jego małżonka, Agnieszka.
Dawid Kostempski decydując się na start w wyborach na radnego musiał wypełnić oświadczenie o posiadaniu biernego prawa wyborczego na terenie Świętochłowic – czyli potwierdzić, że mieszka w tym mieście. Istnieją jednak dowody, że skłamał.
Pani Kostempska pozazdrościła stołka mężowi i wymyśliła sobie, że zostanie prezydentką Mysłowic „z ramienia Platformy Obywatelskiej”. Nieważne, że w tym mieście nie mieszka, ani nie jest nawet zameldowana. Kto bogatej zabroni?
Jej oponenci zareagowali natychmiast. W Mysłowicach pojawił się wielki baner z napisem „Agnieszka tutaj nie mieszka”.
„Fakt”, lansujący do niedawna to małżeństwo młodych, ale agresywnych medialnie polityków, niedawno ujawnił, że Kostempska od kilku miesięcy jest na zwolnieniu lekarskim, ale to nie przeszkadza jej w prowadzeniu kampanii wyborczej.
ZUS także nie ma nic przeciwko temu, aby rzeczniczka śląskiej PO łamała prawo. Sorry, taki mamy kraj.
Nawiasem mówiąc Elżbieta Bieńkowska nie poparła swojej partyjnej koleżanki w tych wyborach w rodzinnym mieście. Wolała rekomendować innego kandydata.
Ekologiczne skandale
Największe wizerunkowe wpadki prezydenta Świętochłowic wiążą się z ekologią. Na razie gigantycznym niewypałem okazała się rewitalizacja Stawu Kalina, wątpliwej atrakcji jednej z dzielnic miasta. Ów staw to zbiornik rakotwórczych fenoli, węglowodorów aromatycznych, pirydyny i dioksyn – jednych z najsilniejszych trucizn, które wywołują poronienia i wady płodu.
Rewitalizacja tego zbiornika, według mrzonek Kostempskiego, który „zdobył” na ten cel miliony euro unijnej dotacji rozpoczęła się od… wycięcia ponad tysiąca drzew, które rosły nad brzegiem i były naturalną barierą przed toksycznymi wyziewami.
Zamiast czystej wody i pływających ryb, po kilku miesiącach wybuchł skandal. Wykonawca, który wygrał przetarg, zszedł z placu budowy. Nie chciał firmować fikcji. Stwierdził, iż narzucona przez inwestora, czyli urząd miasta metoda rewitalizacji jest zła i nie gwarantuje uzyskania ”efektu ekologicznego”. A stężenie toksycznych substancji jest kilka tysięcy razy wyższe, niż deklarował to Urząd Miasta.
Staw Kalina jest groźny dla zdrowia nie tylko z powodu swojej zawartości.
Dziennikarz Grzegorz Mika, prezes Śląskiej Telewizji Miejskiej w Świętochłowicach od kilku tygodni dostaje pogróżki. Ktoś grozi jemu i rodzinie śmiercią, jeżeli dalej będzie zajmował się tematem Kaliny.
Fiasko „efektu ekologicznego” jest bardzo prawdopodobne, jeżeli nie zostanie zmieniona technologia rewitalizacji. Wtedy miasto będzie musiało zwrócić kilkadziesiąt milionów złotych unijnej dotacji.
O tym skandalu zostały zawiadomione wszystkie służby i prokuratura. I nic. Czekają. Nic się nie dzieje, bo nadal w Polsce rządzi PO, a za kilka dni wybory samorządowe.
Niedawno mieszkańcy Świętochłowic dowiedzieli się o innym „prezencie”, jakim obdarował ich prezydent Kostempski. W centrum miasta, w tajemnicy przed radnymi i bez wymaganych konsultacji społecznych powstaje eksperymentalna instalacja, produkująca energię elektryczną i cieplną z odpadów komunalnych oraz osadów ściekowych (!).
Ujawnienie tej inwestycji wywołało skandal i gorączkowe zapewnienie prezydenta, że powstaje nie spalarnia odpadów, ale „Ośrodek Badawczo-Rozwojowy” czegoś tam.
Kostempski „recykler”
Nawiasem mówiąc Dawid Kostempski ma „słabość” do zajmowania się odpadami. 3 czerwca 2008 roku gdy był już radnym Katowic, jako właściciel Firmy Recykler otrzymał, wydaną z upoważnienia Prezydenta Miasta Katowice Piotra Uszoka, decyzję zezwalającą na zbieranie i transport odpadów. Szybko, bo 28 czerwca tego samego roku ogłoszona zostaje przez Firmę Recykler pod patronatem Prezydenta Miasta, akcja zbiórki tzw. elektrośmieci w ramach stworzonego przez Recykler systemu „Przynieś z mieszkania do punktu zbierania”.
Czy nie było to wykorzystanie wówczas swego stanowiska? Takich firm jest sporo, ale tylko jedna należała do radnego, na dodatek ówczesnego asystenta Jerzego Buzka. Taki handicap.
Wzrok śledczych spoczywa na kulisach przetargu na wywóz i utylizację śmieci, ogłoszony przez gminę. Ku zaskoczeniu wszystkich nie wygrała gminna spółka MPGK ze Świętochłowic, ale prywatna firma z miasta obok, która… później zleciła wywóz śmieci przegranej. Nasuwa się pytanie: skoro zwycięzca przetargu zaproponował znacznie niższe stawki, to dlaczego podwykonawcą jest MPGK? Na osłodę porażki?
Nieczysta kampania
Niedawno zastępca prezydenta miasta, również startujący w wyborach samorządowych z listy PO, wydał decyzję o zakazie umieszczania materiałów wyborczych na budynkach i innym mieniu należących do gminy. W ten cudowny sposób w Świętochłowicach nie ma prawie banerów innych kandydatów, niż PO, ze szczególnym uwzględnieniem obecnego prezydenta. Ten pojawia się w ilościach wywołujących oczopląs.
Głównym celem takiego zakazu jest – jak czytamy:
„zachowanie porządku i estetyki w mieście oraz uchronienie infrastruktury miejskiej od uszkodzenia i zapewnienie bezpieczeństwa uczestników ruchu drogowego”.
Decyzja wydana została bardzo późno. Gdy komitety wyborcze wstępnie zarezerwowały powierzchnie, wynegocjowane umowy, a nawet przelały pieniądze na konta miejskich instytucji, niespodziewanie zostały poinformowane, że ustalenia są nieaktualne.
W uzasadnieniu swojej decyzji o zakazie umieszczania materiałów wyborczych na mieniu gminy, prezydent Świętochłowic podpiera się troską o estetykę miasta i bezpieczeństwem. Powołuje się na swoje uprawnienia, ale nie podaje żadnej podstawy prawnej.
To nie jedyne kontrowersje wokół działań Dawida Kostempskiego. Nigdy swoim wyborcom nie przyznał się do tego, że w 1997 roku brał udział w wypadku samochodowym, w którym zginął młody człowiek, a dwaj inni zostali ciężko ranni. Mariusz K., który prowadził auto, przez 16 lat nie odbył prawomocnego wyroku trzech lat więzienia. Kostempski, skazany za ukrywanie dowodów i nieudzielenie pomocy ciężko rannym na 1,5 roku w zawieszeniu, nigdy nie przeprosił rodziny ofiar.
Miał być ekologiczny sukces, a jest ekologiczna porażka oraz ryzyko, że wkrótce w mieście będą się rodziły kalekie dzieci, a wyborcy którzy zaufali prezydentowi Dawidowi Kostempskiemu – częściej chorować na raka.
Miraże, roztaczane przez prezydenta Świętochłowic rozmywają się. Niewiele z obietnic wyborczych, jakie chętnie składał 4 lata temu stało się faktem. Na szczęście dla kasy miasta. Wszystko wskazuje na to, że Dawid Kostempski (zwany w partyjnych kręgach Delfinem), niegdyś nadzieja śląskiej Platformy Obywatelskiej, poważnie naraził życie i zdrowie mieszkańców Świętochłowic.
Pięciohektarowy staw Kalina uprzykrza życie mieszkańcom świętochłowickiej dzielnicy Zgoda od ponad 40 lat. Z bezodpływowego, zanieczyszczonego fenolem zbiornika wydobywa się fetor. Głównym trucicielem były pobliskie zakłady chemiczne produkujące farby i lakiery. Przez lata w pobliżu stawu usypano hałdę odpadów poprodukcyjnych. Spływające z niej wody skaziły zbiornik metalami ciężkimi, i nie tylko.
Staw Kalina był wyzwaniem dla niemal każdych władz Świętochłowic od wielu lat. Próbowano wcześniej cuchnący problem, który od domów ludzi jest oddalony zaledwie o kilkadziesiąt metrów, jakoś rozwiązać. Wokół hałdy powstał ekran o głębokości 10–12 m, który okazał się niewystarczającą barierą, bo był za płytki. Skażony pozostał też sam staw – na dnie zalega warstwa toksycznego, chemicznego osadu.
Rakotwórcza niespodzianka
Do końca nie wiadomo, kto Kostempskiemu podsunął pomysł rewitalizacji Kaliny. Ponieważ pamięć ludzka jest zawodna, warto przytoczyć kilka cytatów z depesz PAP sprzed kilku miesięcy, o tym jak miało być pięknie:
„Jak akcentował prezydent miasta Dawid Kostempski, przedsięwzięcie jest największym tego typu w regionie i jednym z największych w Polsce. Choć w jego efekcie do końca lipca 2015 r. Kalina powinna być czysta (mają do niej wrócić jesiotry), wcześniej okolicznych mieszkańców dotkną niedogodności związane ze smrodem wydobywanych zanieczyszczeń i ruchem ciężarówek. – Ostatnie dziesięciolecia pokazywały, że próby oczyszczania stawu ze wszystkich zanieczyszczeń okazywały się mało skuteczne. Od 2011 roku zaczęliśmy intensywne poszukiwania środków finansowych na realizację tego przedsięwzięcia i stworzenie takiej technologii, która w sposób skuteczny i efektywny pozwoli przywrócić wartości przyrodnicze w tym miejscu – wyjaśniał Dawid Kostempski, prezydent Świętochłowic.”
Jak się okazało była to tylko – w najlepszym razie – sztuczka public relations. Oszołomiony wizją przedwyborczego sukcesu „na ekologii” ambitny prezydent Świętochłowic, żonglujący wizją dotacji europejskich, rozpoczął kilka miesięcy temu inwestycję. Podczas podpisania umowy o dofinansowanie w marcu 2012 r. Kostempski perorował:
„Zatruty fenolem i cuchnący staw Kalina, który przez lata był dla władz i mieszkańców ekologicznym wyrzutem sumienia, już wkrótce stanie się dumą i perełką okolicy”.
Na spacer wokół Kaliny w 2012 r. namówił nawet ówczesną minister Elżbietę Bieńkowską, która przyłączyła się do chóru:
„Ten, pierwszy w regionie i największy w kraju projekt rewitalizacji, będzie dowodem na to, że warto pokonywać bariery by wykorzystać unijne dotacje dla zmieniania otoczenia przyrodniczego i przywracania naturze zniszczonych przez człowieka terenów”.
Według obliczeń inwestycja miała kosztować 52 mln zł. Jednak po przetargu okazało się, że konsorcjum trzech firm (VIG Sp. z o.o., Port Service Sp. z o.o. oraz PPR Complex Sp. z o.o.) jest w stanie to zrobić za prawie 30 mln zł, niemalże o połowę mniej, niż zakładał projekt. I już pierwsze pytanie: dlaczego wprowadzono taką korektę?
Łączny koszt inwestycji wynosi 29977780 zł, z czego 85 proc. to unijne dofinansowanie (25481113 zł), 12 proc. pożyczka z WFOŚiGW w Katowicach (4328587 zł), a zaledwie trzy procent to wkład gminy (168079 zł). Unia Europejska daje, ale i wymaga. Warunkiem otrzymania dotacji było uzyskanie tzw. efektu ekologicznego, czyli zapewne przynajmniej tyle, że bajoro przestanie cuchnąć.
Prace trwały od wiosny, cysterny wywoziły setki ton trującego szlamu z dna Kaliny do Trójmiasta, gdzie były spalane i utylizowane. Ze strony wykonawców cicho dochodziły lekkie sygnały, że nie wszystko przebiega zgodnie z planem i efektu ekologicznego nie da się uzyskać nie tylko do 2015 r., ale wcale.
Koniec ekologicznej bajki
We wtorek ze sztandarowej inwestycji, która miała być „perłą w koronie” menedżerskich dokonań Dawida Kostempskiego wycofało się konsorcjum. Przy okazji prezes spółki VIG ujawnił szokujące fakty. Urząd miasta przede wszystkim nie zapłacił za wykonane do tej pory prace 8 mln zł. To duża kwota, ale wobec pustki w kasie miasta – szokująca.
– Gmina Świętochłowice od chwili zawarcia umowy z naszym Konsorcjum bagatelizowała zgłaszane problemy, które uniemożliwiały osiągnięcie efektu ekologicznego inwestycji. Tego efektu projektanci nie zakładali, gdyż zamawiający, czyli miasto, tego nie żądało! – twierdzi Zdzisław Seweryn, prezes zarządu VIG.
To nie wszystko. W oświadczeniu prezes Seweryn zarzuca miastu, że urzędnicy zataili i nie przekazali istotnych dokumentów oraz informacji na temat zanieczyszczenia tego, co kryje dno stawu.
– Te warstwy podosadowe po usunięciu osadów i ich odsłonięciu powodować będą dalszą emisje fenoli i związków chemicznych do wody, i wtórne zanieczyszczenie stawu Kalina. Absolutnym brakiem odpowiedzialności ze strony Gminy było bagatelizowanie opinii specjalistów o szkodliwości założonej technologii oczyszczenia wody przez aerację – dodaje Seweryn.
Zaplanowana metoda napowietrzania stawu (aeracja likwiduje fenole) nie może być stosowana. Za duże jest stężenie tych związków chemicznych. „Rozgrzebanie” Kaliny spowodowało, że ze stawu zaczęły się unosić trujące opary w większym niż do tej pory stężeniu.
– Taka technologia jest także szkodliwa ze względu na zagrożenie wprowadzenia do powietrza niebezpiecznych dla życia i zdrowia ludzi innych toksycznych substancji, które znajdują się w stawie. Były tez błędy w samym projekcie – dodaje Seweryn. Te „inne substancje” to m.in. węglowodory aromatyczne, toluen, ksyleny, pirydyna, które – tak jak fenol, mają działanie rakotwórcze oraz mogą wpływać na rozwój płodów.
Nietrudno policzyć, że jest duże prawdopodobieństwo, iż pierwsze (nie daj Boże) kalekie dzieci będą się w Świętochłowicach rodziły późną jesienią. Lekarze twierdzą, iż ostatnio wzrosła liczba chorych na raka.
Kostempskiego to zagrożenie nie dotyczy. Nie jest zbytnio narażony na smród i ryzyko, bo razem z rodzina mieszka w Katowicach, kilkanaście kilometrów od miasta, którym „rządzi”.
Spin prezydenta Kiedy zaczęło w Świętochłowicach śmierdzieć, to na spotkaniu z mieszkańcami prezydent głosił uspokajające hasła (cytat za serwisem swietochlowice.naszmiasto.pl):
„Mamy ekologiczną bombę i musimy ją rozbroić. W przeszłości próbowano już to zrobić, ale nie udało się. Wszystko przeanalizowaliśmy i postanowiliśmy oczyścić staw, biorąc pod uwagę wszystkie najnowsze technologie – mówi Dawid Kostempski. – Będzie trudno podczas rewitalizacji. Mieszkańcy Zgody wiedzą, że kiedy opadanie poziom wody, to zaczyna mocniej śmierdzieć. Podczas oczyszczania będzie hałas, będą przede wszystkim bardzo nieprzyjemne zapachy, ale warto przetrwać te trudy, by raz na zawsze rozwiązać problem zanieczyszczonej Kaliny – podkreśla Dawid Kostempski. – Zyskamy bardzo atrakcyjny teren, w stawie znowu pojawią się ryby – dodaje prezydent miasta.”
Kiedy afera z Kaliną się rozlała, Kostempskiemu z sukcesem udało się regionalnym mediom wmówić, że to miasto wyrzuciło wykonawcę z placu budowy. Wyartykułował przekaz do mediów w formie, że :
„Firma chciała znacząco zmienić sam projekt, miała też szereg swoich pomysłów związanych z pracami, które nie mogły zostać zaakceptowane przez magistrat”.
Z wiarygodnych źródeł dowiedziałem się, że sprawą tej inwestycji zainteresowane są służby specjalne. Niewykluczone bowiem, że całą dotację miasto będzie musiało zwrócić. Ponieważ Kostempski zna się na sztuczkach public relations proponuję, aby w ramach Ice Bucket Challange oblał się wodą. Ze stawu Kalina.
Wypadek na drodze pod Częstochową w nocy z soboty na niedzielę, 14 września 1997 roku zmienił życie kilku osób. Dwóch przyjaciół z liceum w Chorzowie Mariusz K. i Dawid K. po północy wracało z pokazu sztucznych ogni na zamku w Olsztynie koło Częstochowy. Autem kierował Mariusz, obok niego siedział Dawid. Polonez uderzył w grupkę kilku osób, które szły poboczem. Na miejscu zginął 18–letni Tomasz Kręciwilk, poważnie ranni zostali jego koledzy – Mariusz Lenczewski i Norbert Radecki. Szybko przyjechała policja i pogotowie.
Policyjny protokół sucho podaje fakty:
„Pogoda na miejscu wypadku dobra, bez opadów. Ujawniono szkła kierunkowskazu prawdopodobnie pochodzące od samochodu osobowego polonez caro. Na rozbitym szkle znajdują się numery SW720306. Sprawca odjechał z miejsca wypadku”.
Zanim policyjno-prokuratorska machina ruszyła, kilka godzin później na komisariat policji w Świętochłowicach przyszedł Józef K., który powiedział – jak czytam w aktach sprawy – „że jest właścicielem poloneza caro. Dał samochód swemu synowi, który jechał do Olsztyna koło Częstochowy na pokaz ogni sztucznych i laserów. Po powrocie do domu dowiedział się od syna, że w nocy potrącił mężczyznę, który nagle wtargnął na jezdnię”.
Mariusz K. został zatrzymany, usłyszał zarzuty i zamiast na lekcje – trafił na kilka tygodni do aresztu. Podczas pierwszego przesłuchania Mariusz K. powiedział, że prowadził samochód, a razem z nim jechał Dawid K.
„Jechałem z prędkością około 50 km/h, droga była nieoświetlona, a z przeciwnego kierunku nadjeżdżały samochody (droga była jednokierunkowa – przyp. TS). Usłyszałem uderzenie. Zatrzymałem się po kilkudziesięciu metrach. Wysiadłem wraz z Dawidem. Od dziewczyny, która stała obok leżącego mężczyzny usłyszeliśmy, że nic mu nie jest i aby nie wzywać policji, bo jest pijany. Pokrzywdzony wstał z pobocza i podszedł do całej grupy. Dawid trzymał w ręku tablicę rejestracyjną mojego samochodu. Odjechaliśmy. Po pewnym czasie byłem tak rozdygotany, że zatrzymaliśmy się na poboczu, aby się zdrzemnąć”.
Dawid K. nie miał wyrzutów sumienia, tak jak ojciec jego kolegi, i nie zgłosił się na policję. Zapewne odpoczywał po pełnej wrażeń nocy. Także policjanci nie chcieli niepokoić syna ważnej osoby w resorcie górnictwa w niedzielę. Został przesłuchany dopiero w poniedziałek. Zeznał:
„Ruch na drodze odbywał się w obu kierunkach. Mężczyźni byli w dobrym stanie zdrowia, nikt nie skarżył się na urazy. Dziewczyna z ich towarzystwa powiedziała, żebym wziął tablicę rejestracyjną i odjechał. Mariusz K. mówił, żeby nie zgłaszać sprawy na policję, bo nikomu nic się nie stało”.
Protokoły sekcji Tomasza Kręciwilka, która stwierdziła, że był trzeźwy, jednoznacznie stwierdzają, że został uderzony z dużą siłą. Samochód jechał tak szybko, że ofiara została odrzucona kilkanaście metrów dalej. Na pewno prędkość auta była większa, niż dozwolona w tym miejscu. Dwóch pozostałych rannych przeżyło wypadek tylko dlatego, że impet samochodu został złagodzony wpierw uderzeniem w kolegę, który zginął.
Postępowanie trwało kilkanaście miesięcy. Mariusz K. został oskarżony o to, że:
„naruszył nieumyślnie zasady bezpieczeństwa w ruchu lądowym w ten sposób, że kierując samochodem osobowym marki polonez jadąc drogą w kierunku Brzyszowa nie obserwował należycie drogi przed pojazdem, a zwłaszcza nie zachował bezpiecznego odstępu od wymijanych uczestników ruchu, w wyniku czego potrącił idących lewą krawędzią jezdni oraz poboczem w kierunku Częstochowy trzech pieszych: w następstwie czego jeden z nich poniósł śmierć na miejscu. Ponadto zbiegł z miejsca wypadku”.
Dawid K. natomiast został oskarżony o to, że:
„będąc pasażerem samochodu osobowego marki polonez kierowanym przez Mariusza K. i wiedząc o tym, iż kierujący ten uczestniczył w wypadku drogowym potrącając idące w kierunku Częstochowy osoby, pomimo, że wysiadł z tego samochodu i widział na poboczu drogi znajdujące się w położeniu grożącym bezpośrednim niebezpieczeństwem utraty życia ofiary wypadku – pieszego Tomasza Kręciwilka, Norberta Radeckiego i Mariusza Lenczewskiego nie udzielił im pomocy chociaż mógł jej udzielić bez narażania siebie lub innych osób na bezpośrednie niebezpieczeństwo utraty życia lub poważnego uszczerbku na zdrowiu”
oraz o to, że:
„poprzez zabranie z miejsca zdarzenia tablicy rejestracyjnej należącej do pojazdu marki polonez, którym kierował Mariusz K. uczestniczący w wypadku utrudnił w ten sposób postępowanie zmierzające do wykrycia sprawcy i pociągnięcie go do odpowiedzialności karnej a w szczególności zacierając ślady przestępstwa tj. o przestępstwo z art. 252 par 1DKK”.
Kilka miesięcy po wypadku Dawid K. i Mariusz K. zdali maturę i zaczęli studia. Dawid K. zgłębiał tajniki prawa, Mariusz K. – chemii. O wypadku przypominał im jedynie rytm wyznaczonych rozpraw.
Sąd Rejonowy w Częstochowie w lutym 2000 roku wydał wyrok. Mariusz K. przyznał się do winy, jego przyjaciel Dawid K. – nie. Wyjaśniał, żeto obecna na miejscu wypadku dziewczyna dała mu tablicę, i kazała jechać.
Sędzia Bożena Połcik skazała Mariusza K. na dwa lata w zawieszeniu na trzy za spowodowanie wypadku ze skutkiem śmiertelnym i ucieczkę, a Dawida K. na półtora roku także w zawieszeniu na trzy lata za zacieranie śladów przestępstwa.
Uzasadnienie wyroku było druzgocące dla Dawida K., który
„nie udzielił pomocy rannym, tylko zabrał z miejsca wypadku urwaną od pojazdu tablicę rejestracyjną. Powiedział Mariuszowi K., że nic się nie stało i razem odjechali z miejsca wypadku. Policję i pogotowie wezwali świadkowie. Na zachowanie sprawcy wypadku wpływ miało działanie Dawida K., który zacierał ślady przestępstwa”.
Tak łagodny wyrok oburzył obserwatorów procesu, w tym rodziny ofiar.
– Kiedy po wyroku wyraziłem swoje oburzenie, że taka niska kara za śmierć, to sędzia zagroziła że mnie policjanci wyprowadzą z sali. Złożyłem apelację od wyroku – mówi Józef Kręciwilk, ojciec Tomasza.
Sąd Okręgowy w Częstochowie w październiku 2000 roku zmienił znacząco wyrok wobec kierowcy. Mariusz K. zostaje skazany na trzy lata bezwzględnego pozbawienia wolności. Jego kompanowi tylko podwyższono grzywnę.
Wyrok uprawomocnił się, ale Mariusz K. nie trafia za kratki. Sąd kilka razy udziela odroczenia w jej wykonaniu najpierw ze względu na studia, potem na stan zdrowia. K. kończy studia, zakłada rodzinę, prowadzi firmę. Od 2004 roku Mariusz K. trzykrotnie prosi Prezydenta RP o łaskę. Bezskutecznie. Mimo to nadal nie odbywa kary!
Sąd był nadzwyczaj łaskawy na tego skazanego. Czy dlatego, że w wydziale penitencjarnym pracuje sędzia, która przed laty tak ulgowo potraktowała panów K.? Jej przełożeni zapewniają, że nie ma to związku, bo w tym wydziale pracuje od niedawna.
W lutym 2013 r. ważyły się losy Mariusza K., bo miało zapaść ostateczne rozstrzygnięcie w sprawie kolejnego wniosku o odroczenie wykonania kary (przypomnę – minęło prawie 16 lat od wypadku, a 13 – od uprawomocnienia wyroku!). W sądzie się nie pojawił. [Mariusz K. został dopiero zatrzymany po publikacji tego artykułu, w lecie 2013 r. – TS]
– Mariusz K. jest poszukiwany listem gończym, ukrywa się przed policją. Kiedy zostanie zatrzymany, trafi do więzienia i zacznie odbywać karę pozbawienia wolności – wyjaśnia sędzia Bogusław Zając, rzecznik prasowy Sądu Okręgowego w Częstochowie.
Kiedy Mariusz K. desperacko walczy o życie na wolności, życie jego kolegi toczy się zaprogramowanym torem. Dawid K. kończy studia. Wyrok ulega zatarciu. Robi karierę polityczną. Zostaje asystentem eurodeputowanego Jerzego Buzka, a potem radnym Katowic. Ile J. Buzek, który był promotorem kariery Dawida K. wiedział o jego kłopotach z prawem? Co prawda wyrok uległ zatarciu, ale K. jest osoba publiczną.
- W okresie kampanii wyborczej do Parlamentu Europejskiego w 2009 r. K. współpracował ze mną jako doradca medialny i współorganizator tej kampanii. O sprawie jakiegokolwiek prawomocnego wyroku wobec Pana Dawida K. nie wiedziałem – odpisuje w e‑mailu prof. Buzek.
O kryminalnym epizodzie w życiorysie Dawida K. nic nie wiedzieli także organizatorzy jego kampanii wyborczej w wyborach Prezydenta Świętochłowic w 2010 r. Nie wiedzą do dzisiaj też wyborcy, którzy na Dawida K. oddali swój głos. Naiwnie czekają na zrealizowanie wyborczych obietnic. Pojęcia o tym nie mają politycy Platformy Obywatelskiej, w której K. aktywnie działa.
– Wypadki się zdarzają, ale ukrywania dowodów tragedii raczej szokiem tłumaczyć nie można. Cyniczne zachowanie teraz jest chyba miarą klasy polityka – ironizuje jeden z organizatorów zwycięskiej kampanii prezydenckiej Dawida K. Ale to temat na inny reportaż.
Artykuł został opublikowany ponad rok temu na portalu wpolityce.pl